Bundestag przyjął wniosek o powstaniu "miejsca pamięci i spotkań w celu oddania sprawiedliwości charakterowi niemiecko-polskiej historii oraz przyczynienia się do pogłębienia szczególnych stosunków dwustronnych".
Wnioskodawcy i lewicowa frakcja parlamentarna głosowali za inicjatywą, prawicowo-populistyczna AfD wstrzymała się od głosu.
"To, co zrobiono Polsce, potrzebuje własnego miejsca pamięci w Berlinie"
Z Anhalter Bahnhof pozostał tylko portyk. Góruje nad Placem Askańskim, na skraju politycznego centrum Berlina. Z tej stacji wysyłano na śmierć niemieckich Żydów do Polski. Ten obszar od dziesięcioleci był zapomnianym miejscem. To się teraz zmieni. Bundestag zadecyduje w piątek, czy na Placu Askańskim lub w jego pobliżu ma powstać miejsce pamięci o ofiarach okupacji hitlerowskiej - pisze publicysta.
Istnieją dwa konkurujące ze sobą pomysły. Jedna z propozycji przewiduje pomnik poświęcony ofiarom wszystkich państw i grup etnicznych, które były prześladowane, torturowane i mordowane przez nazistowskie państwo na wschód od Niemiec. Druga propozycja jest węższa: pomnik należy stworzyć tylko dla polskich ofiar.
Gdyby powstał pomnik dla wszystkich ofiar niemieckiej polityki wschodniej w okresie nazistowskim, Polacy - prawicowi, lewicowi czy liberalni - mieliby prawo poczuć się marginalizowani, niesprawiedliwie włączeni i zlekceważeni w swoim cierpieniu - twierdzi Schmid.
I podkreśla: "Do dziś nie ma chyba w Polsce nikogo, kto mógłby postrzegać Armię Czerwoną jako wyzwoliciela. A kto by się zgodził, aby ofiary polskie i rosyjskie były wspominane jednym tchem i tym samym pomnikiem? To przemawia za oddzielnym pomnikiem poświęconym polskim ofiarom - zarówno żydowskim, jak i nieżydowskim" - pisze "Die Welt".
Jest to tym ważniejsze, że pomnik ma znajdować się w Berlinie, niedaleko dawnej Kancelarii Rzeszy Hitlera. Jeśli chodzi o Polskę, to światowe, świadome historii Niemcy mają coś do nadrobienia. Dziś lubimy patrzeć na zachód i południe, mniej na wschód - dodaje.
Mówienie o winie Niemców stało się "powszechną walutą", ale nawet 75 lat po upadku nazistowskiego reżimu nadal nie ma rozwiniętej świadomości na temat tego, co Niemcy zrobili Polsce - zauważa publicysta.
10 czerwca 1944 r. pułk SS „Der Fuehrer” otoczył małe miasteczko Oradour-sur-Glane niedaleko Limoges na zachodzie Francji. W kolejnej akcji mordu zginęły 643 osoby - mężczyźni, kobiety, dzieci; przeżyło tylko 32 mieszkańców. Nie tylko we Francji, ale także w Niemczech każda osoba żyjąca współcześnie, mająca jakąś wiedzę historyczną, wie o tej zbrodni.
"Ale dla kogo w Niemczech cokolwiek znaczy nazwisko Heinz Reinefarth"? - pyta publicysta "Die Welt".
Reinefarth był generałem Waffen SS, który w dwa miesiące po masakrze w Oradour bezlitośnie tłumił powstanie warszawskie. Nakazał zabicie co najmniej 30 000 cywilów, zwłaszcza na warszawskiej Woli. Do jednego z zaangażowanych w akcję dowódców powiedział: "Widzisz, to jest nasz największy problem: nie mamy tyle amunicji, aby zabić ich wszystkich" - przypomina "Die Welt".
Masakra, za którą był odpowiedzialny, nie przedostała się do publicznej świadomości Niemiec - zauważa Schmid. Zniszczenie Warszawy to w dużej mierze niewidoczny punkt na mapie niemieckiej pamięci.
Z pewnością Hitler gardził wszystkimi narodami Wschodu, a jednak jego stosunki z Polską były zdecydowanie inne - podkreśla Schmid.
Od pierwszego dnia wojny chodziło o zniszczenie Polski, wymazanie jej elit i - inaczej niż na innych terytoriach okupowanych - niedopuszczenie do powstania własnego państwa lub struktur półpaństwowych. Polska ucierpiała najbardziej. Miliony Polaków, Żydów i nie-Żydów straciły życie w ciągu sześciu lat niemieckiej okupacji - przypomina Schmid.
W 2007 roku Froben Dietrich Schulz, prezes Niemiecko-Polskiego Towarzystwa Frankonii, wezwał po raz pierwszy do postawienia polskiego pomnika w Berlinie. Nie po to, by dać Polakom pamiątkowy przywilej, ale by oddać sprawiedliwość ich wyjątkowości. - Podniesiono zarzut, że doprowadzi to do "nacjonalizacji" pamięci, a tym samym zburzy uniwersalistyczny impuls nieodłączny od walki o prawa człowieka, godność ludzką i szacunek dla ofiar - przypomina publicysta i twierdzi, że to błędne rozumowanie.
Nie można mieć poważnej nadziei, że Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, mieszkańcy krajów bałtyckich, Czesi itp. zgodzą się na połączenie w jeden kolektyw "Ofiar Wschodu". "Na Wschodzie" żyją narody i ludy. I wszystkie mają imię - mówi Dieter Bingen, były dyrektor Instytutu Niemiecko-Polskiego w Darmstadt, autor książki "Pomyślcie o Polsce".
To jest sedno, że dla Niemców Wschód jest obszarem rozległym, bez granic, bez kształtu. Pomnik polski nie jest o etnicznych Polakach, ale o obywatelach II RP, w skład której wchodzą Polacy, a także Ukraińcy, Białorusini, Niemcy i Żydzi. Ten pomnik powinien wreszcie powstać - podkreśla Schmid.