Moje życie dzieli się na czas przed oraz po rozpoczęciu inwazji – mówi kobieta. Wspominając dzień rosyjskiej agresji, tłumaczy: Wyraźnie pamiętam ten poranek; przyjaciele zaczęli do mnie wydzwaniać – co próbowałam początkowo zignorować – ale gdy sygnały nie ustawały, odebrałam w końcu i usłyszałam krzyk +zaczęło się, pakuj ubrania!+. Nie mogłam w to uwierzyć, nagły natłok myśli i ataki paniki sparaliżowały moje ciało. Czy naprawdę zaraz umrę? – powtarzałam w kółko - wyznaje 23-latka. Dodaje, że pierwsze dwa dni spędziła właściwie bez ruchu - w tej samej pozycji, w tych samych ubraniach. Mam wrażenie, że poruszałam jedynie kciukiem, przerzucając wiadomości w telefonie - wspomina.
Rosjanie przejęli kontrolę nad położonym na południu Ukrainy Chersoniem na początku marca; jest to największe miasto zajęte przez wojska okupacyjne po rozpoczętej 24 lutego inwazji. "Dobrze pamiętam moment, kiedy wkroczyli do miasta. Chowałam się w domu i nasłuchiwałam walk; trwały kilka dni, chłopcy z obrony terytorialnej próbowali nas bronić, ale Rosjan ciągle przybywało" – opowiada młoda Ukrainka.
FSB zamiast żołnierzy
Na początku bardzo rzadko wychodziliśmy z domu, tylko po jedzenie. Właściwie ich nie widywaliśmy. Teraz są wszędzie, na każdym kroku – najtrudniejsze jest to, że ciągle widzę ich twarze, ale nie mogę nic zrobić - mówi o okupujących miasto Rosjanach kobieta. Zapytana o to, kim są przebywający w mieście okupanci, 23-latka odpowiada, że na początku byli to przede wszystkich żołnierze, dziś coś na kształt Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
Wszyscy regularnie czyścimy telefony, żeby nie znaleźli niczego, co mogłoby ich sprowokować. Po naszej rozmowie też będę musiała natychmiast usunąć wszelkie ślady kontaktu – zastrzega. "Ich stosunku do mieszkańców nie da się ani określić, ani przewidzieć. Czasem zachowują się normalnie, a czasem - jeśli coś nie idzie po ich myśli - mogą w najlepszym przypadku kogoś pobić, w najgorszym – zabrać w miejsce, z którego nikt dotąd nie wrócił -mówi kobieta.
23-latka wymienia przypadki włamań do restauracji, sklepów, biur czy hoteli; niezliczone akty wandalizmu i nadużyć. W mieście dochodzi do mnóstwa wypadków na drogach. Rosjanie nie zwracają uwagi na sygnalizację świetlną, pasy dla pieszych, ograniczenia prędkości. Wiecznie chodzą pijani. Po wypadkach po prostu odjeżdżają i nie można zrobić niczego, żeby ich ukarać - tłumaczy rozmówczyni PAP.
WIelkie problemy emerytów
Kobieta zwraca również uwagę na szczególnie trudne położenie pozostających w Chersoniu emerytów. Władze okupacyjne robią wszystko, żeby najstarsi nie dostawali swoich emerytur. Chcą ich w ten sposób zmusić do przyjęcia rosyjskich paszportów, rosyjskiej waluty i rosyjskich porządków. Młodzi chwytają się każdej pracy, jaka się trafi, ale co mają zrobić seniorzy? – pyta retorycznie młoda Ukrainka.
Odpowiadając na pytanie o stan zaopatrzenia sklepów, mieszkanka Chersonia zaznacza, że większość handlu odbywa się na targach. Ludzie zwożą z okolicznych sadów i gospodarstw owoce i warzywa, a potem handlują nimi w swoich samochodach - tłumaczy. Jest zdecydowanie lepiej, niż na początku, gdy myśleliśmy, że najzwyczajniej umrzemy z głodu - wspomina. Do miasta – według relacji 23-latki – niemal niemożliwe jest sprowadzenie ukraińskich produktów. Część sklepów pozostaje w rękach starych właścicieli, którzy pomimo rosyjskich blokad próbują ściągać towary ukraińskie. Inne są pod kontrolą Moskwy, która zaopatruje je swoimi produktami starając się udowodnić, że +ruski mir+ nam się opłaca - tłumaczy kobieta.
"Mamy też ogromny problem z komunikacją; ukraińskie sieci telefoniczne nie działają, ludzie ustawiają się w punktach, gdzie można złapać Wi-Fi i stamtąd, ciasno upchani, próbują nawiązać kontakt z najbliższymi" – wyjaśnia mieszkanka okupowanego miasta.
Komórki zbrojnego oporu w mieście
Rozmówczyni PAP wskazuje, że w mieście aktywne są również komórki zbrojnego oporu, a sami mieszkańcy nie mają wątpliwości co do ukraińskiej przyszłości Chersonia. Są pewne grupy, organizowane oddolnie, które polują na kolaborantów. Kilku z nich już zabili, resztę zabiją wkrótce – każdy dostanie to, na co zasłużył - zapewnia kobieta. Oczywiście okupanci zastawiają na partyzantów pułapki, przeszukują samochody, mają listy osób, których szukają - dodaje.
Ja sama staram się nie uczestniczyć w tym, co Rosjanie próbują tu organizować. Nie kupuje ich produktów, nie zmienię paszportu, nie kupię rosyjskiego numeru telefonu. Kiedyś organizowaliśmy manifestacje, chcieliśmy jasno pokazać, że nie są tu mile widziani, ale zaczęli nas po prostu atakować - mówi 23-latka.
To ich referendum... wszystkie próby kończą się niepowodzeniem, wszyscy wiedzą, że ludzie na nic takiego (włączenie zajmowanych terenów do Rosji – PAP) nie pójdą. Zaczęli nawet sprowadzać mieszkańców Krymu, żeby sprawiać wrażenie, że mają w Chersoniu poparcie - tłumaczy kobieta, zapytana o stosunek do planowanego przez Rosję referendum.
Z Kijowa Jakub Bawołek