To, że "zabłąkany" pocisk w końcu się pojawi, dla władz w Warszawie było jasne od 24 lutego. Incydent pod Hrubieszowem po prostu przyspieszył refleksję nad tym, jak temu zapobiegać. Bo przecież nie może być tak, że Polska wschodnia jest szarą strefą bezpieczeństwa. Uregulowanie zasad na niebie w tym rejonie jest dziś zadaniem numer jeden. Lecący Buk 1 M czy pocisk z zestawu S-300 - niezależnie czyj - jest groźny choćby dla lotnictwa cywilnego.
O możliwości strącania rakiet mówił również były prezydent Bronisław Komorowski. Możliwe, że zna ją od gen. Stanisława Kozieja. Obaj generałowie - i Polko, i Koziej - są zapraszani przez obecnego szefa BBN pułkownika Jacka Siewierę na Karową, gdzie mieści się siedziba biura. Na spotkaniach dzieli się on wiedzą i rozwiązaniami, które są analizowane po stronie polskich władz. Polska obrona przeciwlotnicza powinna chronić też część terytorium Ukrainy? – pytał w środę w Radiu Zet Bogdan Rymanowski. Dokładnie tak. Zamknięcie jakiegoś pasa przestrzeni powietrznej wychodzącego w terytorium Ukrainy i zbudowanie systemów obrony powietrznej. Nie możemy dopuścić do sytuacji, że będą ginąć polscy obywatele –-komentował gen. Polko.
Reklama
Oficjalnie ani jego wypowiedź, ani rozważania Komorowskiego nie odnoszą się do przypadku spod Hrubieszowa. Na dziś wersją oficjalną w NATO jest to, że mieliśmy do czynienia z friendly fire. Nie można jednak uciekać od problemu, bo takich incydentów może być więcej. I mogą one dotyczyć również pocisków rosyjskich, do których Moskwa się przyzna.

Polska ma szansę na przekonanie sojuszników

Póki uwaga świata jest skupiona na Przewodowie, jest również szansa na przekonanie sojuszników w NATO, że Polska potrzebuje nie tylko większej liczby żołnierzy z państw Sojuszu, ale też zestawów przeciwlotniczych. We wtorek wszyscy sygnatariusze Paktu wstrzymali oddech, bo potencjalnie incydent mógł zmienić się w wojnę z ich udziałem. Ryzyko można łatwo zmniejszyć: niszcząc pociski rosyjskie za pomocą natowskich systemów nad terytorium państwa, które w NATO nie jest.
Mówił o tym wczoraj jednoznacznie prezydent Litwy. Wtorkowe eksplozje w Polsce oznaczają nową fazę w wojnie Rosji przeciwko Ukrainie. NATO musi odpowiednio zareagować – powiedział Gitanas Nausedai dodał, że Sojusz powinien szybko rozmieścić więcej systemów obrony powietrznej na granicy polsko-ukraińskiej.

"Gra na oskarżenia"

Nie mniej ważne jest dobre rozegranie tego, co w dyplomacji określa się mianem gry na oskarżenia. Premier Wielkiej Brytanii oświadczył wczoraj, że niezależnie od tego, czyj był pocisk – odpowiedzialność ponosi Rosja. Rishi Sunak powiedział, że Ukraina została zmuszona do odpalenia pocisków. Czytaj: gdyby nie sto pocisków, które we wtorek poleciały w kierunku Ukrainy w zemście za odbicie Chersonia, nie trzeba by było uruchamiać zestawów przeciwlotniczych S300. Rosyjskie ministerstwo obrony informowało wczoraj, że wszystkie pociski, które odpalono, spadły w odległości nie mniejszej niż 35 km od polskiej granicy.

"Jest jeden problem"

W tym całym zamieszaniu jest tylko jeden problem. Jeszcze wczoraj sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow zażądał dowodów, że pocisk jest ukraiński. Prezydent Wołodymyr Zełenski, szef ministerstwa obrony Ołeksij Reznikow i szef MSZ Dmytro Kułeba nie wycofali się ze swoich tez, że wystrzelili go Rosjanie. To rodzi pytania, bo najważniejsze osoby w państwie ukraińskim nie narażałyby przecież swojego autorytetu, aby powielać kłamstwo. Tym bardziej że szczątki tego, co spadło w Polsce, są w posiadaniu naszych służb i łatwo dać odpowiedź stronie ukraińskiej. Zaprosić ją do śledztwa, jak żądał wczoraj Daniłow. "Opowiadamy się za wspólnym zbadaniem incydentu z rakietą w Polsce. Jesteśmy gotowi przekazać dowód rosyjskiego śladu, który posiadamy. Oczekujemy od naszych partnerów informacji, na podstawie których wyciągnięto wniosek, że to ukraiński pocisk obrony powietrznej" - napisał na swoim Twitterze sekretarz RBNiO.
Przypomnijmy: Daniłow nie jest trzeciorzędnym publicystą. To człowiek, który od początku wojny ma dostęp do precyzyjnych informacji o jej przebiegu i decyzjach ukraińskich sił zbrojnych. Ukraińcy nie mają również setek zestawów S-300 i są w stanie doliczyć się tego, gdzie i co poleciało. Jeśli kłamią lub manipulują, narażają się na całkowitą utratę wiarygodności. Co więcej, udowodnienie, że rakieta była jednak rosyjska, gra na korzyść Ukrainy, która od miesięcy domaga się od Zachodu zamknięcia nieba nad jej terytorium. Incydent pod Hrubieszowem jest idealną okazją, aby do tego tematu wrócić. Wbrew wczorajszym zapewnieniom ze strony polskich władz zdarzenie na Lubelszczyźnie dalekie jest od jednoznacznego wyjaśnienia.