Pochodząca z Kirgistanu Nurżamal pracuje od 10 lat w położonym na dalekim wschodzie Kraju Chabarowskim. Choć nie ma obywatelstwa rosyjskiego, kilkakrotnie próbowano zwerbować ją do wyjazdu na Ukrainę, proponując pracę kucharki w rosyjskich oddziałach.
Obiecali mi 200 tys. rubli (ok. 2 tys. dolarów amerykańskich) miesięcznie lub kontrakt na 1 mln rubli (10 tys. dolarów) na rok - powiedziała Nurżamal. - Odmówiłam, twierdząc, że Rosja ma własnych obywateli do walki na Ukrainie. Zapytali: "Co za różnica? Przyjechałeś tu pracować i potrzebujesz pieniędzy". Odpowiedziałam, że cenię swoje życie bardziej niż pieniądze.
Nurżamal twierdzi, że rekrutujący nie poddali się. Zadzwonili do niej jeszcze dwa razy z zastrzeżonych numerów, namawiając ją do wyjazdu na Ukrainę. Kobieta odrzuciła te propozycje. - Jednak pomimo braku rosyjskiego obywatelstwa wielu obywateli Kirgistanu, zwłaszcza młodych mężczyzn, zostało zwerbowanych do udziału w wojnie. Werbownicy obiecują rosyjski paszport i milion rubli. Jednak większość kirgiskich gastarbeiterów odrzuca te propozycje, a niektórzy nawet wracają do Kirgistanu, aby uniknąć nacisków, jakim są poddawani, by pojechać na wojnę - powiedziała.
Migranci zarobkowi przybyli z Azji Środkowej (samych Kirgizów jest w Rosji kilkaset tysięcy), zarówno posiadający rosyjskie obywatelstwo, jak i ci, którzy go nie mają, zaczęli być rekrutowani do rosyjskiej armii za pośrednictwem Grupy Wagnera, między innymi w więzieniach. Dotyczy to także kobiet. Krewni odbywającej karę więzienia kobiety z Kirgistanu powiedzieli dziennikarzom Radia Swoboda, że urzędnicy rosyjskiego Ministerstwa Obrony odwiedzili więzienie, aby zachęcić kobiety do przyłączenia się do armii.
"Nazywają siebie 'wilczycami'"
Olga Romanowa, rosyjska dziennikarka i obrończyni praw człowieka, powiedziała, że wiele skazanych kobiet z okupowanych obszarów Ukrainy, a także z więzień w południowo-zachodniej Rosji zostało zwerbowanych do pracy w okupowanych przez Rosję częściach Ukrainy. - Zwerbowano około 50 skazanych kobiet z Doniecka i Sneżnogo, a także co najmniej 100 kobiet z rosyjskich więzień - powiedziała Romanowa w wywiadzie dla niezależnej od władz na Kremlu telewizji Nastojaszczeje Wriemia, dodając, że takie kobiety "nazywają siebie 'wilczycami'. Nie są kucharkami, pielęgniarkami ani ratownikami medycznymi. Walczą jako żołnierze oddziałów szturmowych".
"Są naprawdę pod presją"
Wielu migrantów z Azji Środkowej w Rosji nie chce otwarcie rozmawiać o swoim zaangażowaniu w wojnę ze względu na osobiste obawy i bezpieczeństwo rodziny. Niektórzy obawiają się również, że powiedzenie czegoś niewłaściwego może skutkować deportacją. Dżumabek, gastarbeiter z Kirgistanu, opowiedział o przypadkach, gdy migranci zarobkowi zostali zatrzymani na ulicy przez policję i umieszczeni w "obozie edukacyjnym", a miesiąc później zostali wysłani na wojnę.
W sierpniu miał miejsce przypadek, w którym Kirgiz został zmuszony do podpisania odpowiedniego papieru podczas spaceru na ulicy. Powiedział, że pójdzie do obozu po zrobieniu zakupów, ale zamiast tego uciekł do Kirgistanu. Większość migrantów zarobkowych nie rozumie jednak charakteru dokumentów, które podpisują.
Obywatele Tadżykistanu i Uzbekistanu bez pozwolenia na pracę w Rosji są naprawdę pod presją - powiedział Dżumabek. - A jeśli obywatel Kirgistanu ma rosyjski paszport, ale nie zarejestrował się do służby wojskowej, jest zabierany bezpośrednio na wojnę. Nawet nie dowiadujemy się o tym, ponieważ urzędnicy zmuszają ich do podpisywania umów z klauzulą nieinformowania o tym krewnych, a ich telefony są konfiskowane.