Maja Gawrońska: W ostatnim czasie ekolodzy opublikowali kilka przerażających raportów o globalnym ociepleniu. Naprawdę trzeba się bać?
Leo Hickman*: W tym roku po raz kolejny meteorolodzy zapowiadają potworną suszę, a przecież już w zeszłe wakacje mieszczuchom do podlewania ogródków musiały wystarczyć resztki wody z wanny. Nocą nad miastami w Wielkiej Brytanii latały helikoptery i czyhały na tych, którzy po ciemku zakradają się na tył domu z wężem ogrodowym. Podczas tsunami w Tajlandii zginęło 160 Brytyjczyków. Tyle, że oddech natury czujemy niby na karku, jednak mało kto podejmuje jakiekolwiek działania i zastanawia się, co sam mógłby zrobić, żeby poprawić sytuację. Ale teraz nie mamy już wyboru - albo zaczniemy prowadzić etyczne życie i przestaniemy szkodzić innym, albo następnym pokoleniom zgotujemy prawdziwe piekło.
To dlatego zamienił pan życie niezbyt ekologicznego mieszczucha na nieszkodliwe dla środowiska życie ekologa?
Gdy cztery lata temu urodziła się moja córka, przeżyłem mentalne trzęsienie ziemi. Zostałem uwielbianym przez speców od reklamy młodym ojcem. Do niepisanych obowiązków takiej osoby należy kupno dużego samochodu, stosu pieluch i plastikowych zabawek. A przecież te wszystkie gadżety to potencjalne śmieci. Dzięki córce przestałem myśleć tylko o sobie i zacząłem zastanawiać się nad tym, w jakim świecie przyjdzie jej żyć za 30 lat. Czy do sklepu na rogu będzie musiała wychodzić w masce gazowej, a cena za metr sześcienny wody będzie równa cenie benzyny?
Więc co możemy zrobić?
Każdy człowiek musi żyć własnym rytmem. Ja rozpocząłem od dodatkowej motywacji – zaprosiłem do domu trzech ekologów, którzy zajrzeli mi do lodówki, sprawdzili, czy mam szczelne okna i nie marnuję energii, a potem sprawdzili, jakich proszków do prania używam. I wtedy się zaczęło – okazało się, że nawet wino, które z żoną kupowaliśmy skrzynkami, stanowi spory problem.
Jak to? Kieliszek wina rujnuje środowisko? Nie wierzę!
Błąd. Tylko Brytyjczycy piją miliard litrów wina rocznie. Jeśli byłby to trunek z małych rodzinnych winnic, nie szkodziłby przyrodzie, ale dzisiaj znaczna część produkcji wina pochodzi z dużych przemysłowych wytwórni. Wprawdzie hodowle winorośli zajmują tylko 10 proc. europejskich terenów uprawnych, jednak odpowiadają za emisję 75 proc. pestycydów do środowiska. Kolejnym powodem, by dwa razy się zastanowić, zanim sięgniemy po kieliszek, są butelki. Szkło to dzisiaj ponad 7 proc. śmieci wytwarzanych przez gospodarstwa domowe. Mimo że recykling jest coraz bardziej popularny, w samej Wielkiej Brytanii ciągle wyrzucamy na wysypiska 1,4 mln ton szkła rocznie!
Więc najpierw został pan abstynentem, a potem?
Wyłączyłem z prądu duży telewizor, odtwarzacz dvd, wieżę, dwa komputery i dwa radia. Wcześniej, nawet kiedy ich nie używałem, pozostawały w stanie pogotowia, żeby można było je obudzić pilotem. Żona postanowiła w ogóle zrezygnować z telewizora. Zużycie prądu spadło o 40 procent! Gdyby wszyscy Brytyjczycy zrobili to samo, nie tylko bylibyśmy bogatsi, ale też moglibyśmy zamknąć trzy elektrownie. Pierwszego dnia kolację zjedliśmy nad planszą Scrabble. Brak dochodzącego z odbiornika i szemrzącego w tle głosu wywołał 10-minutową kłótnię o to, czy słowo "elektroluks" jest nazwą własną.
Dalej też było tak nerwowo?
Pierwsze tygodnie były ciężkie, a przyjaciele zaczęli nas nawet posądzać o wstąpienie do sekty. Potem nie zauważałem już nawet, kiedy rozdzielałem śmieci do trzech różnych pojemników, przykręciłem termostat o kilka stopni, żeby zużywał mnie energii i uszczelniłem okna, które przepuszczały ciepło. Sporo czasu zajęło mi zorganizowanie zdrowego jedzenia. Współczesne supermarkety sprawiły, że zakupy są niezwykle łatwe. A przecież jest wielka różnica, czy ktoś kupuje jabłko polskie, czy z Nowej Zelandii – to drugie płynie wydzielającym spaliny statkiem i nie wiadomo, ile rolnik dostał za jego wyhodowanie. Na szczęście w Anglii są spółdzielnie farmerów, które dostarczają do domu zakupy w drewnianych pudełkach. Wychodzi o kilka funtów drożej niż w supermarkecie, smak o niebo lepszy i ogórki nie są bezsensownie zafoliowane. Na dodatek według badań Uniwersytetu w Londynie jeden kierowca, który rozwozi zamówienia dla 8 klientów, pokonuje o 70 proc. kilometrów mniej, niż oni sami pokonaliby, jeżdżąc po sklepach.
Co jeszcze zmieniliście w trosce o środowisko?
Zrezygnowaliśmy ze środków czystości, które zanieczyszczają rzeki. Zamiast mydła, woda z cytryną. Wkrótce mycie włosów okazało się zbędne. Choć muszę przyznać, że pierwsze sześć tygodni bez mycia było prawdziwą tragedią, sąsiedzi szeptem wybrzydzali, że jesteśmy brudasami. Jednak potem organizm sam uregulował tę sprawę i niemyte włosy wyglądają na czystsze niż kiedykolwiek wcześniej. Czas kąpieli też ograniczyliśmy do minimum i jeszcze ustawiliśmy na minimum nasze piecyki gazowe. Do czasu jednak - pewnego dnia żona wybiegła spod prysznica, krzycząc, że jak nie włączę ciepłej wody, wyprowadzi się do rodziców.
Podobno byliście o krok od rozwodu...
Tak. Nasz eksperyment wymagał sporo wyrzeczeń – między innymi rozprawy z pieluchami, bo jednorazowe pampersy zamieniliśmy na tetrowe. Więc żona wiecznie narzekała, że pranie pieluch nie jest jej najprzyjemniejszym zajęciem, choć przecież nie zrezygnowaliśmy ani z pralki, ani proszku. Jednak nie to było najgorsze - kiedy żona musiała pożegnać się z antyperspirantem (bo zawiera szkodliwe składniki) i prać pościel (nie używając zbyt dużej ilości prądu), prawie eksplodowała. I potrzebowaliśmy aż trzech miesięcy, żeby się jakoś dogadać. A wcześniej musieliśmy zrozumieć, że nie jesteśmy superbohaterami, którzy w pojedynkę są w stanie zbawić świat. Ale w końcu stało się jasne, że trzeba zacząć od małych kroków i każdego dnia uczynić o jedną próbę więcej niż dzień wcześniej.
Co było najtrudniejsze?
Rezygnacja z podróży. Wcześniej dzięki tanim liniom latałem nawet trzy razy do roku. Ale teraz samoloty odpadają ze względu na wydzielane spaliny, które są w sporej części odpowiedzialne za dziurę ozonową. Więc zamiast samolotem na Majorkę, jechaliśmy na przykład pociągiem do Umbrii we Włoszech, choć bilet kosztował dwa razy więcej niż lotniczy. Chodziliśmy po górach w 30-stopniowym upale, ja wykończony wbijającym się w plecy stelażem od nosidełka córki. Co prawda zewsząd otaczała nas natura, ale nawet wśród bujnej łąki, godzinę od najbliższej drogi, znaleźliśmy opakowanie po Happy Mealu z MacDonalda. Po tych wakacjach policzyliśmy zyski. Byliśmy wykończeni licznymi niewygodami, ale okazało się, że gdybyśmy wybrali zestaw "samolot plus samochód", wyprodukowalibyśmy półtora tony dwutlenku węgla. W czasie ekologicznych wakacji dokładnie o połowę mniej.
Czy ekologiczne życie wymaga równie ekologicznej śmierci?
Przykro mi to mówić, ale tradycyjne formy pochówku są kiepskim pomysłem. Według brytyjskiej Agencji ds. Środowiska, kremacja odpowiada za 16 proc. emisji rtęci, która wydziela się z plomb w zębach nieboszczyków. Podczas spalania zwłok jednego człowieka piece zużywają tyle energii, co przeciętna osoba przez cały miesiąc. Z kolei groby na cmentarzach zajmują sporo miejsca i wymagają dobrego rozplanowania ujęć wody. Zwłoki wydzielają formaldehydy, trujący związek chemiczny, który zwiększa ryzyko zachorowania na białaczkę i raka mózgu. Nie wspomnę już o liczbie drzew, które trzeba wyciąć, żeby zrobić trumny. Z ekologicznego punktu widzenia najlepsze są pogrzeby morskie.
Nie sądzi pan, że taka moda na ekologię jest bliska absurdu?
Tu nie można przesadzić, ale bardzo martwi mnie, że bycie "eko" staje się trendy. A to sprowadza do kupowania produktów z nalepką "organiczne", ale wyprodukowanych przez firmy, które lobbują za sprzedawaniem fast foodu w szkolnych stołówkach. Oczywiście moda na rowery czy wożenie makulatury do skupu nie szkodzi naturze. Nie namawiam jednak nikogo, żeby zaczął wieść ekologiczne życie w stylu średniowiecznego wieśniaka, to nierealne. Ja i żona zrezygnowaliśmy z ton paracetamolu bezsensownie spożywanego na byle katar, ale kiedy pediatra zapisał córce antybiotyk, kupiliśmy go bez wahania. Podałbym go chorej córce nawet, gdyby lekarz powiedział, że przy testowaniu leku zginęło tysiąc szczurów, a pudełka nie da się w żaden sposób przetworzyć.
*LEO HICKMAN jest ekologiem, publicystą brytyjskiego dziennika "The Guardian". Cztery lata temu postanowił przeprowadzić ekologiczny eksperyment - życie w zgodzie z naturą. Swoje doświadczenia opisuje w bestsellerze "A Life Stripped Bare".
Zrezygnowaliśmy ze środków czystości, które zanieczyszczaj rzeki. Wkrótce mycie włosów okazało się zbędne. Sąsiedzi szeptali, że jesteśmy brudasami. Jednak potem organizm sam uregulował tę sprawę i niemyte włosy wyglądają czyściej niż wcześniej - mówi w DZIENNIKU brytyjski ekolog Leo Hickman.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama