p

Slavoj Žižek*

Jak zwalczać globalny kapitalizm

Reakcje na moją książkę zawierającą pisma Lenina w większości oscylują między standardowym liberalnym antykomunizmem (jak śmiem rehabilitować ludobójcę itp.) oraz z pozoru sympatyczniejszą, ale groźniejszą w skutkach "życzliwą" recepcją, która oswaja moją teorię i przekształca ją w "prowokacje", które "nie są pomyślane na serio", lecz mają jedynie na celu obudzić nas z demokratyczno-dogmatycznej drzemki i tym samym przyczynić się do ożywienia demokracji... Takich "wywrotowych" teoretyków najchętniej akceptuje establishment. Zamienia ich w nieszkodliwe gzy, które nas kąsają i tym samym otwierają nam oczy na niekonsekwencje i niedoskonałości naszego demokratycznego przedsięwzięcia - broń Boże, byśmy mieli traktować ich projekt poważnie i próbowali wcielić go w życie.

Reklama

Obie reakcje są całkowicie przewidywalne i jako takie niezbyt interesujące. Kiedy w odpowiedzi na moją tezę o zmarnowanych przez Lenina szansach czytam: "Jasne, mógł wymordować cały naród rosyjski i kilka narodów sąsiednich", kiedy na mój komentarz o Leninie reaguje się słowami: "W ten sposób moglibyśmy równie dobrze komentować >>Mein Kampf<<", to ten styl krytyki nieodparcie przywodzi mi na myśl moją młodość w socjalistycznej Jugosławii, gdzie przez wiele lat byłem bez pracy i nie mogłem uczyć i gdzie moje odwołania do Freuda czy Lacana kwitowano tymi samymi słowami, których użył jeden z moich obecnych krytyków: "Byłoby to żenująco śmieszne, gdyby nie było niebezpieczne". Mogę tylko powiedzieć, że szczerze się cieszę z odrzucenia mojej książki przez ludzi, którzy potrafią pisać takie oszczercze kłamstwa - gdyby okazali choć odrobinę zrozumienia dla mojego pisarstwa, poczułbym się głęboko zawstydzony moralnie. Nic dziwnego, że jeden z moich krytyków pozytywnie odnosi się do "konstytucyjnego zakazu propagowania komunizmu"! Zakaz ten jest elementem osobliwego, lecz symptomatycznego zjawiska "spóźnionego antykomunizmu", który kwitnie po 2000 roku w większości wschodnioeuropejskich krajów postkomunistycznych (na Litwie, w Polsce, w Czechach, na Węgrzech, w Słowenii...). To próba kryminalizacji komunizmu, postawienia go na jednym poziomie z faszyzmem i nazizmem (próba obejmująca zakaz publicznego posługiwania się symbolami komunizmu, łącznie z czerwoną gwiazdą). Nietrudno zauważyć, że ta "równość" jest w istocie pozorna: komunizm zostaje implicite wyniesiony do rangi największej zbrodni, a faszyzm uznany za jedynie za reakcję na komunizm i jego imitację posługującą się politycznym terrorem.

Zamiast martwić się o mój leninizm, moi krytycy powinni raczej skupić się na rzeczywistych zagrożeniach dnia dzisiejszego. Przypomnijmy sobie kuriozalny incydent, który - by powtórzyć słowa moich krytyków - byłby żenująco śmieszny, gdyby nie był niebezpieczny. W grudniu 2006 roku grupa konserwatywno-narodowych posłów polskiego Sejmu na poważnie zaproponowała proklamowanie Jezusa Chrystusa królem Polski. Nie dość, że pomylili porządek religijny z politycznym, to jeszcze logika ich propozycji była głęboko pogańska. Tego rodzaju zjawiska - by uderzyć w podniosły ton - są prawdziwym zagrożeniem dla europejskiego dziedzictwa chrześcijańskiego. Same w sobie błahe, sygnalizują niebezpieczne zmiany "ducha obiektywnego", jak to nazywał Hegel. Zaskakujący paradoks polega na tym, że zagrożenia te często wychodzą spoza Kościoła katolickiego. Dzisiaj, kiedy Kościół przedstawia się jako moralny drogowskaz w kwestii poszanowania wolności i ludzkiej godności, warto przeprowadzić pewien prosty eksperyment myślowy. Do początku lat 60. ubiegłego stulecia Kościół publikował osławiony indeks książek, których lektura była zakazana dla (zwykłych) katolików. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak wyglądałyby artystyczne i intelektualne dzieje nowożytnej Europy, gdybyśmy z nich usunęli wszystkie dzieła, które w tym czy innym czasie znalazły się na indeksie - spróbujmy sobie wyobrazić nowożytną Europę bez Kartezjusza, Spinozy, Leibniza, Hume'a, Kanta, Hegla, Nietzschego i Sartre'a, już nie wspominając o większości najwybitniejszych dzieł literackich. Kiedy zatem polskie Ministerstwo Edukacji zaproponowało ostatnio, by w programie szkół średnich zastąpić teorię ewolucji kreacjonizmem, doskonale wpisało się w tradycję Kościoła. Nie żeby Słowenia - mój własny kraj - była lepsza od Polski. Rasistowska banda "prawdziwych" Słoweńców zatrzymała ostatnio samochód z prezydentem republiki, który jechał odwiedzić grupę romskich przesiedleńców (obywateli Słowenii!) - obskoczyli samochód i ubliżali prezydentowi na oczach policji, która nie interweniowała... Wróćmy jednak do głównego tematu: jakie jest moje stanowisko wobec Lenina i Stalina? W książce o Leninie nie tylko przeprowadziłem obszerną analizę stalinizmu, ale także jednoznacznie stwierdziłem, że stalinizm był konsekwencją leninizmu - oto odnośny fragment: "Nie da się oderwać tej wyjątkowej konstelacji, która umożliwiła rewolucyjny przewrót w październiku 1917 roku, od późniejszego >>stalinowskiego<< zwrotu. Ta sama konstelacja, która umożliwiła rewolucję (niezadowolenie chłopów, dobrze zorganizowana rewolucyjna elita itd.), doprowadziła następnie do >>stalinowskiego<< zwrotu - oto prawdziwa tragedia leninizmu. Słynna alternatywa Róży Luksemburg >>socjalizm albo barbarzyństwo<< skończyła ostatecznie jako sąd nieskończony, potwierdzający spekulatywną tożsamość dwóch przeciwstawnych terminów: >>realny socjalizm<< był barbarzyństwem".

A zatem kiedy mówię, że powinniśmy dzisiaj "powtórzyć Lenina", jasno stwierdzam, co przez to rozumiem: "W rezultacie powtórzenie Lenina nie oznacza powrotu do Lenina - powtórzenie Lenina wiąże się z akceptacją tego, że >>Lenin jest martwy<<, że jego konkretne rozwiązania zawiodły, nawet monstrualnie zawiodły, ale że istnieje w nich iskierka utopii, którą warto ocalić" [oba cytaty w przekładzie Juliana Kutyły - przyp. tłum.]. W porównaniu do dzisiejszych antyglobalistycznych marzycieli prezentuję stanowisko znacznie skromniejsze i - czemu nie? - pesymistyczne: realia są takie, że żyjemy w ciężkich dla polityki emancypacyjnej czasach. Choć możemy dostrzec ograniczenia obecnego globalnego systemu kapitalistycznego (w tym także demokratycznej formy jego politycznej samolegitymizacji), choć możemy przedstawić autodestrukcyjną dynamikę, która napędza jego reprodukowanie się, i zauważamy niewystarczalność wszystkich form walki, którymi dysponujemy, to jednak nie da się sformułować konkretnego projektu globalnych zmian. A zatem - na przekór tanim "rewolucyjnym" wezwaniom do radykalnego obalenia kapitalizmu i jego demokratycznej formy politycznej - moja teza brzmi: takie wezwania, choć w dłuższej perspektywie konieczne, są dzisiaj pozbawione znaczenia. Nie mam jednak zamiaru akceptować typowego "postmodernistycznego" rozwiązania politycznego, które polega na tym, by porażkę zmienić w ukryte błogosławieństwo, czyli porzucić horyzont radykalnych zmian na rzecz perspektywy wielorakich lokalnych "praktyk oporu" - dzisiaj ważniejsze niż kiedykolwiek jest to, by nieprzerwanie kwestionować same fundamenty kapitalizmu jako globalnego systemu i precyzyjnie wskazywać ograniczenia demokratycznego projektu politycznego.

Reklama

Dlatego chciałbym wyrazić moją teoretyczną i polityczną solidarność z projektem "Krytyki Politycznej", a zwłaszcza ze Sławomirem Sierakowskim: popieram ich na całej linii. Nawiązanie współpracy pomiędzy podobnymi środowiskami w różnych krajach europejskich to jedno z wielkich zadań politycznych dla dzisiejszej lewicy.

Slavoj Žižek

przeł. Tomasz Bieroń