W ostatnich dniach wydalony z Polski został attache wojskowy ambasady białoruskiej Dmitrij Żukow wraz ze swoją żoną Natalią. Bezpośrednim powodem było to, że robił zdjęcia Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy.
– Skupiał się na poszukiwaniu kontaktów ze środowiskami weteranów LWP, żołnierzy w stanie spoczynku, ale także młodzieży z kręgów harcerskich, strzeleckich czy grup rekonstrukcyjnych. Często bywał na tego rodzaju imprezach – mówi Jarosław Jakimczyk, ekspert w dziedzinie służb specjalnych.
Decyzję o wydaleniu Żukowa poprzedziły dwie inne sytuacje związane z białoruskimi szpiegami, działającymi już bez dyplomatycznego immunitetu. Kontrwywiad Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego przed kilkunastoma dniami zatrzymał Białorusina, który również fotografował obiekty wojskowe. Już wcześniej był rozpracowywany i oficerowie gromadzili dowody jego działalności. Wstępnie ocenił je już sąd i zdecydował o umieszczeniu go w areszcie tymczasowym. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, pracował dla wywiadu wojskowego Białorusi. Bywał często w Polsce. Jeszcze niedawno u nas studiował. Zdobył nawet stypendium. Ostatni przypadek dotyczy 41-letniego Alaksandra B., który już od ponad dwóch lat znajduje się w polskim areszcie. – Akt oskarżenia w jego sprawie trafił do sądu. Czekamy na wyznaczenie terminów rozpraw – usłyszeliśmy w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie, która współpracowała w tej sprawie ze Służbą Wywiadu Wojskowego.
Według naszych nieoficjalnych informacji Alaksandar B. przez kilka lat współpracował z oficerami zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych. Uważali go za swoje źródło w białoruskich służbach i za dostarczane informacje zapłacili mu ponad 300 tys. dol. Dopiero po likwidacji WSI poddano analizie dostarczane przez niego informacje. Okazały się w rzeczywistości fałszywe, a przekazując je, Alaksandar B. wykonywał rozkazy swoich przełożonych z Mińska. – Dezinformator. Ufano mu, zlecając zdobywanie konkretnych informacji, dzięki czemu Białorusini wiedzieli, co aktualnie nas najbardziej interesowało – wyjaśnia nam jedna ze znających sprawę osób.
W rzeczywistości to, co trafiało do Mińska, mogło być również przedmiotem analizy w Moskwie. Białoruś i Rosja od lat mają wspólnotę wywiadowczą na wzór brytyjsko-amerykański. Oba kraje dzielą się informacjami na strategiczne tematy. Takim tematem jest np. kraj graniczny UE, jakim jest Polska. Zainteresowania jej służb specjalnych dla Służby Wywiadu Zewnętrznego Rosji (SWR), federalnego wywiadu wojskowego GRU, i białoruskich odpowiedników tych agencji są kluczowe.
Białoruski wywiad i kontrwywiad jako jedyna służba specjalna w byłym Związku Sowieckim zachowała nazwę sprzed rozpadu ZSRR – KGB. Struktura agencji jest odwzorowaniem rosyjskiego FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa, zajmuje się m.in. kontrwywiadem) i SWR (wywiad cywilny Rosji). Agencje rosyjskie i białoruskie blisko współpracują, jednak mitem jest teza o unii personalnej i obsadzeniu przez Rosjan kluczowych stanowisk w Mińsku. Ta unia zakończyła się w 2005 roku. Wówczas ze stanowiska KGB Białorusi odszedł Leonid Jerin, który przed pracą w Mińsku kierował moskiewską delegaturą FSB.
Obecny szef KGB jest uznawany za człowieka absolutnie lojalnego wobec Alaksandra Łukaszenki. Waleryj Wakulczyk pracował w agencjach, które nie miały wcześniej żadnych związków z Rosją. Było to Centrum Operatywno-Analityczne przy prezydencie Białorusi i Komitet Śledczy Białorusi. Obydwie powołano, by uniezależnić się od technicznej i kadrowej "pomocy" ze strony Rosjan i zachować suwerenność.