W najbliższy poniedziałek przypada 40. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Jakie miejsce zajmuje on w naszej zbiorowej pamięci?
Dla mojego pokolenia, a urodziłem się w 1986 r., jest już wydarzeniem niezrozumiałym i nieprzekładalnym na realia demokratycznego państwa, a dla tych, którzy go przeżyli, to bardzo konkretne, traumatyczne doświadczenie. Jednocześnie stanowi jeden z mitów założycielskich III Rzeczypospolitej, co z kolei może nie uniemożliwia, ale - w moim przekonaniu - z pewnością utrudnia bardziej zniuansowane i zdystansowane badania. Stan wojenny pozostaje wydarzeniem rozpoznawalnym, choć nie widzę, aby wzbudzał większe zainteresowanie tak opinii publicznej, jak i badaczy.
Co to znaczy, że stan wojenny jest jednym z mitów założycielskich III RP?
Po pierwsze, to moment, w którym zostaje złamany kręgosłup Solidarności. Związek przestaje istnieć jako ruch społeczny i nigdy nie dowiemy się, co "S" mogłaby osiągnąć, a więc czy i w jaki sposób rozpuściłaby komunizm, doprowadzając do tego, że Polska byłaby wolna wcześniej. Do postawienia takiego pytania uprawnia dominująca, uproszczona narracja, w której to właśnie Solidarność jako główna siła sprawcza doprowadziła po długim marszu do upadku systemu komunistycznego. Po drugie, stan wojenny jest źródłem - posługuję się tym pojęciem bez ironii - kombatanctwa elit politycznych. W latach 90. doświadczenie to legitymizowało nie tyle władzę polityczną - bo szybko w wyniku wyborów zdobyli ją postkomuniści, a symboliczną ludzi Solidarności. Ich dominacja w obszarze dyskursu i pamięci była bezdyskusyjna. I w dużej mierze opierała się na resentymencie wobec tych, którzy wprowadzali stan wojenny. Pamięć tego wydarzenia była naprawdę żywa, niejako wciąż wisiało ono w powietrzu: to, że w III klasie szkoły podstawowej opowiadała nam o nim nauczycielka, było oczywiste. Zgadzam się z tym, że nie da się wiele nowego powiedzieć o wprowadzeniu i przebiegu stanu wojennego, bo to w znacznej mierze wyczerpany temat, ale korzystając z dystansu czasowego - gdyby tylko istniała taka chęć, można byłoby przeprowadzić ciekawe badania na temat jego miejsca w pamięci oraz pokusić się o nowe interpretacje.
Reklama
Dlaczego więc tych chęci brakuje?
To pytanie również o to, dlaczego w głośnym tej jesieni filmie "Żeby nie było śladów", o zabiciu w 1983 r. Grzegorza Przemyka, właściwie nie ma stanu wojennego - w niewyraźnym tle pokazane jest jakieś nienazwane, bliżej nieokreślone wydarzenie. Mimo popularności badań nad pamięcią mam poczucie, że stan wojenny nie istnieje jako interesujący metatemat. Wynika to z niechęci części historyków do zajmowania się czymś tak nienamacalnym - zagadnienia z innego porządku niż faktograficzny w ich horyzoncie po prostu nie istnieją, nie kierują więc na nie uwagi swoich studentów.