Amos Oz, najwybitniejszy pisarz izraelski, rzadko udziela wywiadów. Na szczęście dał się nam namówić na rozmowę o swojej nowej powieści "Rymy życia i śmierci”, której polskie tłumaczenie właśnie ukazało się nakładem wydawnictwa Rebis. 69-letni prozaik wymieniany w gronie ścisłych faworytów do literackiej Nagrody Nobla, mieszkający w miasteczku Arad na skraju pustyni Negev, postawił tylko jeden warunek: wywiad, a potem autoryzacja i poprawki muszą odbywać się przez telefon, żadnych e-maili ani faksów. Zapytany o powody niechęci do tych form komunikacji, odparł, że nie potrafi rozmawiać, nie słysząc głosu interlokutora. W bezpośredniej rozmowie autor "Fimy" okazał się osobą niezwykle sympatyczną i obdarzoną poczuciem humoru.

Reklama

Malwina Wapińska, Cezary Polak: Powieść "Rymy życia i śmierci” traktuje o rozterkach pisarza biorącego udział w swoim wieczorze autorskim i snującego opowieść o uczestnikach tego spotkania. W jakim stopniu ta historia oparta jest na faktach?
Amos Oz: Moja powieść to wynik pracy wyobraźni, ale - jak wszystkie wytwory wyobraźni - w jakiś niebezpośredni sposób wiąże się z faktami. Nie odbyłem ośmiogodzinnej podróży po Tel Awiwie, tak jak bohater mojej książki, nie spotkałem też postaci, które występują w powieści, ale każda z zawartych w niej historii jest wzięta z życia.

A co z poetą Abrahamem Schuldenfriem, którego wiersze wielokrotnie cytuje narrator - czy on istnieje?
To także produkt mojej wyobraźni. Wiersze napisane rzekomo przez niego w rzeczywistości są mojego autorstwa. Nie chciałbym być zresztą przesadnie precyzyjny w kwestii fikcji i rzeczywistości. W Izraelu nie ma nawet odpowiedniego słowa na określenie fikcji literackiej. W księgarniach moje książki można znaleźć nie pod hasłem "fikcja", ale pod hasłem "proza narracyjna". Fikcja oznacza absolutne kłamstwo. Bohaterów mojej książki wymyśliłem, ale zrobiłem to w oparciu o moje życiowe doświadczenia. Pisząc książki, nie robię fotografii, nie posługuję się modelami żywych ludzi, ale moje doświadczenia życiowe mają wielki wkład w to, jak konstruuję swoje postaci. Fikcja nie jest więc odpowiednią kategorią do klasyfikowania mojej twórczości. Nie jest nią również termin "autentyzm".

Najlepszym dowodem na to, jak płynna jest granica pomiędzy fikcją a rzeczywistością, jest przecież pańska powieść...
Bardzo dziękuję. To cudowny komplement.

Umieścił pan akcję swojej książki w Tel Awiwie. Czemu właśnie tam?
Tel Awiw żyje całą dobę. Na ulicach ciągle coś się dzieje, a ludzi można spotkać o każdej porze. To bardzo żywe miasto, dlatego łatwo mi było umiejscowić akcję powieści, która rozgrywa się w ciągu zaledwie ośmiu godzin, w miejscu, które nigdy nie zasypia.

Reklama

Punktem wyjścia w powieści jest spotkanie autorskie...
Tak. Od dawna chciałem napisać o tym, jak z codziennego życia rodzi się opowieść. Interesowało mnie, w jaki sposób banalne codzienne zdarzenia przeobrażają się w literaturę. Moja książka jest zwieńczeniem tego, co nosiłem w sobie od długiego czasu.

Pisarza przedstawia pan jako ofiarę - czytelników, wydawców, krytyków, którzy zawsze czegoś od niego chcą.
Czytelnicy i krytycy zwykle oczekują od pisarza, że zajmie określoną pozycję. Tymczasem pisarz jest kimś wielowymiarowym, wymagać od niego, by tkwił w jednym punkcie, to ograniczać jego wolność. W konfrontacjach pisarzy z publicznością literacką pobrzmiewa jakaś ironiczna nuta.

Reklama

Jednak opisywanie w ten sposób publiczności literackiej to raczej kontrowersyjny pomysł.
Owszem. Kiedy rok temu książka ukazała się w Izraelu, wzbudziła wiele kontrowersji. Recenzje były różne. Część krytyków narzekała, że zanadto w niej kluczę, uchylam się od odpowiedzi.

Pisanie jest aż tak bolesnym doświadczeniem?
Powiedzieć, że pisanie jest bolesnym doświadczeniem, byłoby tylko połową prawdy. Pisanie jest jednocześnie bólem i przyjemnością.

W pańskiej książce wyczuwa się autoironię.
Tak, to jest książka ironiczna także w stosunku do mnie samego. Ale jednocześnie jest też pełna współczucia. Niestety bardzo niewielu czytelników i krytyków odebrało ją w ten sposób.

Jeden z bohaterów powieści krytykuje literaturę izraelską za to, że promuje defetyzm, zamiast przynosić nadzieję i ukojenie...
Takie zarzuty zazwyczaj słyszy się w kręgach prawicowych i raczej wśród starszej generacji. Ludzie oczekują od pisarzy określonych postaw. Tak jest nie tylko w tradycji izraelskiej, ale także w słowiańskiej. Wymaga się, żeby pisarz był prorokiem, który powie ludziom, co powinni robić i co zrobili źle. To bardzo niebezpieczna sytuacja dla pisarza.

Jak się pan przed tym broni?
Humorem i ironią.

Czy wypowiedź pańskiego bohatera jest próbą odzwierciedlenia polemiki, która rozgrywa się na współczesnej scenie literackiej Izraela?
Nie zdołałbym odwołać się do całej polemiki, jest ona bowiem zbyt rozległa, ale rzeczywiście opisałem pewne jej aspekty.

Pisarz z "Rymów życia i śmierci" to samotnik, emocjonalny i fizyczny impotent, który wycofuje się nawet z obiecującego romansu ze swoją czytelniczką. Czy samotność i wykluczenie są nieodłącznym elementem literackiej profesji?
Nie generalizowałbym - znam wielu pisarzy, którzy łatwo się socjalizują i wiodą rozległe życie towarzyskie. Ja żyję raczej w samotności, choć mam oddaną rodzinę i bliskich przyjaciół. Nie uważam się jednak za człowieka publicznego, rzadko uczestniczę w publicznych wydarzeniach.

Wydaje się, że choć w "Rymach życia i śmierci" pojawia się wiele postaci, bohater powieści jest jeden - to żywioł opowiadania, z całym bagażem przyjemności, ale i przekleństw, które się z nim wiążą.
To jest opowieść o pisaniu, o tym jak życie codzienne przeistacza się w literaturę. O tym jak zwykłe, potoczne, nieznaczące zdarzenia mogą zastać przekształcone w twórczość literacką. Dokładnie o tym jest ta książka.

Niedawno jako pierwszy pisarz w historii został pan uhonorowany izraelska nagrodą Dan David, przyznawaną za osiągnięcia w dziedzinie nauki, technologii, kultury i idei społecznych. Zastanawiające, że przyznano ją panu w kategorii przeszłość. Wydawałoby się, że pańska działalność na rzecz pojednania palestyńsko-izraelskiego sytuowałaby pana raczej w kategorii przyszłość.
Nagroda została przyznana za moje powieści, nie zaś za moją publiczną aktywność polityczną. Według mnie powieści z definicji odwołują się do przeszłości. Gdyby przyznano mi nagrodę za działalność pozaliteracką, otrzymałbym ją prawdopodobnie w kategorii przyszłość.

Co pan rozumie przez powiązanie powieści z kategorią przeszłości?
Powieść zawsze opowiadana jest w czasie przeszłym, nawet jeśli mamy do czynienia z utworem futurystycznym albo science fiction. Taka jest natura literatury.

Wydawca uprzedził nas, że nie porozumiewa się pan za pośrednictwem e-maila. Dlaczego?
Kiedy rozmawiam, muszę słyszeć ludzki głos.

A używa pan komputera?
Piszę ręcznie. Wolę tradycyjną formę, bo jest bardziej sensualna.

Pisanie jest więc dla pana rodzajem rytuału?
Nie nazywam tego rytuałem. To raczej zmysłowa satysfakcja z utrwalania moich słów i myśli za pomocą tuszu i papieru.

Amos Oz, ur. w 1939 w Jerozolimie jako Amos Klausner, jeden z najwybitniejszych współczesnych izraelskich pisarzy, eseistów i publicystów. Do najważniejszych jego książek, wydanych także w Polsce, należą: "Mój Michał" (1968), "Czarna skrzynka" (1987) i "Fima" (1991).