Od tej reguły znalazłoby się może kilka wyjątków. Najbardziej obrazowy jest przykład pozornie beznadziejnej sytuacji: Francja po upadku Napoleona. Państwa europejskie miały wówczas ochotę dokonać rozbioru tej spuścizny, tak się jednak złożyło, że na scenie politycznej znalazł się pewien wybitnie utalentowany i cyniczny do szpiku kości dyplomata, Charles-Maurice de Talleyrand.



W czasie kongresu wiedeńskiego ten uważany przez wielu za łajdaka hrabia nie tylko odsunął ryzyko rozbiorów, lecz sprawił, że Francja pozostała częścią europejskiego koncertu mocarstw. Omówiony wyjątek potwierdza jednak zasadę: silne państwo ma większe szanse.



Nieodzowni: kucharz i żona



Jednym z najważniejszych narzędzi dobrej dyplomacji jest znajomość specyfiki kraju partnera. Im lepsza, tym większy wywołuje szacunek i pozwala trafnie przewidywać wydarzenia. Dlatego idealna ścieżka kariery dyplomaty to taka, która umożliwia dogłębne poznanie kraju. Powinno to tak wyglądać, że młody człowiek rozpoczyna swą służbę jako na przykład drugi sekretarz ambasady w Moskwie. Potem wraca do centrali, jedzie do innego zakątka świata, by wrócić do tej samej Moskwy jako pierwszy sekretarz. Po latach – trafia tam w roli radcy, by pod koniec kariery zostać w tejże Rosji ambasadorem. Wiedza, jaką zgromadził w tym czasie, daje mu nieprawdopodobne możliwości.



Sam spotykałem osoby, które znały Rosję od czasów Chruszczowa, bywały w niej po kilka lat za Breżniewa, Gorbaczowa, Jelcyna i w końcu za Putina. Z takimi dyplomatami nikt nie może się równać! To absolutny ideał.



Znam opinie, że dobry dyplomata rzucony za każdym razem w inne miejsce da sobie radę; powinien równie dobrze sprawdzić się w Caracas, jak w Dżibuti, bo ten zawód polega na szybkości przystosowania. To też prawda. Jednak w wypadku kluczowych placówek muszą obowiązywać reguły stałości. Ministerstwo Spraw Zagranicznych powinno dysponować wykształconą grupą osób niezawodnych w kwestii najważniejszych kierunków polityki zagranicznej danego kraju.



Obok znajomości kraju olbrzymią rolę ogrywają kontakty osobiste. Oczywiście nie należy ich przeceniać. Życie dyplomaty w dużej mierze cechuje sztuczność, a słowa „przyjaciel” często używa się w sposób nieuzasadniony.



Jednak bliskie kontakty z partnerami ułatwiają załatwianie wielu spraw. Dlatego w dyplomacji nieocenioną rolę odgrywa kucharz i żona dyplomaty. Ogromna liczba spraw rozgrywa się bowiem przy stole. Schrzanione danie to początek złej znajomości. Ważna jest także umiejętność doboru win. Stół rozluźnia, umożliwia przejście do poważnych rozmów, bliskość i zaufanie zwiększają poziom szczerości. To już jest nie polityka, lecz psychologia. Z tych samych powodów dużą rolę w stosunkach międzynarodowych odgrywają dacze, pikniki, a dawniej – polowania.



Rozmowy w bani




Ani stoacute;ł, ani wino nie zastąpią jednak zaufania. Partner musi wiedzieć, że nie ma do czynienia z kłamcą, intrygantem, mitomanem czy pozbawionym skrupułoacute;w manipulatorem. Wbrew temu, co sądzi się o dyplomatach, daleki od ideału jest ten, kto kłamie czy manipuluje. Lepiej powiedzieć: bdquo;nie powiem, bo nie mogę”, niż stosować prostacką propagandę.



Ponad dyplomatami stoją przywoacute;dcy państw: prezydent, premier i minister spraw zagranicznych. To oni decydują o polityce zagranicznej państwa. To oni mają największe pole manewru i możliwość prowadzenia gier. Warto tu zwroacute;cić uwagę, co dzieje się choćby z gośćmi Władimira Putina. Dzielą się oni na tych, ktoacute;rzy byli na daczy prezydenta Rosji, i tych, ktoacute;rzy tam nie trafili. Decyzja o zaproszeniu gościa nigdy nie jest przypadkowa i nie wynika z sentymentu. Goszczeni są ci politycy, ktoacute;rych państwa dużo w Rosji inwestują i ktoacute;rzy intensywnie wspierają politykę tego kraju. Na daczy u Putina nigdy nie znalazł się żaden Polak, nawet Aleksander Kwaśniewski. Byli natomiast Chirac, Schrouml;der, Berlusconi czy Bush. To ważny wyroacute;żnik.



Podobnie rzecz ma się z letnią rezydencją politykoacute;w amerykańskich. Decyzja o zaproszeniu tam przedstawiciela jakiegoś państwa jest decyzją polityczną pokazującą stan stosunkoacute;w międzypaństwowych.



Owszem, Kohl bywał u Jelcyna w bani – rosyjskiej łaźni – nie tylko jako kanclerz, lecz roacute;wnież woacute;wczas, gdy obaj dżentelmeni nie pełnili już swych funkcji.



Nie umiem jednak powiedzieć, co było pierwsze: jajko czy kura, innymi słowy – czy dobre stosunki międzypaństwowe przekładają się na kontakty międzyludzkie, czy na odwroacute;t. Skłonny jestem przychylić się do tej pierwszej koncepcji. Zapewne zdarzają się i sytuacje oddwrotne. Mawia się o prezydencie Bushu, że gdy ten kogoś polubi, natychmiast przekłada się to na kontakty międzypaństwowe. Podobny przykład znamy z polskiej historii. Przed 1989 rokiem szczegoacute;lnie bliskie były relacje między prezydentem Francji Giscardem drsquo;Estaing a Edwardem Gierkiem. Dzięki temu dostaliśmy m.in. autobusy Chaussony, ktoacute;re do polskich droacute;g w ogoacute;le nie były przystosowane, a kupiliśmy ich co niemiara.



Prawdziwie źle dzieje się jednak woacute;wczas, gdy relacje między głowami państw i szefoacute;w rządoacute;w są jawnie nieprzyjazne. Dlatego tak ważne jest, by o ich jakość zabiegał każdy prezydent czy premier. Trzeba o nie dbać, trzeba stwarzać elementy dobrego samopoczucia podczas wzajemnych spotkań. Nawet jeśli miałby to być spektakl teatralny. Znam przypadki, gdy na skutek osobistych urazoacute;w i animozji relacje dwustronne stawały w miejscu. Z drugiej strony, jeśli stosunki między państwami są bardzo intensywne, to nawet jeśli nie lubi się partnera, i tak zaciska się zęby i zdobywa na uśmiech.



Najważniejsze: wybrać styl



W polityce zagranicznej ważne jest także indywidualne podejście do partnera. W inny sposoacute;b prowadzi się rozmowę z Francuzami, a w inny z Rosjanami czy z Amerykanami. Choć o wszystkim decydują przede wszystkim interesy, istnieje przecież coś takiego jak tradycja i charakter narodowy. Z drugiej strony nieraz mylne są obiegowe opinie. Nie sądzę na przykład, by trafna była popularna formuła, że z Rosjanami należy rozmawiać z pozycji siły. Uważam raczej, że rozmawiając z Rosjanami, nie należy niepotrzebnie potakiwać, gdy się nie zgadzamy. A to przecież nie to samo, co bdquo;z pozycji siły” – pomijając już to, że na przemawianie z tej pozycji może sobie pozwolić Bush, może do pewnego stopnia Chirac, Blair czy Merkel.



Pozostaje natomiast faktem, że dyplomacja rosyjska na pewno za nic ma gnuśnych mięczakoacute;w. Stąd z Moskwą trzeba rozmawiać otwartym tekstem, uwzględniając otoczkę kulturową. Co jeszcze? Elitarna, stołeczna Rosja stała się bardziej tolerancyjna dla tych, ktoacute;rzy nie umieją pić, jednak na prowincji nic w tej sprawie się nie zmieniło.



We Francji sprawdza się jedna mądrość potoczna: wiele tkwi w słowie i w stylistycznej prezentacji tego, co ma się do powiedzenia. Element spektakularnej wręcz – dla nas nieraz przesadnej – dbałości o formę jest niezwykle istotny. A ponadto wiedza o kraju (w kontaktach z Francuzami nie wystarcza już pani Walewska i Chopin) oraz – przynajmniej na poziomie prezydentoacute;w i premieroacute;w – o człowieku, z ktoacute;rym się rozmawia. Trzeba wiedzieć, że francuski prezydent Chirac nie lubi wina i pija piwo Coronę. Gdy Chirac ma swoje piwo, od razu jest w lepszym nastroju. Dobrze też znać charakter rozmoacute;wcy. Na ile można to stwierdzić, Putin z racji swego specyficznego wykształcenia panuje nad wszystkim i nie odsłania się do końca. Zupełnie inny jest Chirac. To człowiek otwarty i żywiołowy. Rozbawionego Chiraca wręcz roznosi energia... Najmniej mogę powiedzieć o Bushu, bo widziałem go raptem dwukrotnie. Z tego, co słyszałem, nie lubi sztywnego protokołu, chce od razu zaczynać rozmowę, partneroacute;w traktuje po kumplowsku. Kiedy nie uda mu się wypracować wspoacute;lnego klimatu, rychło się męczy. Jest chłopięco żywiołowy, z kolei Chirac potrafi być wielkim wytwornym panem, ale lubi ludzi i życie.



Podobnie jak przywoacute;dcy państw roacute;wnież ich pomniejsi przedstawiciele wymagają odpowiedniego podejścia. Dyplomata nie może zapominać, że Francuzi ciągle są czuli na docenienie roli Francji i kultury francuskiej w świecie. Kiedy podkreśla się te właściwości i moacute;wi po francusku, od razu zyskuje sie w ich oczach. Rosjanom dobrze okazywać szacunek i skłonność do wspierania ich wysiłkoacute;w, ale bez uniżoności. Z Amerykanami natomiast nie wolno niczego owijać w bawełnę. Nie sprawdzają się wobec nich niedomoacute;wienia, ktoacute;re tak skuteczne bywają w europejskiej dyplomacji. Warto wiedzieć o takich drobiazgach, by umieć wypracować porozumienie.



Najsprawniejszą dyplomację mają kraje małe. Jestem pełen podziwu dla holenderskiego MSZ. Nie spotkałem ani jednego niedoskonałego holenderskiego dyplomaty: są zorientowani we wszystkich zagadnieniach, znają języki, potrafią łączyć swobodę zachowania z profesjonalizmem. Warto słuchać holenderskiego dyplomaty, gdy zabiera głos: wiem, że nie buja, że moacute;wi to, co chce przekazać. Dyplomacja poacute;łnocy Europy i Skandynawii to pełne zawodowstwo. Dzieje się tak dlatego, że małe kraje są świadome, jak ważna dla dbałości o ich zewnętrzne interesy jest ich służba dyplomatyczna. Potęgi mogą sobie pozwolić na poślednich dyplomatoacute;w.



Dziś w polskiej polityce zagranicznej brakuje finezji. Bez niej zaś trudno o sukcesy. Finezja jest ważna w sposobie moacute;wienia o sobie światu oraz o świecie u siebie. Wiąże się z tym zresztą osobliwy fenomen: o istniejącej finezji się nie dyskutuje, natomiast wszyscy zauważają jej nieobecność. Na tym chyba polega nasz problem z polityką zagraniczną.



Stefan Meller






















































































Reklama



Stefan Meller, profesor historii, publicysta, dyplomata, były minister spraw zagranicznych. W latach 70. prorektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Związany z opozycją antykomunistyczną, publikował w pismach drugiego obiegu. Były ambasador RP w Paryżu i Moskwie.