Anna Widzyk: Unia Europejska świętuje 50. urodziny, ale nastroje jej mieszkańcw nie są najlepsze. Niektórzy ironizują, że Wspólnota przeżywa kryzys wieku średniego albo kryzys zaufania.
Jose Barroso: Półwiecze traktatów rzymskich jest okazją do świętowania, a także do pokazania mieszkańcom Europy, że mamy wiele powodów do dumy z dotychczasowych osiągnięć i do wiary w przyszłość. Oczekuję, że w przyjętej w niedzielę deklaracji politycznej członkowie Unii Europejskiej potwierdzą, że zależy im na wspólnym kształtowaniu przyszłości. To ważny sygnał, chociaż nie należy przeceniać jego znaczenia. Myślę, że mieszkańcy Europy tak samo jak ja, przewodniczący Komisji Europejskiej, chcieliby po prostu wiedzieć, jakie cele przyświecają ich przywódcom.
A jaka jest pańska wizja Unii Europejskiej za kilkadziesiąt lat?
Na pewno nie jest to wizja Europy miniaturowej, nostalgicznej i szowinistycznej, takiej, która panicznie boi się globalizacji. Wyobrażam sobie Europę jako wielkie mocarstwo, silniejsze niż kiedykolwiek.
Rozszerzoną? Jak daleko?
Na pewno rozszerzoną. To dzięki rozszerzeniu Unia Europejska jest dziś bardziej szanowana i bardziej wpływowa. Przypomnijmy: zaczęło się od sześciu krajów, a dziś tworzymy wspólnotę 27 państw i jest to jednym z największych sukcesów integracji europejskiej. Nigdy w historii nie zdarzyło się, że tak duża grupa niepodległych państw przyłączyła się do takiego związku, który jest czymś więcej niż wspólnym rynkiem. Czasami używam określenia „pierwsze nieimperialne imperium”, które zbudowano nie za pomocą siły, podbojów i narzucania woli, ale na zasadzie porozumienia, dobrowolności oraz na wspólnych wartościach: pokoju, wolności i solidarności. Wyobrażam sobie Europę, która jest dumna z tego, co osiągnęła, solidarna, potrafi wspólnie planować przyszłość oraz promować wartości, a także wspierać tych, którzy potrzebują naszej pomocy.
Nie powiedział pan, gdzie byłyby granice takiej Europy.
Granice Unii Europejskiej zależą od decyzji politycznych. Powiem tyle: w tych granicach na pewno powinniśmy widzieć te państwa, którym już obiecaliśmy członkostwo w UE. Jeżeli oczywiście spełnią wszystkie kryteria. Jednak nie sądzę, by właściwe było sztuczne wyznaczanie granic Wspólnoty. W ogóle nie podoba mi się mówienie o jakichkolwiek granicach, bo w ten sposób ograniczamy swoje możliwości, a po co mielibyśmy to robić? Strategicznym interesem Unii jest powiększanie jej obszaru, jeżeli tylko przyjmowane kraje są w stanie spełnić kryteria polityczne, prawne i gospodarcze.
Jakieś granice integracji muszą istnieć. Choćby geograficzne.
Nie sądzę, byśmy byli w stanie jednomyślnie i zgodnie takie granice Europy wyznaczyć. Nawet geografowie nie zawsze są co do tego zgodni. Poczekajmy i dajmy przyszłym pokoleniom możliwość kształtowania Unii Europejskiej.
A co zrobić z obecnym pokoleniem Europejczyków - tych, którzy zaczynają wątpić w sens Unii? Najczęściej ich niechęć skupia się na Brukseli.
Nie sądzę jednak, by wina za złe nastroje lub obawy mieszkańców kontynentu leżała wyłącznie po stronie Brukseli. Wystarczyłoby spytać ludzi o ocenę działań instytucji narodowych. Bylibyśmy zaskoczeni, w jak wielu krajach obywatele bardziej ufają Unii Europejskiej niż narodowym rządom. UE mimo wszystko z niektórymi problemami radzi sobie lepiej.
Jednak same rządy krajów członkowskich często obwiniają Brukselę za niepopularną i budzącą sprzeciw społeczny politykę.
Tak się zdarza. Muszę przyznać, że nasza praca w Brukseli po części polega na odgrywaniu roli kozła ofiarnego. Ale Unia to nie jakaś obca siła. Decyzje, które Komisja Europejska wprowadza w życie, zostały wcześniej podjęte przez rządy krajów członkowskich. Dlatego nie jest uczciwe, gdy politycy w obawie przed odpowiedzialnością za swoje decyzje wytykają palcami Brukselę. Mam jednak nadzieję, że odpowiedzialni politycy będą bronić unijnych instytucji, bo bez nich nie udałoby się osiągnąć wielu rzeczy. Nigdy na przykład nie mielibyśmy wspólnego rynku, gdybyśmy próbowali budować go w toku negocjacji międzyrządowych.
Unia jest też wspólnotą prawa, a jej instytucje zapewniają właściwe przestrzeganie tego prawa, bez względu na siłę gospodarczą i wpływy polityczne jakiegokolwiek państwa. Nie można być dobrym Europejczykiem, jeśli nie zaakceptuje się tego, że solidne, wiarygodne i silne instytucje europejskie są potrzebne.
Niemiecka kanclerz Angela Merkel chce, by niedzielna uroczystość w stolicy Niemiec oraz Deklaracja Berlińska były pierwszym krokiem w kierunku kompromisu w sprawie konstytucji europejskiej. Czy wierzy pan, że Unia będzie mieć konstytucję w 2009 r., tak jak zaplanowano?
Chciałbym, aby Unia Europejska miała wreszcie nowy traktat, bez względu na to, czy zostanie on nazwany konstytucją, czy też inaczej. Potrzebujemy tego traktatu, by UE była skuteczniejsza, zdolna do podejmowania decyzji oraz bardziej demokratyczna. Dlatego gorąco wspieram wysiłki przewodniczącego obecnie UE niemieckiego rządu, by posunąć tę sprawę do przodu.
Istniejący traktat konstytucyjny ratyfikowała większość - 18 spośród 27 państw UE, kilka państw, w tym Polska, domaga się jednak doć głębokich zmian w jego treści. Do jakiego stopnia konstytucja może być zmieniona?
Ta decyzja nie należy do mnie, lecz do państw członkowskich Unii. Mogę jedynie zaapelować do rządów, by uszanowały raz podjęte zobowiązania. Traktat konstytucyjny nie jest idealny. Gdyby ktoś mnie spytał, czy napisałbym go inaczej, odpowiedziałbym, że tak. Jednak uważam, że w Unii trzeba akceptować rezultaty negocjacji, a treść tego dokumentu była kompromisem i dlatego go popierałem. Jeszcze wówczas gdy byłem premierem Portugalii.
Wciąż jednak eurokonstytucja nie obowiązuje.
Ratyfikacja nie była możliwa, bo musimy również uszanować demokratyczną decyzję tych, którzy odrzucili traktat. Jednak pamiętajmy, że został on podpisany przez wszystkie kraje członkowskie. Wszyscy więc, których podpis widnieje pod konstytucją, mają obowiązek konstruktywnego poszukiwania rozwiązań najbliższych oryginalnej treści konstytucji. Należy to zrobić możliwie najszybciej, ponieważ wyzwania, którym musimy sprostać, nie będą czekać.
Według obecnych zapowiedzi zarówno przyszły traktat konstytucyjny, jak i Deklaracja Berlińska na czele priorytetowych zadań UE postawić mają sprawy energii, w tym przede wszystkim walkę z ociepleniem klimatu. Czy to właściwa misja Unii na następne kilkadziesiąt lat?
Opowiedziałem się za tym, by walka z ociepleniem klimatu znalazła się w Deklaracji Berlińskiej. Dlaczego? Ponieważ przyjmując zobowiązania polityczne w gronie 27 państw, nie możemy nie odnieść się do jednego z największych współczesnych wyzwań, jakim jest i będzie walka z globalnym ociepleniem. Dlatego również jeśli już mamy zmieniać traktat konstytucyjny, to ta sprawa powinna się w nim także znaleźć, bo musimy być elastyczni i dostosowywać się do nowych warunków, nie zapominając o starych, dobrych wartościach, jakie legły u podstaw UE.
Przykładem tego, jak zmienia się UE, jest polityka energetyczna: jeszcze trzy lata temu, gdy Komisja poruszała ten problem, mówiono: to nie należy do kompetencji Brukseli. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że potrzebujemy europejskiego podejścia do spraw energii. Są sprawy, w których potrzebujemy, mówiąc potocznie, więcej Europy, oraz takie, w których nasze zaangażowanie może być mniejsze.
Czy takie europejskie podejście do energii jest jednak możliwe? Wydaje się, że w tej sprawie nie ma pełnej zgody w UE. Niektóre państwa - Polska i kraje bałtyckie - apelują o solidarność energetyczną i ograniczenie uzależnienia od jednego dostawcy, tj. Rosji, a inne starają się na własną rękę zagwarantować bezpieczeństwo energetyczne i poszukują zyskownych rozwiązań.
Solidarna polityka energetyczna jest możliwa, bo bezpieczeństwo osiągamy tylko poprzez głębszą integrację, a nie izolacjonizm. Drogą do solidarności w tej dziedzinie jest dobrze funkcjonujący wspólny rynek, a nie rynki kontrolowane przez państwo albo koncerny. Jednocześnie musimy dywersyfikować źródła dostaw i takie działania nie są skierowane przeciwko komukolwiek. Chcemy mieć dobre relacje z Rosją, ale kluczem jest dywersyfikacja źródeł surowców oraz dróg tranzytu.
"Jesteśmy pierwszym nieimperialnym imperium, takim, które zbudowano nie za pomoca siły, podbojów i narzucania woli, ale na zasadzie porozumienia, dobrowolności oraz na wspólnych wartościach" - mówi w DZIENNIKU Jose Barroso, szef Komisji Europejskiej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama