Różnice w stylu i retoryce nie miały w tej kampanii przełożenia na różnice programowe. Dwaj starsi panowie różnie się wyrażają, ale mówią to samo. Ich programom bliżej do siebie niż ich elektoratom. Dlatego wszystkich, którzy uwierzyli w wojnę polsko-polską – w katastrofę gospodarczą po nastaniu Kaczyńskiego czy narodową deklasację po nastaniu Komorowskiego – zapewniamy, że to tylko kampania. Soczysta jak hamburger z billboardu. Ostre słowa, wyraziste kolory, ale nic z tego nie posmakujemy w realu.

Reklama

Polska jest bardzo zwykłym krajem z bardzo zwykłymi politykami. Są tu, żeby wygrywać wybory, a świat naprawiać będą tylko wtedy, kiedy będą musieli, żeby wygrać następne wybory. Tym razem obaj włożyli sporo wysiłku w zapewnianie nas, że nic w Polsce się nie zmieni. Tak odczytują intencje wyborców. Żaden nie chce ograniczać państwowego marnotrawstwa, prywatyzować szpitali, ograniczać niesprawiedliwych przywilejów emerytalnych rolnikom, policjantom. Nikomu ani w głowie ruszać Kartę nauczyciela – plik najbardziej destrukcyjnych dla edukacji zapisów. Żadnemu nie spieszno do euro. Kandydat PO nawet postawił warunek, że najpierw Polska musiałaby się rozwijać wolniej od zachodniej Europy. Czego żaden z kandydatów podobno nie chce, ale też nie zrobi niczego, żeby zawrócić nas z tej równi pochyłej.

...czytaj dalej



Ważąc programy i konkretne deklaracje kandydatów przed wyborami, wiele osób dojdzie do wniosku, że tej kampanii równie dobrze mogło w ogóle nie być. Nie potrzebowaliśmy kolejnych debat, ton papieru i czołówek gazet, żeby dojść do wniosku, że jak długo się da, politycy niczego nie będą zmieniać. Rzecz w tym, że długo tak się nie da. Deficyt budżetowy i dług państwa przekraczający 200 mld dopędzą nas jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Polska waluta już słabnie, a koszt obsługi długów przekracza nasze wydatki na edukację. Zmiany w unijnym prawie będą wymagały dostosowania służby zdrowia do warunków wolnej konkurencji, dopłaty do systemu emerytalnego przekroczą możliwości budżetu. I wtedy przyjdzie czas decyzji. Nieprzyjemnych dla wyborców.

Reklama

„DGP” daleki jest od wskazania państwu jednego kandydata. Nie mamy swojego ulubieńca, ale też nie jesteśmy ulubieńcem żadnego z nich. Zachęcamy jednak, żeby nie rezygnować z wyborów, bo kandydaci nic nowego nie wnieśli w tej kampanii. Nie oceniajmy ich po tym, co mówią, co obiecują. W niedzielę zestawcie ze sobą dwóch ludzi. Dwa, jednak różne, charaktery. Który z nich w chwili próby będzie miał w sobie więcej determinacji, żeby wyjść przed kamery i powiedzieć: Nie mamy wyboru. Poprę radykalny program wyrzeczeń i oszczędności. Pacjenci muszą dopłacać z własnej kieszeni, bo budżet jest pusty. Mniej emerytom, mniej policjantom, nauczyciele, marsz do pełnego wymiaru godzin, a państwowe spółki pod młotek.

Kandydatów mamy miałkich, ale któryś z nich będzie musiał podjąć trudne i bezkompromisowe decyzje.