Media zalała dziś fala wpisów o tym, że Jeronimo Martins Polska wprowadzi do sieci sklepów Biedronka "testy na koronawirusa". Mają one kosztować 49,99 zł, a jedna osoba będzie mogła zakupić maksymalnie trzy opakowania.

Reklama

To nie są testy na koronawirusa

Szkopuł w tym, że to nie są testy na koronawirusa. A reakcje ludzi w mediach społecznościowych pokazują już, że z nowej oferty Biedronki może być więcej szkód niż pożytku.

Test serologiczny

Dla jasności: portugalska firma w informacji prasowej wyjaśnia, co będzie sprzedawała. Czytamy, że "test Primacovid to tak zwany test serologiczny. Oznacza to, że pozwala wykryć, czy badana osoba wytworzyła przeciwciała IgG i IgM przeciwko koronawirusowi wywołującemu COVID-19". Mówiąc prościej: możemy po jego użyciu sprawdzić to, czy przechodziliśmy koronawirusa, a nie to, czy go właśnie mamy.

Kłopot polega jednak na tym, że widać już, iż wiele osób - ot, choćby na Facebooku czy Twitterze - nie dostrzega tej różnicy. A jest ona gigantyczna.

Bez trudu mogę bowiem sobie wyobrazić kogoś, u kogo pojawiły się objawy koronawirusa. I ten ktoś nie idzie wykonać wymazu w punkcie pobrań, lecz odwiedza pobliską Biedronkę. Następnie robi test, sprawdza wynik i jest uradowany, bo przeciwciała nie zostały wytworzone, a zatem zdrowie dopisuje. Niestety to nie jest takie proste.

I tak, wiem, teraz znaczna część czytelników myśli sobie, że pismak Słowik robi z ludzi idiotów, którzy nie wiedzą, co kupują. No, niestety, wiele osób nie wie. Zresztą, warto przypomnieć, że według szacunków Naczelnej Izby Aptekarskiej sprzed kilku lat nawet 12 proc. hospitalizacji spowodowanych jest niewłaściwym przyjmowaniem leków. A na ulotkach przecież - tu oczywiście trochę się wyzłośliwiam - wszystko jest napisane.

Reklama

Warto wiedzieć też, że test serologiczny, który będzie można kupić w Biedronce, nie daje gwarancji właściwego wyniku. Oznacza to, że wynik świadczący o przejściu zakażenia koronawirusem może pojawić się u osoby, która jeszcze nie złapała wirusa SARS-CoV-2. Można mieć obawy, czy ludzie, którzy po wykonaniu testu z Biedronki utwierdzą się w przekonaniu, że są już "po koronawirusie", nie zaczną zachowywać się w sposób bardziej ryzykowny - narażając tym samym i siebie, i innych.

Popularyzowanie wyrobów medycznych, choćby takich jak test na wytworzenie przeciwciał, to nic złego. Dla Jeronimo Martins Polska to będzie na pewno dobry biznes, ale zarazem uważam, że z promowania sprawdzania swojego stanu zdrowia nawet w dyskontach może wyniknąć wiele pozytywów. Tyle że masowe wprowadzenie takich wyrobów na rynek powinno być obudowane dużymi kampaniami informacyjnymi, co tak naprawdę ludzie mogą kupić. Tymczasem w tym konkretnym przypadku wielu Polaków zostało skazanych na reklamowe slogany dużej sieci handlowej oraz niedostatecznie precyzyjne informacje medialne.