Jaką prawdę o Zbigniewie Nienackim odkrył pan pisząc jego biografię?

W sumie zobaczyłem mocno skomplikowanego człowieka. Z jednej strony budził we mnie odrazę swoim postępowaniem, wyborami, a z drugiej strony, gdy dowiadywałem się o nim kolejnych rzeczy, to mi go żal. Wydaje mi się, że nie był nigdy człowiekiem do końca spełnionym i szczęśliwym. Zresztą w jednym z wywiadów ktoś zapytał go, czy jest szczęśliwy. Odpowiedział, że bywa. Miał wszystko to, co przeciętni zjadacze chleba, by chcieli mieć – dużo pieniędzy, dom z widokiem na jezioro, młodą kochankę, spokój z żoną, która mieszkała w innym mieście, a do tego świetne znajomości.

Reklama

Jednak czegoś mu do tego szczęścia brakowało. Nienacki marzył o sukcesie na miarę Nobla, docenienia go jako poważnego literata w czasach, których żył. Tymczasem, trochę podobnie, jak ma to miejsce współcześnie, twórców literatury młodzieżowej nie traktowało się nad wyraz poważnie. A przecież umieć pisać dla młodych ludzi, kreować ich światy wyobraźni, to naprawdę trudna sztuka.

Co mówił sam o sobie, gdy pytano go, jakim pisarzem jest lub chce być?

Już w pierwszych wywiadach, jakich udzielał, mówił, że nigdy nie chciał być narodowym wieszczem. Przynajmniej tak twierdził. „Nie widzę powodu – bulwersował się nieustannie – aby Polacy otrzymywali gorszą literaturę tylko dlatego, że mają gorsze samochody, gorsze lodówki, gorsze pralki” – zwykł mawiać. Chciał, aby jego książki były zrozumiałe dla czytelników z różnych krajów. Ukazywanie zawiłości politycznych już nie raz zablokowało drogę wspaniałym utworom, wielkim talentom. Dlatego on postanowił pisać książki, które łączą wartości regionalne z uniwersalnymi.

Reklama

„Jestem wielkim odkurzaczem! Chcę być konkurencyjny dla wszystkiego, co będzie!” – tak o sobie kiedyś powiedział.

Choć nie udało mu się z tym Noblem, o którym marzył zwłaszcza pod koniec życia, tworząc powieść „Dagome iudex”, to był człowiekiem wybitnie inteligentnym i pisarzem, który wyprzedzał swoje czasy. Kiedy przygotowywał się do pisania, robił tak popularny dziś „research” na tyle, na ile mógł i na ile pozwalały mu czasy, bo to były zupełnie inne lata i możliwości, niż mamy dziś.

Karykatura Zbigniewa Nienackiego w zbiorach Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie / Materiały prasowe
Reklama

Można go uznać za pioniera zatrudniania ghostwriterów, czyli metody pracy, jaką dość często wykorzystuje się dzisiaj. Kilka razy Nienackiemu zdarzyło się wyznać: „Moją książkę pisze właściwie pięciu, sześciu ludzi. Mówię na przykład, co chcę wiedzieć o danym okresie czy o danym zabytku, i oni zbierają dla mnie informacje”.

W czym jeszcze wyprzedzał swoją epokę?

Wypracował to, co się teraz sprawdza, a wtedy mało kto z tego korzystał, a mianowicie wiedział, że nie wystarczy napisać dobrą książkę, znaleźć wydawcę, ale że trzeba jeszcze wokół autora zrobić trochę szumu, bo wtedy ta książka przebije pułap przeciętnej popularności. Dlatego też popełnił skandalizującą i uznaną za pornograficzną powieść „Raz w roku w Skiroławkach”, którą jedni się zaczytywali, drudzy uznali za żenującą. Dlatego często wdawał się w polemikę z krytykami warszawskimi. Mam wrażenie, że on to robił świadomie.

Na początku, gdy pojawiały się te mocno negujące go recenzje, unosił się honorem, ale potem zobaczył, że to mu przynosi wymierne efekty w postaci rosnącej liczby sprzedanych nakładów, więc wdawał się w te utarczki słowne np. z Danielem Passentem, dokopywał mu, nie pozostawał dłużny. Myślę, że trochę gryzło go to, że był autorem, który wyprowadził się na prowincję. Takich nie zaprasza się do telewizji czy radia, bo na podorędziu są ci, którzy są w stolicy, i to o nich się więcej mówi i pisze. Wydaje mi się, że to w tej jego chęci osiągnięcia pisarskiej sławy w „poważnej literaturze” mogło go nieco uwierać.

Choć tego wymarzonego Nobla nie dostał, to sukces osiągnął. Książki o Panu Samochodziku były czytane i rozchodziły się jak świeże bułki.

Nienacki po każdej napisanej powieści wczytywał się zarówno w głosy krytyki, jak i listy czytelników. Zwracał uwagę na to, co piszą. Odnosił się nawet do bardzo głupich uwag, czy stwierdzeń. Karel Čapek powiedział kiedyś, że „krytykować - to znaczy dowieść autorowi, że nie robi tego tak, jak bym ja to zrobił, gdybym potrafił”. Nienacki krytyków się nie bał. Analizował swoje wydane książki, widać, jak ten jego bohater ewoluuje, ale te zmiany są „pod czytelnika”.

Dodaje mu pewne cechy charakteru, wyposaża w samochód o cudownych właściwościach – słynną amfibię, która powala przeciwników. Dołącza młodocianych towarzyszy, którymi początkowo są harcerze. Te wszystkie elementy sprawiły, że ten sukces się wydarzył, a ludzie byli zachwyceni. Nienacki dostawał tony listów i twierdził, że wśród nich nie było ani jednego negatywnego. Może nie do końca tak było, ale na pewno, jak wspomniałem, uważnie je czytał, analizował.

Jak tworzył swoich bohaterów?

Zarysy Pana Samochodzika pojawiają się już w trzech pierwszych książkach dla młodzieży, jakie Nienacki popełnił. Tomasz, przedstawiający się czasem jako Tomasz Włóczęga, nie od razu stał się Panem Samochodzikiem, kimś w rodzaju współczesnego polskiego Supermana, zwycięskiego bohatera bez skazy.

Nienackiemu chodziło o stworzenie postaci człowieka zwykłego, jednego z wielu, jakich mijamy na ulicy, w tramwaju, w sklepie, a przy tym pasjonata w sensie zawodowym. Innymi słowy, miał to być żywy, prawdziwy człowiek. Udało się. Postacią półprywatnego detektywa Nienacki trafił w dziesiątkę młodzieżowych zainteresowań, a ponawiając ją w powieściowym cyklu – osiągnął wielki sukces. Jakby na przekór reżyserowi Stanisławowi Jędryce, który filmując „Wyspę złoczyńców”, powiedział: „Panie, to znowu o poszukiwaniu skarbów? Ależ to będzie strasznie nudne!”.

Czas pokazał, że stało się inaczej, przynajmniej jeśli chodzi o książki, bo z ekranizacjami bywało różnie. Tomaszowi jednak czegoś brakowało. Po zastanowieniu Nienacki już wiedział: „Każdy z opisywanych bohaterów musiał mieć coś wyjątkowego, coś, co dawało mu szczególną szansę w momentach decydujących rozgrywek. […] Postanowiłem więc wyposażyć swego Pana Samochodzika w uniwersalny pojazd – amfibię. Ów pojazd, brzydki, niezgrabny, działa na zasadzie zaskoczenia. Te technologiczne nowinki to był strzał w dziesiątkę”.

Pamiętam taki wywiad, w którym dziennikarka zadała mu pytanie o to, czy bohater, który szuka skarbów, jest w sumie sztampowy, pojawia się w każdej książce, rzeczywiście ma szansę poruszyć, dać mu sukces wydawniczy? Na co Nienacki odpowiedział jej, że skoro to takie proste, to czemu inni autorzy tak nie robią? Wiele osób chwytało się za głowę i zastanawiało, jak to możliwe, że dorosły bohater, który wie wszystko, jest lekko przemądrzały, podbija serca młodych czytelników.

Nienacki wykorzystał funkcjonujący już w literaturze schemat - był pasjonatem Juliusza Verne’a, a młodzież też go przecież czytała i jego bohaterowie też byli dorośli. Wystarczyło przenieść to na nasz grunt.

Czy Pan Samochodzik to było alter ego Nienackiego?

Ta postać była podobna do Nienackiego, choć on sam często mówił, że nie ma momentów autobiograficznych w jego utworach, zwłaszcza tych dla dorosłych, a wszelkie zbieżności są przypadkowe. Nienacki nie był amantem w sensie wizualnym, ale miał ten dar, który przyciągał kobiety. Miał gadane i umiejętność przykuwania uwagi. Pan Samochodzik też taki był. Trochę safanduła, trochę nieskory do tematów damsko-męskich, ale bohaterki, mówiąc kolokwialnie, „na niego leciały”. Nienacki zwykł też mawiać, że nie jest tak wspaniały jak Pan Samochodzik, choć stara się, aby takim być.

W jakich kwestiach chciał edukować młodzież swoimi powieściami?

W przeciwieństwie do wielu poważnych krytyków twierdził, że literatura dla młodzieży powinna odegrać właściwą rolę w tak zwanym procesie identyfikacji seksualnej, czyli ma uświadomić młodym ludziom ich przyszłe obowiązki w rodzinie. Ciekawe było jego podejście do kobiet. Jeden z kodów Nienackiego brzmi: jeżeli ktoś ma na sobie dżinsy, możemy podejrzewać, że będzie z nim problem. Jeżeli spodnie ma na sobie kobieta, to już w ogóle fatalnie.

Maszynopis Pana Samochodzika i templariuszy w zbiorach Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie / Materiały prasowe

W jednym z wywiadów padły z jego ust takie słowa: „Pisarstwo moje jest prekursorskie. Na naszym gruncie ja pierwszy zagłębiłem się w opis bohatera od pasa w dół, czy wam się to podoba, czy nie!”.

Rzeczywiście zasłynął także powieściami zawierającymi dużą dozę seksu, co dało mu przydomek „naczelnego pornografa partii”. Wykorzystywał te elementy erotyczne w większym stopniu, niż to było w PRL-u stosowane. Znowu z tym trafił i miał wyczucie czasu, kiedy z daną książką na dany temat wskoczyć na rynek. „Raz w roku w Skiroławkach” powstało w latach 80. W czasie, gdy w Polsce było ciężko, szaro i ponuro.

Kto wie, czy w normalnych warunkach cenzura by mu to puściła, ale trzeba pamiętać, że Nienacki był faworytem partyjnym, dużo mu uchodziło na sucho, a władza chciała w tamtym czasie poluzować śrubki, skoncentrować społeczeństwo na czymś innym niż stan wojenny, dlatego na tę książkę dostał przyzwolenie. Ludzie zamiast gadać o tym, że nie ma masła, cukru, że jest źle, gadali o Skiroławkach i słynnej scenie seksu z kogutem.

Skąd wzięło się to faworyzowanie przez partię?

Nienacki zawsze mówił o sobie, że jest ortodoksyjnym komunistą. Nie ma co go oceniać przez okulary XXI wieku, bo w tamtych czasach wiele osób wierzyło w równość społeczną, to, że ten socjalizm to coś naprawdę fajnego. Nienacki poza tym, że w to wierzył, miał też plecy. Był dzieckiem szczęścia. Po tym, jak nabroił w Moskwie (między innymi wdał się w romans z pracownicą włoskiej ambasady), wrócił do Warszawy. Miał przechlapane, nie chcieli go drukować, ale przyszła odwilż, a Nienacki postawił na Gomułkę i tym wygrał. Przecierpiał te kilka lat odsunięcia na boczny tor, a gdy dla innych nastały cięższe chwile, on był już dobrze zakotwiczony.

Sprawdził się na polu dziennikarskim, bo pisał teksty jak trzeba. Szkalował AK-owców, bezpartyjnych na prowincjach. Pisał tak, że w pięty szło tym, którym miało iść. Władza to doceniała, a on korzystał z tego garściami. W pewnym momencie swojego życia poszedł na współpracę ze służbami i był kontaktem operacyjnym SB pod pseudonimem „Samotnik”, a potem jako „Eremita”. W IPN były jego dwie teczki, ale zostały – przynajmniej taka jest wersja oficjalna – zniszczone, albo spoczywają w jakiejś szafie lub sejfie, bo aż trudno uwierzyć, że ktoś chciałby się pozbywać cennych materiałów.

W jednym z wywiadów Nienacki przechwalał się, że ma duszę ormowca. Kiedy mieszkał już w Jerzwałdzie lubił wyjść na drogę i na skraju lasu w przedświątecznym okresie polować na ludzi, którzy wycinali choinki z lasu. Często też stał na drodze, machał lizakiem i wlepiał mandaty za nieprzepisową jazdę, bo miał papiery inspektora drogowego albo zaczajał się na kłusowników. Słowem, był z niego kawał sukinkota.

Tej mazurskiej społeczności, do której zawitał, dał się nieźle we znaki. Nic dziwnego, że musiał wstawić kraty w oknach, chodził z bronią, bo ludzie zaczęli mu się za te jego „prawilne działalności” rewanżować. A to mu zniknęła łódź, a to coś mu poprzecinano. Trwała między nim a resztą Jerzwałdu taka cicha wojna. Nie widział w nich swoich towarzyszy, on swoich chciał widzieć wśród towarzyszy partyjnych. Taką miał naturę. Chciał „ustawiać” miejscowych milicjantów, ale ci się nie dali, po czym w ramach rewanżu przyjrzeli się bliżej finansom literata, sporo znajdując…

Opinia Zastępczyni Kierownika Wydziału Zagranicznego KC PZPR Teodory Feder na temat Nienackiego z dnia 14 lutego 1950 roku – fot. IPN Bu 1532/6558, k. 57 / Materiały prasowe

Skoro stać go było na kupno domu, to znaczy, że dorobił się na tym, co pisał? Był rozrzutny? Szastał pieniędzmi?

To prawda, dorobił się na pisaniu. Potrafił machać książeczką czekową przed nosem swoim krytykom oraz kolegom literatom. Wzięło się to stąd, że Passent czy Toeplitz w tych swoich wojujących z nim felietonach pisali, że najlepszą książką Nienackiego jest jego książeczka czekowa. Poza tym incydentem wynikającym ze złośliwości nie był wyznawcą pieniędzy. Owszem, miał je, dawały mu poczucie bezpieczeństwa, niezależności. Kupił dom, zmieniał samochody, bo jeździł fatalnie, więc je zarzynał. Poza tym jego pasją były dogi, więc musiał kupić większe, terenowe auto, by zmieściły się do samochodu. Dołożył się też do mieszkania swojej młodej kochanki, czyli Alicji.

Jakim nałogom był wierny?

Na pewno był wierny paleniu papierosów i w ten nałóg wyposażył Pana Samochodzika. Niestety, też pił. Nieprawdą jest, jak jeden z jego kolegów napisał w jednym z reportaży, że po przeprowadzce do Jerzwałdu stał się kochany, lubiany i odstawił alkohol raz na zawsze. Nie było to prawdą. Nienacki był alkoholikiem periodycznym, miał swoje etapy trzeźwości, ale miał też dłuższe lub krótsze ciągi, gdy pił na umór. Do tego dochodziła kumulacja emocji, z którymi nie umiał sobie radzić.

Potrafił się napić, iść do obozu studenckiego rozbitego przy jeziorze, zabawiać się z dziewczynami, które w nim były albo strzelać po pijaku w powietrze. Do picia wrócił też pod koniec życia i to go z pewnością wykończyło zdrowotnie. Był też, jak to się mówi, „psem na baby”. Seksoholizm leżał w jego genach. Lubił kobiety, miał ten wabik, o którym już wspominałem, na prowincji wyróżniał się tym, że był oczytany, wygadany. Zauroczenie kobiet nie było dla niego wyzwaniem i korzystał z tego garściami.

Nie rozwiódł się z żoną, ale zaczął też prowadzić drugie życie z 17-latką.

Tak było. Gdy poznał Alicję, ona nie była o wiele starsza od jego syna. Miała 17 lat, on 40. Była nieopierzoną nastolatką, nieznającą życia. Na dodatek pochodziła z trudnej rodziny, więc ten Nienacki wydał jej się jakimś wybawicielem, księciem, choć wcale taki nie był. Początkowo nie chciał kontynuować tej znajomości.

W jednym z listów do Alicji pisał: „Nie powinnaś Alis angażować uczucia w tego rodzaju ludzi, co ja. Po pierwsze: jestem grubo od Ciebie starszy. Po drugie: jestem trochę lekkoduch, zmienny. I w ogóle mam strasznie dużo wad i to okropnych. Postaram się zrobić wszystko, aby siebie Tobie obrzydzić i zniechęcić. Na początku spełniam Twoją prośbę i przesyłam Ci swoją fotografię. Jest wystarczająco brzydka, a ja na niej tak źle wyglądam, że Ci wszystko przejdzie”. Nie przeszło. Nienacki zapewniał, że początkowo, gdy się poznali, a ona nie była jeszcze pełnoletnia, nie dochodziło między nimi do zbliżeń cielesnych. Hm, może tak, może nie? Nie wiem, co on w niej widział.

Ta kobieta nie była dla niego partnerką do rozmowy, nie za bardzo umiała gotować, więc daleko jej było do gosposi. Może fakt, że była wpatrzona w niego, jak w obrazek, sprawił, że gdy kończył pisanie, siadał w jej towarzystwie i mówił, a ona go słuchała, bo jego muzą też raczej nie była i nie inspirowała go.

Alicja Janeczek – archiwum Bogusława Ćwirko-Godyckiego / Materiały prasowe

Po latach opowiadała, że gdy mieszkała z nim, zajmowała się jego domem, to on w tym czasie zabawiał się z innymi kobietami. Nie był jej wierny. Alicja sama potwierdzała, że miał mnóstwo panienek. „Miał elegancki samochód – mówiła – a jak jeszcze kupił w kiosku perfumy, dziewczyna miękła”.

Jakie zdanie miał o kobietach Nienacki?

Zapewniał, że jak najlepsze, wyrazem czego miały być listy w większości przysłane przez panie. Ale miał klucz do duszy kobiety. „Wszystkie, które znałem, były dla mnie bardzo dobre. Nie rozumiem, skąd to określenie femme fatale? One takie nie są. Wszystko zależy od mężczyzny, co on z niej wydobędzie, co podkreśli” - uważał. Wiedział, co kobieta chce usłyszeć z ust mężczyzny. Wystarczyło, że porozmawiał z którąś, i już traciła dla niego głowę. W jednym był stały i uczciwy – żadnej dziewczynie nie robił większych nadziei na stały związek. Wbrew zasadzie, że lis nie poluje koło własnej nory, przytrafił mu się romans z miejscową nauczycielką, o którym Alicja też wiedziała.

Żona przymykała na to oko?

Nienacki ze swoją małżonką byli nie tyle białym, co przezroczystym małżeństwem. Ich drogi się w pewnym momencie rozeszły. Płacił za mieszkanie w Łodzi, mieli ze sobą kontakt, ona czasem przyjeżdżała do Jerzwałdu, a gdy miała się tam zjawić, to Nienacki wywoził Alicję do pobliskiej Iławy. Zarówno żonie, jak i synowi robił prezenty. Chyba stwierdzili, że rozwód nie jest im potrzebny, a wystarczy taka, nazwijmy ją, „półseparacja”.

W jednym z wywiadów, chociaż rzadko mówił o swoim życiu prywatnym, powiedział tak: „Poza tym wytwórnie filmowe niestety są w Łodzi (żona Nienackiego pracowała w branży filmowej – przyp. red.), a nie w Jerzwałdzie… Jesteśmy nowoczesnym małżeństwem. Każde z nas realizuje swoje plany życiowe. Uważam, że pisarz nie powinien kobiecie, z którą żyje, zabierać osobowości. Ona jest pierwszą, bardzo uważną czytelniczką moich książek. Mam duże zaufanie do jej gustu literackiego. Słucham jej wielu rad”.

Choć twierdził, że w jego książkach nie ma wątków biograficznych, w jednej z nich można znaleźć fragment, w którym występuje żona, oczywiście pod innym imieniem, ale pracująca w branży filmowej i syn, którego bardzo ciekawi, co matka robi na planie filmowym. Akapit kończy się słowami głównego bohatera, w których pojawia się żal, że chłopak o to, „jak się pisze książkę, nigdy mnie nie zapytał”.

Alicja była nim tak zauroczona, że godziła się na wszystko.

Zgodnie ze złożoną mu obietnicą nie odwiedziła go nawet w szpitalu, na pogrzebie też się nie zjawiła, by nie czynić przykrości legalnej małżonce. „Nie chciałam robić sensacji. Ze Zbyszkiem pożegnałam się w kostnicy. Przeżyliśmy ze sobą tyle lat. Dobrze się bawiliśmy. Takiego stażu niejedno małżeństwo mogłoby pozazdrościć” – mówiła. Poza wspomnieniami pozostało jej tylko mieszkanie w Iławie, gdyż było kupione na jej nazwisko i wdowa po pisarzu nie mogła go odebrać. To jednak całkiem niedużo jak na dwadzieścia siedem lat wspólnego życia z jednym z najlepiej zarabiających literatów w Polsce.

Po jego śmierci doszło do konfliktu między nią a żoną pisarza.

Wdowa po Nienackim nie miała wobec niej żadnych zobowiązań. To Nienacki postąpił wobec Alicji bardzo nie w porządku, że za tyle lat wspólnego życia nic jej nie zostawił, nie sporządził żadnego testamentu. Z tego, co ona mówiła, nie chciała żadnych pieniędzy, domu. Chciała być tylko kustoszem muzeum, które miało powstać w domu w Jerzwałdzie. Pomysł był, początkowo nawet wdowa była na tak, ale okazało się, że na to wszystko potrzeba pieniędzy, których nie ma, więc nie chciała łożyć na utrzymanie takiej instytucji. Przekazała rzeczy Nienackiego do Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, a część została w domu.

Nienacki, owszem, spisał testament na jakimś świstku, w którym uczynił Alicję kustoszem, ale nie był to dokument wedle prawa. Nie wiadomo było, czy zrobił to na serio, czy w ramach żartu. Nieprawdą jest, jak rozpisywały się tabloidy, że pani Helena wyrzuciła ją z domu. Miała klasę i do końca ją zachowała. Spakowała rzeczy Alicji i gdy sprzedała dom, poprosiła nowego właściciela, by jej je przekazał. Nie było żadnych scen, mieszkańcy Jerzwałdu też uważają, że to Nienacki pokpił sprawę.

Pisarz Erwin Kruk, którego cytuje pan w biografii Nienackiego, już pod koniec lat 70. powiedział o nim tak: „Jest nieznany i popularny zarazem”.

Jeśli mierzyć wielkość pisarza stopniem troski o pamiątki po nim, to Nienacki pisarzem wielkim nie był. Ale co innego mówią wysokości nakładów. I działające do dzisiaj fankluby i strony internetowe na jego temat. W piątą rocznicę śmierci pisarza władze Olsztyna chciały nazwać jedną z nowych ulic jego imieniem, ale projekt nie przeszedł. Potem udało się propozycję przeforsować, ale lokalizacja tejże ulicy na peryferiach miasta wśród ulic Smerfów czy Królewny Śnieżki nie wygląda na godne uczczenie jego pamięci.

Dom Zbigniewa Nienackiego w Jerzwałdzie wystawiony na sprzedaż za prawie trzy miliony złotych – z archiwum Jarosława Molendy / Materiały prasowe

Można powiedzieć, że Nienacki się w pewnym momencie skończył?

Każdy pisarz, no, może prawie każdy, bo Tolkiena się to nie tyczy, ma swoje pięć minut, swoją epokę. Chyba wraz z nadejściem III RP epoka Nienackiego się skończyła. Otworzyliśmy się na Zachód, pojawiła się literatura wszelaka, którą do tej pory zdobywało się „spod lady”, ludzie mieli co czytać i co oglądać, bo jak grzyby po deszczu rosły wypożyczalnie kaset VHS, pojawiły się magnetowidy. Nienacki już nie działał tak jak kiedyś na wygłodniałą publikę. Ani pornografia w jego wydaniu nie robiła na ludziach wrażenia, ani amfibia Pana Samochodzika.

W 1982 roku miała wyjść książka „Człowiek z UFO”, która miała być całkiem nową, oryginalną historią bez powiązań z cyklem o Panu Samochodziku. Nienacki chciał napisać coś na pograniczu fantastyki i przygody, ale w trakcie pisania uświadomił sobie albo ktoś mu w tym pomógł, że to nie ma potencjału rynkowego, i na szybko wrzucił do niej pana Tomasza. Już w letnim numerze 13 z 1982 roku „Płomyka” ukazał się sygnalny fragment, a ciąg dalszy dopiero w jesiennych numerach tego dwutygodnika z 1983 roku.

Czyżby wydawnictwo naciskało na kolejny tom serii, a Nienacki nie miał na niego pomysłu, więc przerobił projekt, nad którym wówczas pracował? Nienacki był też bardzo pewny siebie, wręcz pyszny i to chyba też go trochę zgubiło. Denerwował się okropnie, mówiąc, iż pisarzem nie jest się dlatego, że pisze się książki. Pisarzem jest się dopiero wtedy, gdy ludzie te książki chcą kupić i czytać. A do tego, jak mówił, nie wystarczy sam talent.

Podobno „Dziennik Pojezierza” podał jako pierwszy, jakoby do Szwedzkiej Akademii Nauk wpłynął wniosek o przyznanie Nienackiemu Nagrody Nobla w dziedzinie literatury / Materiały prasowe

Z tym Noblem nie żartował, był przekonany, że książka o narodzinach państwa polskiego będzie hitem. Niestety i w tej kwestii wypadł z obiegu. Nienacki był apologetą stanu wojennego. Uważał, że Jaruzelski to właściwy człowiek na właściwym miejscu, który weźmie – za przeproszeniem – za ryj naród. Tymczasem w 1989 roku jego ideały poszły do lamusa, grunt mu uciekł spod nóg, a on sam przestał czuć rynek.

To kto obejrzy film „Pan Samochodzik i Templariusze”, który 12 lipca będzie miał premierę na Netflixie i jak według pana zostanie przyjęty?

Musiałbym o tym pogadać z Nienackim (śmiech). Wydaje mi się, że przejdzie bez większego echa. Młodych nie chwyci, a starsi będą kwękać, bo wyznawców tej pierwszej, czarno-białej wersji z Mikulskim jest wielu i dla nich to będzie i już jest – jak się poczyta komentarze – masakra. W trailerze nowy Pan Samochodzik jawi się jako skrzyżowanie polskiego Jamesa Bonda z Indianą Jonesem. Dla wyznawców Nienackiego to będzie profanacja, bo oni traktują go jak boga. Potrafią za jakąś pierdołą wyczytaną w książce przejechać pół Polski, by zobaczyć, czy tak było naprawdę. Myślę, że z tym filmem będzie trochę jak z „Wiedźminem”. Ci, którzy nie czytali cyklu, nie będą mieli bólu egzystencjalnego, a ci którzy się zaczytywali, obejrzą, skrytykują i wrócą do swoich wyobrażeń, jak powinien wyglądać bohater.