Według Bregmana nie ma wątpliwości, iż dopuszczenie do ataku z 7 października było pod każdym względem ogromną porażką Izraela i choć okoliczności tych zaniedbań będą jeszcze badane, ale na pewno to większa porażka niż atak z 6 października 1973 roku, będący początkiem wojny Jom Kipur.

Reklama

Porażka militarna Izraela

Jeśli chodzi o reakcję na ten atak i wszystko, co nastąpiło w ciągu ostatniego roku, zdaniem eksperta należy to oceniać przez pryzmat celów, jakie Izraelczycy chcieli osiągnąć w Strefie Gazy.

Jeśli spojrzymy na dwa cele, które chcieli osiągnąć, widzimy, że w rzeczywistości jest to fiasko. Pierwszym celem Izraela było obalenie Hamasu. To prawda, że Hamas krwawi, jest wyniszczony, ale wciąż się trzyma. Nie można pokonać Hamasu kulami, ponieważ Hamas to coś więcej niż kilka kałasznikowów, moździerzy itd. Hamas to idea. A ta wciąż istnieje. Tak więc pierwszy izraelski cel nie został osiągnięty. Drugim celem był powrót zakładników do domu. Część z nich wciąż jest w Gazie. A większość tych, którzy zostali zabici, zginęła od izraelskiego ognia lub została zabita przez strażników Hamasu, gdy izraelscy żołnierze podeszli zbyt blisko. Zatem i drugi deklarowany cel rządu Izraela nie został osiągnięty – uważa Bregman.

Porażka wizerunkowa Izraela

Reklama

Ale jedna rzecz Izraelowi udała się całkowicie. Chodzi o niezadeklarowany przez rząd cel operacji wojskowej, jakim jest zemsta – dodał.

Ekspert zwrócił jednak uwagę, że ceną tej zemsty jest odwrócenie się świata od Izraela, bo o ile od razu po ataku Hamasu kraj ten był wspierany niemal przez wszystkich, to teraz – po obróceniu Strefy Gazy w gruzy – większość krajów go potępia, a postrzeganie Izraela na świecie nie było nigdy wcześniej na tak niskim poziomie.

Wojna w interesie Netanjahu

Dr Bregman zgadza się z opiniami, że kontynuowanie wojny, niezależnie od tego, jakie straty wizerunkowe poniesie Izrael, jest w interesie premiera Benjamina Netanjahu.

Z punktu widzenia Netanjahu, im dłużej trwa wojna, tym dłużej pozostanie on u władzy. Po pierwsze dlatego, że w kierowanej przez niego koalicji są partie, które naciskają na kontynuowanie wojny, bo np. reprezentują osadników, chcących powrotu do sytuacji sprzed 2005 roku, gdy w Strefie Gazy powstawały żydowskie osiedla. Jeśli Netanjahu chciał utrzymać koalicję, musiał kontynuować wojnę. Wprawdzie od końca zeszłego miesiąca koalicja jest nieco bardziej stabilna, ale uważam, że niezależnie od tego Netanjahu chce kontynuować wojnę, bo dopóki będzie trwała, nie będzie żadnego śledztwa w sprawie fiaska w zapobieżeniu ataków z 7 października – wyjaśnił.

Jego zdaniem, Izrael jest stanie walczyć na wielu frontach, ale przeciwnicy również są w stanie prowadzić ostrzał Izraela przez długi czas, zatem to, co ma teraz miejsce, staje się w coraz większym stopniu wojną na wyniszczenie. Był taki moment, kiedy można było zatrzymać eskalację. (Lider Hezbollahu Hasan) Nasrallah, kiedy jeszcze żył, powiedział Netanjahu i Izraelczykom, że jeśli przestaniecie ostrzeliwać Strefę Gazy, jeśli zawrzecie tam zawieszenie broni, to Hezbollah przestanie do was strzelać. Ale Netanjahu wolał, by wojna w Gazie trwała nadal. Miał możliwość powstrzymania eskalacji, ale nie chciał z niej skorzystać – powiedział ekspert.

Rozszerzenie konfliktu na Iran

Jeśli chodzi o potencjalne rozszerzenie konfliktu na wojnę z Iranem, Bregman uważa, że Izrael nie zdecyduje się na uderzenie w obiekty nuklearne w tym kraju. Nie twierdzę, że na pewno tego nie zrobi, ale prawdopodobieństwo tego jest bardzo niskie. Po pierwsze, Izraelczycy nie mają broni, by to zrobić. Mogą uszkodzić instalacje nuklearne, ale nie mogą ich zniszczyć. A jeśli jedynie uszkodzi, a nie zniszczy, to może zostać uznane przez jego wrogów za porażkę Izraela. Po drugie, świat jest temu przeciwny, a zwłaszcza Stany Zjednoczone. A gdyby Izrael uderzył na Iran, będzie potrzebował pomocy Waszyngtonu, bo Iran z pewnością odpowie– wyjaśnił.

Bregman zwrócił uwagę, że skoro Izraelowi przez rok nie udało się wyeliminować Hamasu, to tym bardziej trudno zakładać, że zdoła wyeliminować zagrożenie nuklearne ze strony Iranu. Zastrzegł jednak, że mówiąc o małym prawdopodobieństwie, ma na myśli atak na obiekty nuklearne bądź instalacje naftowe, czyli coś, co spotkałoby się ze zdecydowaną odpowiedzią Iranu i zapewne doprowadziło do otwartej wojny. Co nie znaczy, że Izrael nie dokona jakiegoś punktowego uderzenia, które nie będzie na tyle duże, by prowadziło do eskalacji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.

Netanjahu nie prowadzi wojny dlatego, że obecną sytuację postrzega jako okazję do usunięcia wszystkich zagrożeń dla Izraela. Jest zainteresowany wojną z powodu polityki wewnętrznej, a także z powodów osobistych. To jego obciąża atak z 7 października. Był premierem, kiedy wydarzyła się największa katastrofa w historii Izraela od jego powstania w 1948 roku. Nie chce być zapamiętany jako ten, który był odpowiedzialny za tę katastrofę i ma nadzieję, że zwycięstwa militarne przyćmią ten fakt – ocenił dr Bregman.