Dramatyczne wydarzenia rozegrały się 31 sierpnia 1982 r. we Wrocławiu. W ogromnej demonstracji milicja strzelała do demonstrantów z ostrej amunicji. Milicyjna kula zabiła wówczas Kazimierza Michalczyka. Kilkanaście innych osób zostało rannych. 45-letni dziś Jarosław Hyk też stanął oko w oko ze śmiercią. Na szczęście przeżył.
MARIA BARTOSZKO: Jak wspomina pan tamten dzień?
JAROSŁAW HYK*: Pamiętam, że byłem bardzo zmęczony. Wcześniej przez kilka dni i nocy drukowaliśmy ulotki.
To była pierwsza demonstracja w pana życiu?
Tak. To był rzut na taśmę. Decyzję podjąłem spontanicznie, przed samą demonstracją. Nawet nie pamiętam, czy na pl. 1 Maja (obecnie Jana Pawła II – przyp. red.) szedłem wtedy z domu czy z uczelni albo od któregoś z kolegów.
Zadziałała adrenalina?
Ogromny ładunek adrenaliny. Atmosfera takich wydarzeń jest niesamowita. W pewnym momencie zlewamy się tłumem. Najpierw próbowałem odrzucać petardy, którymi strzelali w nas zomowcy, potem starałem się rzucać w nich kamieniami. Oddział zomowców, który do nas strzelał, był dość daleko, dlatego próbowaliśmy się do nich przybliżyć. To i tak nie dawało rezultatu. W pewnym momencie ktoś rzucił płachtę nasączoną benzyną na transporter opancerzony. Samochód oplotły języki ognia. Chwilę później wyjechał kordon ciężarówek ZOMO, który postanowiłem obrzucić kamieniami. Rzuciłem w pierwszą, prowadząca konwój ciężarówkę i chciałem wrócić na swoje miejsce. Kiedy obracałem się na pięcie, zauważyłem drugiego stara, który jechał wprost na mnie. Wyjechał z kordonu. Wyglądało to tak, jakby kierowca specjalnie to zrobił, by na mnie najechać.
Co pan wtedy pomyślał? Pomyślał pan cokolwiek? Stanęło panu życie przed oczami?
Pomyślałem, że to koniec mojego życia. A ta świadomość wprawiła mnie w nastrój obojętności. Perspektywa śmierci nie wywołała we mnie nawet odrobiny strachu. Nie czułem bólu. Nic nie czułem. To chyba taka reakcja ochronna organizmu. Strach pojawił się dopiero, jak się ocknąłem w szpitalu.
Zahaczył pan o podwozie?
Ciężarówka uderzyła mnie zderzakiem w brzuch. Upadłem. Uderzyłem głową w bruk. Przejeżdżając nade mną, samochód zahaczył mnie jeszcze, prawdopodobnie rurą wydechową, o czym może świadczyć bardzo mocno poparzona ręka. W tym momencie straciłem przytomność.
Świadkowie opowiadają, że ciężarówka ciągnęła pana blisko sto metrów.
Nie wiem, tego już nie pamiętam.
W którym momencie się pan ocknął?
Ocknąłem się, jak leżałem na ziemi, a nade mną pochylali się jacyś ludzie. Okazało się, że moje obrażenia w stosunku do tego, co się stało, były niewielkie. Wstrząśnienie mózgu, odbite nerki, ogólne potłuczenia i zranienia, poparzenia. I jeszcze krwiomocz. Miałem odprysk w kręgosłupie, ale szczęśliwie sam się zrósł. Wyszedłem ze szpitala po dwóch tygodniach.
A jak to było z pana przyjęciem do szpitala?
Pielęgniarka nie wiedziała, jak najrozsądniej postąpić. Czy w ogóle wpisać mnie do książki. Zagrały emocje i lekarz ze wściekłością krzyknął: bdquo;Pisz, kur..., przejechany przez ZOMO!”. Nie wiem, czy tak wpisano.
Kiedy dowiedział się pan, że podczas tej demonstracji ktoś nakręcił moment wypadku i zrobione z niego poklatkowe zdjęcia obiegły cały świat?
Jakiś rok później. Wcześniej słyszałem w Radiu Wolna Europa historię mężczyzny potrąconego przez ciężarówkę ZOMO. Pomyślałem sobie: O, sytuacja podobna do mojej. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że to może dotyczyć mnie. Dopiero potem dowiedziałem się, że to było o mnie (uśmiech). Długo żyłem w nieświadomości.
Po tamtym wydarzeniu nie zaprzestał pan działalności w podziemiu?
W żadnym razie. To był tylko jeden z epizodów. Potem było jeszcze aresztowanie związane z prowokacją wymierzoną przeciwko Solidarności Walczącej, zatrzymania, zastraszanie na przesłuchaniach, groźby. Kiedyś dostałem pięścią w twarz.
O czym pan myślał podczas przesłuchań?
Żeby się nie złamać. Nie dać się sprowokować. I by móc spojrzeć w lustro.
Czuje się pan jak bohater?
Mój ojciec był żołnierzem Armii Krajowej, spędził 11 lat na Syberii. Te nasze przeżycia to przedszkole w porównaniu z tym, co on miał za sobą.
*Jarosław Hyk od 1981 do 1989 r. zaangażowany był w działalność opozycyjną: redagował i drukował prasę podziemną, uczestniczył w budowie struktur Solidarności Walczącej w Warszawie i na Wybrzeżu; 31 sierpnia 1982 r. został przejechany przez ciężarówkę ZOMO
Przerażające zdjęcia chłopaka rozjeżdżanego przez milicyjnego stara stały się jednym z symboli stanu wojennego w Polsce. "Pomyślałem, że to koniec mojego życia. Nie czułem bólu. Nic nie czułem" - mówi dziś DZIENNIKOWI Jarosław Hyk, bohater tamtych dramatycznych zdarzeń.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama