W ciągu czterech lat polskie elektrownie będą musiały zamknąć stare bloki energetyczne o mocy ponad 6 tys. MW. To blisko 20 proc. potencjału, jakim dysponują nasze siłownie. Nowe inwestycje stoją jednak pod znakiem zapytania z powodu unijnej polityki związanej z ograniczaniem emisji CO2 o 20 proc. do 2020 r. – Z tego powodu trudno określić opłacalność nowych bloków – mówi „DGP” Jacek Piekacz, prezes Vattenfall Poland.
Groźna ekologia
Ambicje Brukseli nie kończą się na 20-proc. cięciach. W listopadzie na listę zmian do dokumentu o priorytetach unijnej polityki energetycznej trafiła poprawka o zwiększeniu ograniczenia emisji CO2 do 30 proc. do 2020 r. Dla naszej gospodarki opartej na węglu to zabójczy pomysł. Popierają go jednak Niemcy, którzy jesienią przedłużyli okres eksploatacji swoich elektrowni jądrowych. Francuzi nie mówią „nie”, bo ich gospodarka również opiera się na atomie. Polska będzie ostro sprzeciwiać się tym pomysłom. Okazją będzie prezydencja w UE.
– Trzeba wprowadzić trochę rozsądku w sprawie ochrony klimatu i przynajmniej nie podążać w kierunku kolejnych poziomów ograniczenia emisji dwutlenku węgla – mówi Tomasz Chmal, ekspert od energetyki w Instytucie Sobieskiego.
Szczegółowy program polskiej prezydencji zostanie ogłoszony w czerwcu. Na razie rząd przyjął dokument zawierający wstępną listę priorytetów przewodnictwa. Są na niej m.in. negocjacje budżetu UE na lata 2014 – 2020, polityka wschodnia, wzmocnienie rynku wewnętrznego UE i jej zewnętrznej polityki energetycznej. Polska zaproponuje debatę na temat obecnych rozwiązań i nowych kierunków działania Unii w sprawie rynku energii.
– Chcemy wypracować mechanizmy prowadzenia solidarnej i konkurencyjnej zewnętrznej polityki energetycznej – usłyszeliśmy w departamencie energetyki Ministerstwa Gospodarki.
Ambitne cele
Za tymi ogólnikami kryje się chęć zmiany łagodnej polityki UE wobec Rosji, głównego dostawcy gazu i ropy dla krajów Unii. Problem w tym, że Moskwa kręci kurkiem w zależności od politycznych interesów. Polska może na tym tylko stracić.
– To bardzo ambitny plan, bo zakłada próbę narzucenia Unii naszego punktu widzenia problemów energetycznych – ocenia prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert od energetyki.
Kraje UE kupują ropę i gaz przede wszystkim z dwóch kierunków: wschodniego (Rosja i byłe kraje WNP) oraz z Zatoki Perskiej. – W krajach zachodnich te źródła zaopatrzenia dzielą się mniej więcej na połowę, a u nas nie. To rodzi zupełnie inne podejście do kwestii bezpieczeństwa energetycznego UE – mówi Żmijewski.
W 2011 r. ostatecznych kształtów nabierze rozporządzenie dotyczące pomocy państwom, którym odcięto dostawy gazu. – Warto dopilnować szczegółowych zapisów, które zadecydują o tym, jak będzie działać ten instrument – mówi Tomasz Chmal.
Prof. Władysław Mielczarski, współtwórca programu stworzenia czterech państwowych grup energetycznych, ostrzega, że nasze starania mogą nie przynieść sukcesów.
– Nie przestawimy kierunku jazdy UE, bo tym pociągiem sterują Francja, Niemcy i Wielka Brytania. Możemy próbować korygować jego trasę – mówi Władysław Mielczarski.
O tym, że prezydencję można skutecznie wykorzystać do własnych interesów, pokazuje przykład Francji, która w sześć miesięcy przeforsowała pakiet energetyczno-klimatyczny. Uregulowania dotyczące m.in. systemu handlu emisjami zostały przyjęte przez Radę UE na 20 dni przed końcem jej przewodnictwa.