Grzegorz Kowalczyk: Kto ma rację w sporze o Sąd Najwyższy?

Tomasz Rzymkowski*: Jako prawnik konstytucjonalista uważam, że dyspozycja art. 183 ust. 3 Konstytucji stwierdza jasno, iż kadencja I Prezesa trwa sześć lat. Kolejny ustęp mówi o kwestiach emerytalnych, które reguluje ustawa. Jednak ustawa jest zawsze niższa od Konstytucji. I ta o Sądzie Najwyższym też ma taką rangę. Oczywiście o zgodności aktów prawnych niższego rzędu z Konstytucją stanowi Trybunał Konstytucyjny. Dopóki nie orzeknie on niekonstytucyjności to dana norma obowiązuje. Jednak prawnicy powinni właściwie interpretować przepisy – spojrzeć w literalny zapis artykułu 183 i dokonać wykładni językowej i systemowej, aby ten spór rozstrzygnąć.

Reklama

Ale kto powinien to zrobić? Trybunał Konstytucyjny?

W pierwszym rzędzie osoby, których ta norma dotyczy, czyli w tym przypadku I Prezes Sądu Najwyższego. Nie widzę innej możliwości niż ta, że profesor Małgorzata Gersdorf stosuje się do normy konstytucyjnej. Jako Kukiz ’15 widzieliśmy ten problem przed uchwaleniem ustawy i alarmowaliśmy. Złożyliśmy stosowną poprawkę w tej sprawie podczas procesu legislacyjnego. W jej myśl stan spoczynku w wieku 65 lat nie obowiązywałby I Prezes SN ani pozostałych już wybranych sędziów, lecz osoby, które obejmą te stanowiska w przyszłości.

Kadencja I Prezesa w każdym przypadku powinna wynosić sześć lat – przecież Konstytucja nie przewiduje tu wyjątków. Poza tym samo uzasadnienie przechodzenia w tym wieku w stan spoczynku jest mocno wątpliwe. Pamiętajmy, że osoby obejmują ten urząd w wieku bardzo dojrzałym – między 35 a 45 rokiem życia. Siłą rzeczy nie wykonają więc zbyt dużo pracy do momentu przejścia w stan spoczynku. Trochę szybko z nich rezygnujemy, zwłaszcza, że są fachowcami, a państwo polskie sporo w nich zainwestowało. Nie chcę powoływać się nawet na przypadek Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, gdzie kadencja sędziów jest dożywotnia. Tam mamy sędziów, którzy mają nawet ponad 90 lat i orzekają. To gigantyczna różnica wobec przepisów wprowadzonych w Polsce. Szkoda, bo wszyscy tracimy na tej wojence o Sąd Najwyższy.

A kto ją wygra?

Bardziej istotne jest to, jakie terytorium obejmie. Oczyma wyobraźni widzę tu kazus Puszczy Białowieskiej. Byłoby bardzo źle, gdyby doszło do ingerencji w nasze wewnętrzne sprawy. Trudno też określić, jak wówczas zachowałby się polski rząd i większość parlamentarna.

Reklama

Obecna sytuacja jest sukcesem prezydenta czy pierwszej prezes?

Pierwszej prezes, która wróciła do swoich obowiązków. Jej udanie się na urlop nie było zakładane w tej nowej ustawie. W każdej chwili może zresztą z niego wrócić.

Czy w takim razie w grę wejdą służby porządkowe?

Myślę, że to byłoby bardzo złe i kontrskuteczne. Nie ma bowiem nic gorszego dla wymiaru sprawiedliwości niż podważenie jego zaufania społecznego. Jeśli zniszczymy to zaufanie, a do tego zmierza obecna większość parlamentarna od początku kadencji, to zepsujemy swoje państwo na własne życzenie. Apogeum tej narracji była niechlubna kampania realizowana przez Polską Fundację Narodową, oparta w dużej mierze na manipulacji.

Na ile obóz władzy będzie zdeterminowany do zmiany ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego na taką, która preferowałaby większe ugrupowania?

Jestem krytykiem zmian proponowanych przez PiS. Uważam, że to swoiste przygotowanie techniczne do wyborów parlamentarnych. Te przepisy spowodują wytworzenie w Polsce systemu bipolarnego z podziałem na PiS i anty-PiS, którego emanacją będzie Platforma Obywatelska. Dodatkowo, zmiany wprowadzą realny próg wyborczy w wysokości 15 proc., co de facto pozbawi mandatów do Parlamentu Europejskiego wszystkie siły polityczne oprócz tych dwóch największych. Jeśli ten mechanizm się sprawdzi i wszystkie ugrupowania przyłączą się do tych dwóch dużych bloków, to inne frakcje, takie jak my, które nie chcą stanąć po jednej czy po drugiej stronie, zostaną zmarginalizowane.

Można więc powiedzieć, że ta zmiana zasad wyborczych do Parlamentu Europejskiego to kolejna próba zbudowania oligopolu Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej, nawet kosztem pozbawienia dużej części wyborców swojej reprezentacji politycznej. Pamiętam presję polityczną na Turcję, gdy wprowadzano tam 10 proc. próg wyborczy, tymczasem PiS dąży do ustanowienia w praktyce progu aż 15 proc. Mała liczba mandatów, od trzech do pięciu, możliwa do zdobycia w poszczególnych okręgach wyborczych, spowoduje zabetonowanie sceny politycznej. Zniknęłoby PSL, Kukiz ’15 czy SLD. Nie byłoby miejsca na żadne nowe ugrupowanie poza systemem.

Projekt PiS to bardzo podobna propozycja do tej zgłaszanej w kontekście wyborów samorządowych. Wówczas jednak zrezygnowano z tych pomysłów.
Teraz PiS raczej się nie wycofa. My usilnie staramy się zaprezentować inny wariant zmian. Chcielibyśmy stworzyć listę krajową, w której cała Polska byłaby jednym okręgiem wyborczym. To rozwiązanie działa podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego we wszystkich krajach Unii Europejskiej, za wyjątkiem Polski i Niemiec. Nawet tak duże państwa jak Włochy, Francja czy Wielka Brytania mają jedną listę na obszarze całego państwa, nawet jeśli tak wyłoniona reprezentacja mocno odbiega od podziału partyjnego w parlamencie, tak jak jest to w Wielkiej Brytanii. Lista krajowa wydaje się najbardziej demokratyczna.

Jaki cel miałby mieć PiS w przychyleniu się do tej opcji i tym samym wspieraniu mniejszych partii?

Nasza propozycja daje premię zwycięzcom. Taki pomysł z sukcesem działa w Belgii, gdzie zwycięzca dostaje dodatkowe mandaty. Przypominam, że jesteśmy zwolennikami Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, w których zwycięzca bierze wszystko, dlatego uważamy, że ugrupowanie, które zdobyłoby największą liczbę głosów, powinno być nagrodzone premią dodatkowych mandatów.

* Tomasz Rzymkowski, wiceprzewodniczący Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, doktor nauk prawnych, wiceprzewodniczący Klubu Kukiz '15.