Zaraz po uchwaleniu 15 grudnia 1999 r. nowej ustawy, premier Lionel Jospin zapowiedział utworzenie w ciągu kolejnych trzech lat 700 tysięcy nowych miejsc pracy. Jego logika była prosta: przedsiębiorcy, którym nakazano ograniczenie z 39 do 35 godzin tygodniowo czasu pracy załogi, aby utrzymać czy nawet rozwinąć produkcję, będą zmuszeni do zatrudnienia kolejnych osób.

Reklama

W latach 1999-2002 bezrobocie we Francji rzeczywiście zaczęło spadać. O ile w chwili uchwalenia ustawy Aubry (od nazwiska ówczesnej minister spraw socjalnych) co dziesiąty Francuz w wieku produkcyjnym pozostawał bez pracy, to w 2007 r., u progu kryzysu, bezrobocie spadło do 7,5 proc.

- W przytłaczającym stopniu był to jednak wynik szybkiego wzrostu gospodarczego kraju, a nie skrócenia czasu pracy - mówi nam Michel Didier, ekspert paryskiego instytytu COE-Rexecode. - Gdy rozwój gospodarki się załamał, wróciliśmy do stanu sprzed 10 lat - podkreśla. Dziś wskaźnik bezrobocia rzeczywiście przekracza 10 proc. Sam Jospin przyznaje, że poprawa na rynku pracy w latach sprzed kryzysu tylko w 1/5 była wynikiem skrócenia czasu pracy. Były socjalistyczny premier przyznaje wręcz, że ustawa o 35 godzinach była „błędem ekonomicznym”. A jego polityczny rywal, prezydent Nicolas Sarkozy używa jeszcze mocniejszych słów i mówi wręcz błędzie „historycznym”.

Jak wyliczyli francuscy ekonomiści kraj zapłacił za ten błąd dość wysoką cenę. Aby utrzymać wzrost gospodarczy, francuska prawica, która doszła do władzy w 2002 r., zaczęła stopniowo luzować ograniczenia czasu pracy narzucone przedsiębiorcom. W 2003 r. liczbę dopuszczalnych ponadnormatywnych godzin zwiększono ze 130 do 180 rocznie, w 2004 r. tę poprzeczkę podniesiono do 220, a w ro później przyjęto zasadę umożliwiającą załodze zrezygnowanie z części czasu wolnego w zamian za dodatkowe uposażenie. W 2007 r. Nicolas Sarkozy zdobył Pałac Elizejskim pod hasłem „przywrócenia Francuzów do pracy”. Z jego inicjatywy uposażenia dla pracowników za nadgodziny zostały zwiększone o 25 proc., a przedsiębiorcy nie musieli już płacić od nich żadnych podatków i składek.

Reklama

- Po wprowadzeniu ustawy Aubry wydajność pracy we Francji z roku na rok spadła o 11 proc. Rząd musiał pomóc przedsiębiorstwom utrzymać się na międzynarodowym rynku. Ale rachunek dla budżetu był ogromny - mówi nam Nicolas Veron, główny ekonomista brukselskiego instytutu Breugla. I rzeczywiście koszt wszystkich zwolnień podatkowych, jakie rząd przyznał przedsiębiorcom, wynosi ok. 15 mld euro rocznie. To przyczyniło się do poważnego wzrostu zadłużenia kraju. O ile przed 10 laty wynosiło ono nieco ponad 50 proc. PKB, to dziś jest to prawie 80 proc.

Poza Niemcami, gdzie branżowe związki zawodowe też wywalczyły skrócenie tygodnia pracy, nigdzie w Europie wolny czas nie jest tak długi, jak nad Sekwaną. O ile przeciętny Francuz pracował w zeszłym roku 1542 godzin, to Brytyjczyk już 1653, Amerykanin 1792, Polak 1950 a Koreańczyk 2316. W konsekwencji Francja nie jest w stanie utrzymać takiego tempa wzrostu gospodarczego, jak przeciętnie cała Unia Europejskiego. Jeśli w chwili uchwalania ustawy Aubry dochód narodowy przypadający na statystycznego Francuza wynosił 114 proc. średniej Unii w obecnych granicach, to dziś jest to już tylko 107 proc.