Niemieccy politycy natychmiast zapowiedzieli, że zmuszą Angelę Merkel, by do tego nie dopuściła. Wczoraj w podberlińskim Poczdamie spotkali się szefowie dyplomacji państw ósemki, by zawczasu załagodzić kryzys. Dziennik "Süddeutsche Zeitung" twierdzi, że Waszyngton nie chce nawet słyszeć o poddaniu się zobowiązaniom protokołu z Kioto. Zamiast tego główny doradca prezydenta Busha ds. ekologii James Connaughton od kilku dni z tajemniczą miną zapowiada, że Amerykanie zaproponują w Heiligendamm "konstruktywne wyjcie z ekologicznego pata".

Według "Süddeutsche Zeitung" oferta Waszyngtonu będzie wyglądała następująco: zapomnijmy o Kioto, a skupmy się na tym, by do końca 2008 r. wypracować nowe porozumienie o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. - Prezydent Bush od momentu dojścia do władzy mówi otwarcie, że nie zamierza respektować zapisów protokołu z Kioto. Argumentuje, że teza o związku działalności człowieka z globalnym ociepleniem nie jest dostatecznie dobrze udowodniona - wyjaśnia amerykańskie stanowisko w rozmowie z DZIENNIKIEM Bonner Cohen z waszyngtońskiego Centrum Badań nad Polityką.

Europa od dawna głośno krytykuje USA za taką politykę. Także najnowsze propozycje bushowskiej administracji nie podobają się na starym kontynencie. Europejczycy powątpiewają w czystość amerykańskich intencji i uważają, że Waszyngton po prostu gra na czas. W krytyce celuje zwłaszcza niemiecka klasa polityczna biorąca na siebie rolę ekologicznej awangardy.

"USA w tempie ślimaka zabiera się za walkę z globalnym ociepleniem. Odejście od Kioto jeszcze bardziej spowolni ten proces" - komentowała niedawno w jednym z artykułów wiceszefowa SPD Andrea Nahles. Niemieccy politycy żądają twardej postawy.

"Angela Merkel nie może kapitulować przed George'em Bushem" - mówi DZIENNIKOWI członek władz partii Zielonych Volker Beck. Wielu jego kolegów jest zdania, że jeżeli w Heiligendamm Amerykanie zaproponują rozwodnienie lub odsunięcie w czasie realizacji protokołu z Kioto, pozostałe państwa powinny izolować Waszyngton, a nawet otwarcie potępić USA w dokumencie końcowym przyszłotygodniowego szczytu.

Cały spór w najtrudniejszym położeniu stawia jednak gospodynię szczytu Angelę Merkel. "Kanclerz znalazła się między młotem a kowadłem. Z jednej strony jest pod presją własnej opinii publicznej, która traktuje zapisy protokołu z Kioto jak zesłane z nieba tablice z dziesięciorgiem przykazań. Z drugiej wie, że samotna walka z George'em Bushem skończyć się może wielką awanturą. A na to poobijana po spotkaniu z Putinem w Samarze Merkel nie ma ochoty" - mówi DZIENNIKOWI niemiecki publicysta Michael Stürmer. Dodaje też, że kanclerz nie jest zbytnio przywiązana do ekologicznych ideałów. Na pewno nie na tyle, by za nie umierać.









Reklama