Nawet jeśli podczas dzisiejszego nadzwyczajnego szczytu Unii Europejskiej Grecji uda się osiągnąć porozumienie z wierzycielami, nie rozwiązuje to jeszcze problemu jej banków. To one stały się w ostatnich dniach najsłabszym ogniwem i najprawdopodobniej konieczne będzie ich ponowne dokapitalizowanie.
W prowadzonych obecnie negocjacjach chodzi o 7,2 mld euro pożyczki, będącej ostatnią transzą z drugiego programu pomocowego dla Grecji, których wypłata została zawieszona z powodu niezrealizowania przez rząd w Atenach dotychczasowych uzgodnień. Te pieniądze, jeśli osiągnięty zostanie kompromis, pozwolą Grecji na spłatę najpilniejszych zobowiązań, w tym przede wszystkim ok. 1,6 mld euro, które z końcem miesiąca musi oddać Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Wystarczą one także na lipcowe płatności, które obejmują m.in. kolejne pół miliarda dla MFW oraz 3,5 mld euro dla Europejskiego Banku Centralnego.
Ale te pieniądze nie wystarczą, by zapobiec załamaniu się sektora bankowego, a ten scenariusz jest coraz bardziej realny. W ciągu ostatnich dni tempo wycofywania depozytów bankowych przez Greków obawiających się fiaska negocjacji wyraźnie przyspieszyło. To zresztą jest działaniem zupełnie racjonalnym, bo w przypadku wyjścia ze strefy euro i przywrócenia drachmy oszczędności na kontach zostaną automatycznie zamienione na nową walutę, której kurs na początku na pewno ostro poleci w dół. Na razie nie ma jeszcze paniki ani kolejek przed bankami czy bankomatami, ale trend jest widoczny.
Od poniedziałku do piątku Grecy wycofali z banków 4,2 mld euro, co stanowiło ok. 3 proc. wszystkich depozytów (według stanu na koniec kwietnia), z czego tylko w piątek – miliard. Jeszcze niedawno taką kwotę wycofywano w ciągu miesiąca. Według greckiego banku centralnego i JPMorgan Chase od początku listopada depozyty w greckich bankach komercyjnych zmniejszyły się o ponad 20 proc. - ze 170 do ok. 130 mld euro. Citigroup szacuje nawet, że od stycznia wartość wkładów spadła o jedną czwartą. Na dodatek od grudnia wartość bankowych akcji na giełdzie spadła o połowę.
Reklama
Banki jeszcze nie upadły tylko dzięki pożyczkom z EBC w ramach mechanizmu ELA (Emergency Liquidity Assistance), które są gwarantowane przez grecki rząd. Według Mario Draghiego łączna wartość pomocy z EBC wynosi 118 mld euro, co oznacza, że jest ona niewiele mniejsza niż obecna wartość depozytów oraz że od listopada wzrosła ona prawie trzykrotnie. W piątek w związku z obawami o utratę płynności przez greckie banki EBC ponownie zwiększył środki dostępne w ramach ELA o 3,3 mld euro.
Pierwszy problem jest w tym, że pomoc EBC jest trochę na pograniczu zasad - pożyczki w ramach ELA są zabezpieczane przez rząd danego państwa, a więc w sytuacji gdyby Grecja zbankrutowała – co jest obecnie realnym scenariuszem - te zabezpieczenia stają się nic niewarte. Według nieoficjalnych źródeł EBC dyskutował w piątek nad trzema scenariuszami – wstrzymaniem pomocy dla greckich banków, niezwiększaniem jej oraz zwiększeniem, na co ostatecznie się zdecydował.
Drugi problem jest jeszcze poważniejszy. W sytuacji masowego wycofywania pieniędzy z greckich banków najpilniejszą sprawą jest utrzymanie ich płynności finansowej i temu służy pomoc z EBC. Ale nie rozwiązuje to kwestii ich wypłacalności. W związku z tym, że grecka gospodarka ponownie wpadła w recesję, odsetek złych długów w bankach się zwiększył w pierwszym kwartale tego roku, a wycofywanie kapitału jeszcze pogarsza sytuację. Zakładaliśmy, że wartość niespłacalnych pożyczek osiągnie swój szczyt w pierwszym kwartale tego roku, a teraz uważamy, że będzie to gdzieś w 2016 r., w zależności od stabilizacji gospodarczej. Istnieje wysokie ryzyko, że zrestrukturyzowane pożyczki i inne problemy mogą doprowadzić banki do upadłości. Jest prawdopodobne, że banki będą potrzebowały nowego zastrzyku kapitału - powiedział Bloombergowi Nondas Nikolaides, analityk z oddziału agencji ratingowej Moody’s w Nikozji.
Skala problemu jest naprawdę duża. Cztery największe banki komercyjne – National Bank of Greece, Piraeus Bank, Alpha Bank i Eurobank Ergasias – które skupiają 91 proc. aktywów bankowych w kraju, mają łącznie 12 mld euro realnego kapitału własnego. Tymczasem na koniec zeszłego roku wartość kredytów udzielonych przez te banki, które zostały zrestrukturyzowane bądź były spłacane z opóźnieniem, czyli nie były jeszcze uznane za niespłacalne, wynosiła 59 mld euro. Biorąc pod uwagę, że grecki PKB w ciągu ostatnich sześciu lat skurczył się o ponad jedną czwartą, istnieje duże prawdopodobieństwo, że znaczna część tych zrestrukturyzowanych i opóźnionych kredytów ostatecznie i tak stanie się niespłacalna.
Zgodnie z greckimi regulacjami bankowymi instytucje finansowe powinny mieć zabezpieczenie o wartości 55 proc. potencjalnych złych długów. To oznacza, że te cztery banki potrzebują dokapitalizowania w wysokości co najmniej 16 mld euro. Na dodatek wprowadzenie ograniczeń w przepływie kapitału, o czym się coraz częściej mówi jako o środku na uratowanie płynności banków, miałoby także niedobry efekt uboczny. Greccy importerzy będą mieli trudności z zapłatą za towary, a konsumenci, nie mając pełnego dostępu do pieniędzy, jeszcze ograniczą wydatki. A to zwiększy liczbę złych długów zaciągniętych przez przedsiębiorców, co też uderzy w banki.