Bo Zeman nawet z łóżka stojącego na OIOM-ie potrafi namieszać w polityce. Przez kilka tygodni po wyborach, które wygrała opozycja, wydawało się, że nie uda się utworzyć rządu – premiera powołuje prezydent, a ten trafił w ciężkim stanie do szpitala.
Był to cios nie tylko dla Zemana, co zrozumiałe, ale i dla urzędującego premiera Andreja Babiša, którego prezydent przed wyborami zapewniał, że niezależnie od ich wyniku to właśnie jemu powierzy misję tworzenia nowego gabinetu. W zamian Babiš miał mu oferować przychylność w wysyłaniu kandydatów głowy państwa na ambasadorów. W dziwacznej interpretacji Zeman uznał, że bloki koalicyjne – a w ten sposób startowała opozycja – to fikcja, więc największą partią po wyborach pozostanie startujące samodzielnie ANO Babiša, który spróbuje stworzyć rząd z poparciem Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (ČSSD) i trzech ugrupowań populistycznych. Plany wzięły w łeb, bo trzy z tych czterech stronnictw nie przekroczyły progu.
Stan zdrowia Zemana gwałtownie pogorszył się w połowie roku. W sierpniu przestał się pojawiać publicznie. Jego otoczenie długo odmawiało jakichkolwiek informacji, przez co dziennikarze zaczęli porównywać zwyczaje panujące na Hradzie do tych z Turkmenistanu czy Uzbekistanu. Przy okazji październikowych wyborów parlamentarnych jego biuro prasowe próbowało rozwiać wątpliwości, demonstrując zdjęcia Zemana podczas głosowania. Wyszło najgorzej, jak mogło. Zeman nie był w stanie unieść karty do głosowania i wyglądał na półprzytomnego. Nazajutrz po wyborach spotkał się z przegranym premierem Babišem. Po spotkaniu karetka odwiozła go do szpitala. Dotąd go nie opuścił.
Reklama
O jego stanie właściwie niewiele było wiadomo, ale kiedy Senat przygotowywał się do debaty na temat czasowego odebrania mu władzy, by było komu powołać premiera, prezydent o sobie przypomniał. W ostatni piątek w radiowym wywiadzie ogłosił, że mianuje na szefa rządu Petra Fialę, kandydata zwycięskiej centroprawicowej koalicji Razem. Babiš już wcześniej publicznie zaakceptował swoją klęskę, czym ułatwił Zemanowi decyzję. Przy okazji, choć wydawałoby się, że to niemal jego ostatnie słowa, prezydent nie omieszkał wbić kilku szpil. – Ludzka nienawiść nie ma granic. Przynajmniej u niektórych osób. Weźmy choćby publiczną wypowiedź księdza Tomáša Halíka, że byłoby lepiej, gdybym nie żył – wypominał prezydent. Duchowny oznajmił, że nie wypowiedział słów, które zarzuca mu prezydent, choć mówił, że Zeman już umarł, tylko ukrywa to jego otoczenie.