Polowanie zaczyna się, kiedy delikwent trafia do fabryki. Pierwszego dnia. Jak związek jest poukładany z kadrową, to odpowiedni człowiek dostaje telefon i czeka na klienta pod drzwiami. Ci z innych związków mogą się tylko oblizać. Bierze świeżego na bok i tłumaczy: jak się zapisze, na zakładzie będzie miał dobre życie. Składka to jeden procent z pensji, nigdzie z pieniędzmi nie musi latać, odciągną mu w płacach. Gdzieś trzeba należeć, wszyscy gdzieś należą. A związki to siła, nikt nie zwolni związkowca, bo się będzie bał awantury. W ten sposób ma nowego członka. Im więcej członków, tym mniej go głowa boli o własną pracę. Pracę etatowego działacza.

Reklama

Członek, nosiciel składki

Ustawa mówi: jeśli w zakładzie pracuje 150 - 500 członków związku zawodowego, związek dostaje jeden etat. Za etat płaci pracodawca. Kiedy związek ma ponad 500 członków, dostaje dwa etaty; ponad tysiąc - trzy etaty. Powyżej 2 tys. - cztery. To pozwala tylko w przybliżeniu policzyć liczbę etatów związkowych. W całej Polsce jest ich kilkanaście tysięcy. Związkowcy nie podają takich danych.

W państwowych firmach członków związków jest tylu, że kiedy pytamy o nich rzeczników, ci podają procent "uzwiązkowienia" załogi. I nikogo nie dziwi, jeśli w kopalni 115 proc. załogi należy do związków. Zdarza się, że górnik jest jednocześnie w Związku Zawodowym Górników w Polsce i w związku Kadra. Składkę musi płacić tylko w jednym.

Reklama

Juliusz Nowak (imię i nazwisko zmienione), prezes dużej śląskiej kopalni, spotyka się z nami na stacji benzynowej w Katowicach. Nie opowie nic pod nazwiskiem, bo i tak ma na pieńku z działaczami: - Związkowcy patrzą na pracownika jak na nosiciela składki. Fakt, że jest ściągana automatycznie z pensji, sprawia, że ludzie nie mają wobec liderów żadnych oczekiwań. A lider? On jest na etacie. Musi tylko raz na jakiś czas pokazać, że walczy. Zasada jest taka: masz pięciuset ludzi - nie idziesz w gumiaki.

- To nie tak. Liderzy co cztery lata przechodzą w związkach wybory - prostujemy. Prezes uśmiecha się wyrozumiale: - Więc liderzy robią wszystko, żeby ich nie przegrać. W kopalni nie mogą wrócić na dół, bo nie puści ich lekarz. Na powierzchni będą popychadłami. Bronią się przed tym.

W państwowych firmach panuje związkokracja, czasami działa kilkanaście organizacji związkowych, w Kompanii Węglowej jest prawie dwieście komisji zakładowych! Ich utrzymanie kosztuje rocznie 20 mln zł. Liderzy, zamiast dbać o interesy pracowników, licytują się w żądaniach. To destrukcyjne dla wszystkich.

Reklama

Jeszcze na początku lat 90. na Śląsku były cztery górnicze związki, dziś jest ich ponad 30. W państwowych firmach rozmnażają się przez pączkowanie: w samej Kompanii Węglowej działa 177 komisji zakładowych, w grupie kapitałowej PGNiG - 107, w energetycznej Enei - około 14.

Czy związkowcy to pijawki

"Etatowi" działacze żyją ze związkowych pensji. Jeden z górników z kopalni Pniówek, rekordzista, poszedł na etat w 1986 r. Zarabia ponad dziewięć tysięcy na rękę. Na kopalni Zofiówka etatowy szef związku przyjeżdża do pracy lichym peugeotem, żeby nie kłuć ludzi w oczy. Ale jako związkowiec zarabia tyle, że w domu ma lepsze auto.

Prezes Juliusz Nowak: - W śląskich kopalniach pracuje blisko 600 "etatowych". Mają sekretarki, choć ustawa nie mówi o sekretarkach. Armia działaczy żyje z pracy moich ludzi, którzy zapier... tysiąc metrów pod ziemią. Mówią, że są "doraźnie oddelegowani do pracy związkowej". A co to znaczy? Na dwa, trzy dni? Czy na trzy miesiące? OK, związki bronią godności ludzi krzywdzonych w sieciach supermarketów. Ale są hamulcem w państwowych firmach.

Dolny Śląsk. W KGHM, jednej z najbogatszych spółek skarbu, na same pensje 41 działaczy związkowych firma wydaje prawie 8 milionów. Rekordzista w zeszłym roku dostał 275 tys. Hutnik, który pracuje 2 lata, ma z premiami 2400 na rękę.

Czytaj dalej...



Górny Śląsk. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej działa około 30 związków. Na 64 etatowych związkowców idzie 12 mln zł rocznie. Szef związku Kadra w kopalni Jas-Mos dostaje 13 tys. zł - w tej samej kopalni górnik na ścianie dostaje 5 tys. brutto.

We wrześniu 2008 r. Super Express sfotografował kilku górniczych działaczy w ich samochodach, podał, ile zarabiają. Na okładkę tabloidu trafił Zdzisław Chętnicki, szef związku Kadra w kopalni Pniówek, który bierze co miesiąc 10 tys. zł i jeździ luksusowym mercedesem. Tytuł: "Związkowcy to pijawki". - I co? I nic - śmieje się jeden z naszych rozmówców. - Podobno związkowcy tego dnia wykupili cały nakład "Superaka". Ludzie się trochę pośmiali, ale nikogo to nie ruszyło.

Pensje to nie wszystkie koszty, jakie firmy płacą za działalność związków. Na utrzymanie ich biur KGHM wydaje 700 tys. Płaci za użytkowanie lokali, telefony, "materiały biurowe i prasę". Płaci za paliwo i opony do samochodów związkowych (dostają je od KGHM) i wymianę oleju. Na paliwie od spółki tylko jeden samochód jednego związku robi 600 kilometrów dziennie. Rocznie okrąża kulę ziemską blisko 4 razy. Prezes Juliusz Nowak: - "Etatowcy" to osobna kasta. Nie podbijają karty jak inni górnicy, nic o nich nie wiadomo. Nie obowiązują ich regulacje, które obowiązują wszystkich innych. Ja czniam te ich pieniądze, tylko niech nie psują spółek.

Interes: bony, piwo, wczasy

Dlaczego związkowcy zarabiają po kilkanaście tysięcy miesięcznie? Bo do pensji "etatowego" zlicza się zarobki z trzech ostatnich miesięcy i wylicza średnią. Więc ten, kto chce zostać "etatowym", trzy miesiące przed wyborami w związku nie wychodzi z pracy: robi w soboty i niedziele, bierze nadgodziny. Wybory w związku są demokratyczne, ale zawsze jakoś tak się dzieje, że wybierani zostają ci, którzy wcześniej mocno się napracowali. Najczęściej do pracy w związkach nie przechodzą ludzie o niskich zarobkach.

W związkach pełno jest też ludzi tuż przed emeryturą. Garną się do nich, bo kiedy związek jest duży, więcej ludzi zasiada w komisji rewizyjnej i zarządzie. Wtedy nie można ich zwolnić wcześniej niż rok po upływie kadencji - w sumie przez pięć lat mają spokój. Dłużej pracują, mają wyższą emeryturę.

Co za pensje robią działacze? Dbają o interesy związku, czyli walczą z zarządami spółek i negocjują układy zbiorowe.

Od kilkunastu lat "etatowi" zakładają spółki, które żyją ze zleceń od firm, w których działają związki. Ile jest firm zawiązanych przez związki? Nie wiadomo. Danych na ten temat nie ma ani Ministerstwo Skarbu, ani Ministerstwo Gospodarki. W samej Kompanii Węglowej kilka lat temu 16 związków miało udziały lub akcje w spółkach. - Najwięcej działa przy kopalniach - prawdopodobnie nawet kilkaset. Z jednej tylko kopalni jedna spółka zajmująca się sprzedażą posiłków może wycisnąć miesięcznie pół miliona. W prawie każdej kopalni "Solidarność" ma udziały w firmach - uważa Paweł Poncyljusz, były PiS-owski wiceminister gospodarki odpowiedzialny za górnictwo. Nie kryje, że za związkowcami nie przepada: - Początku związkowych spółek trzeba szukać w zakładowym funduszu świadczeń socjalnych. Zazwyczaj zarządzają nim związki, to są dziesiątki milionów złotych: na kolonie, wczasy, święta. Po co dawać zarobić zewnętrznym firmom? Więc zakładają spółki.

Na Śląsku związkowe spółki zajęły się sklepami. Przejęły kioski w kopalniach, w których górnicy realizują tzw. bony żywieniowe. Bony górnicy dostają z funduszu socjalnego. W sklepach związkowców jest o 30 proc. drożej niż w innych sklepach w mieście. - Nikogo nie boli, że to drożej, bo to nie są prawdziwe pieniądze, tylko bony - mówi Paweł Poncyljusz. - Co jakiś czas walczą o podwyższenie wartości kuponu, teraz są warte około 12 złotych.

Działacze prowadzą też karczmy piwne (tam też można zjeść i wypić za bony). Pod kopalnią w Zofiówce w kiosku można zagrać na automatach. Tak samo pod kopalnią Staszic.

Czytaj dalej...



Śląsk. Na kopalni Jankowice zarabiają aż trzy związkowe spółki: Eden, Gos-Han i Krajbus. Pierwsza przejęła od kopalni ośrodki wczasowe za blisko 9 mln zł, druga prowadzi sklepiki. Udziałowcami są ZZG, "Solidarność" i Kadra. - Na kopalniach liczy się "Solidarność" i ZZG, ale nie potrafią zgodzić się w żadnej sprawie. Jedni to solidaruchy, drudzy czerwoni, ale mają wspólną świętość. Jeśli chodzi o robienie kasy na górnikach, żaden nie przeszkadza drugiemu - mówi Nowak.

Eden to teoretycznie żyła złota, co roku spółka dostaje pieniądze z funduszu socjalnego. W ośrodkach Edenu kopalnia organizuje kolonie, lecz nikt nie zwraca uwagi, że szefowie związków, którzy rządzą w spółce, jednocześnie uczestniczą w procedurach przetargowych na usługi z funduszu socjalnego. I wygrywają.

Szefem ZZG, który ma udziały w Edenie, jest Jerzy Sawczuk. Adres Edenu to adres ZGG. Dzwonimy do Jerzego Sawczuka: - Eden? Nie, związki nie prowadzą żadnej działalności. To musi być jakaś pomyłka.

Tadeusz Motowidło jako szef związku w Jastrzębskiej Spółce Węglowej i poseł zarabia ok. 150 tys. rocznie. Ale ma też dodatkowe źródło dochodu - jest szefem spółki PHU Perspektywa. Spółka posła obsługuje kopalnię w zakresie gospodarki kamieniem. Likwiduje szkody górnicze, zasypuje kamieniem dziury w ziemi. Mówiąc wprost: firma związkowca Motowidło zarabia na zleceniach z kopalni, w której działa związkowiec. Mówi Juliusz Nowak: - Politycy nie rozumieją psychologii tej bandy. Dlaczego rząd z tym nic nie robi, bo do tego trzeba mieć jaja. Sygnalizowałem już ludziom z rządu PiS, że coś takiego się dzieje. Prosiłem: zakażcie związkom prowadzenia działalności gospodarczej. Powinny im wystarczyć składki.

Tylko raz rząd zainteresował się tym, co robią związki w spółkach. W 2003 r. minister gospodarki Jerzy Hausner kazał zarządom firm węglowych sprawdzić działalność związków i przygotować informację na temat udziałów i akcji, jakie mają górnicze organizacje. Ale raport Hausnera przepadł. Poprosiliśmy Ministerstwo Gospodarki, żeby go odnalazło. Urzędnicy szukali raportu półtora tygodnia. Okazało się, że został zniszczony.

Górnictwo? Odrzućcie logikę

Juliusz Nowak: - W energii jest kasa. Jeśli ktoś zastrajkuje w fabryce lodówek i przez dwa miesiące nie będzie lodówek, nikt się tym nie przejmie. A w kopalni nie trzeba dużej grupy, żeby sparaliżować wydobycie. To siła związków. Nikt im nie podskoczy. Mają do perfekcji opanowane metody socjotechniczne i zastraszają ludzi: stracisz miejsce pracy, sprywatyzują cię, przyjdzie nowy właściciel i cię wyrzuci.

W Katowicach pytamy o spółki związkowców jednego z byłych menedżerów Kompanii Węglowej. Śmieje się: - Jeśli chcecie rozmawiać o górnictwie, odrzućcie logikę. Co chwila pielgrzymowało do mnie dwóch związkowców. Uprawiali otwarty lobbing: tu jest firma, która będzie świetnym pośrednikiem w handlu węglem. Odczepili się, dopiero kiedy postraszyłem ich ABW. Ale takie akcje miałem co chwila. A to muszą mieć koszule od tego, a nie innego producenta, a to lampki. I kto udowodni, że są spięci z producentami? Nikt. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej, dopiero kiedy zrobiono centralny rejestr zamówień, okazało się, że gumiaki, rękawice i lampy są o 40 proc. tańsze niż do tej pory. Przypadek?

A jak to jest, że w kopalni od 10 lat ta sama firma organizuje kolonie dla dzieci? Bo dzielą się ze związkami: stówę od łba.

Inna sytuacja: X, producent kleju do stropów, zostaje sponsorem związkowego klubu piłkarskiego. I nagle ten klej jest najlepszy na świecie. Innego górnicy nie chcą. Dyrektor podesłał im kiedyś klej innego producenta luzem, bez worków, dla zmyłki. Wciąż twierdzili, że to klej X i jest najlepszy.

Związki wybitnie sportowe

- Czym przyciągamy ludzi? Rekreacja i sport - mówi Mieczysław Stembalski, były piłkarz, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego w hucie Legnica. Konikiem przewodniczącego jest ognisko TKKF, które prowadzi własną siłownię. W gabinecie Stembalskiego stoją 22 puchary. Nad nimi miedziany talerz z napisem: "15 lat Huty Legnica, 25 lat PRL".

Czytaj dalej...



Mieczysław Stembalski, wykształcenie średnie, w hucie pracuje od 1966 r., w związku działa od 1988 r. Jako "etatowy" dostaje ponad 20 tys. na rękę. Jego TKKF zarabia na organizowaniu imprez dla hutników.

Jakoś tak się dzieje, że "etatowych", może z przypadku, a może z pasji, ciągnie do sportu. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej przez wiele lat szef "Solidarności" Sławomir Kozłowski był szefem klubu siatkarskiego Jastrzębski Węgiel. Żeby było weselej, "S" była w ostrym sporze z władzami spółki - głównym sponsorem klubu. Kozłowski brał na kopalni jako "etatowy" 9 tys., a w klubie dodatkowe pieniądze. Zastępcą w klubie był inny związkowiec "Solidarności", a w radzie nadzorczej klubu kontrolował ich kolejny działacz. Z tego samego związku.

Paweł Poncyljusz: - Firma, która w kopalni wygrywa przetarg, szybko staje się sponsorem klubu związkowego. Jest taki mechanizm. Zgodny z prawem, prawda?

Kolejny przykład: wiceszef "S" na kopalni Jas-Mos Joachim Langer jest szefem klubu GKS. Część zawodników do niedawna pracowała na etatach związkowych. Całymi dniami trenowali w klubie. Jerzy Sawczuk, "etatowy", szef związkowej spółki Eden, jest prezesem klubu sportowego Górnik Boguszowice. Klub prowadzi działalność biznesową na własną rękę.

W węglu jednym z niewielu prezesów, którzy stawili czoła związkowcom, jest Jarosław Zagórowski, szef Jastrzębskiej Spółki Węglowej, wiceszef Konfederacji Pracodawców Polskich. W tym roku zmniejszył liczbę etatów związkowych o jedną piątą. - Bycie związkowcem to furtka do dobrego życia. Działaczy z lat 80., którzy zmieniali ten kraj, już prawie nie ma, część wyjechała, część już umarła. Czym mogą się dziś pochwalić związkowcy? Że wywalczyli emerytury górnicze i zatrzymali prywatyzację? Dla mnie interes ponad 20 tysięcy pracowników jest ważniejszy niż interes kilkudziesięciu "etatowych", którym dobrze się żyje.

Gdzie leży źródło problemu z "etatowymi" i ich spółkami? Zagórowski: - W prawie. Ustawa związkowa z 1991 r. brzmi tak, jakby związkowcy napisali ją dla siebie. Po co związkom spółki? Przecież mogłyby im wystarczyć składki, w mojej firmie mają z nich pół miliona. Jak je wydają? Nie mogę spytać, bo odebraliby to jak zamach. Nie pyta urząd skarbowy ani NIK. Związkowcy twierdzą, że kontroluje ich komisja rewizyjna. Tak naprawdę nie wiadomo, co się dzieje z tymi pieniędzmi, bo przecież na paczki czy wycieczki idą pieniądze z funduszu socjalnego.

- Duży ma pan fundusz?

- Trzydzieści dwa miliony.