"Jest to możliwa przyczyna. Można rozważyć np. błąd wysokościomierzy, błąd regulacji wysokościomierzy, błąd nastawienia wysokościomierzy, bo wiadomo, że załoga dostała ciśnienie nad poziomem lotniska, czyli nastawę de facto wysokościomierza taką, że samolot, kiedy wyląduje, wysokościomierz będzie pokazywał zero. Jeżeli był tu jakiś błąd albo wysokościomierz był źle wyregulowany, mogło być takie przekłamanie" - mówi Krawcewicz w RMF FM.

Reklama

Specjalista ze "Skrzydlatej Polski" podkreśla, że maszyna była zdecydowanie za nisko. "To jest bardzo skomplikowane i też czekam na wyniki prac komisji. Natomiast w normalnym, cywilnym statku powietrznym, który stosuje normalną, cywilną procedurę podejścia, jest jakaś ścieżka podejścia podana w dokumentacji lotniska, wiadomo, że piloci takową mieli. Z reguły to jest dosyć podobna procedura, z której wynika, że nad tą bliższą radiolatarnią samolot nie powinien się znajdować niżej niż 120 metrów, tego rzędu jest to odległość podana w dokumentach" - wyjaśnia Krawcewicz.

Z tego wynika, że samolot prezydencki, który był na kilometr przed pasem startowym kilkanaście metrów nad ziemią, leciał o sto metrów za nisko. "Jest to taka minimalna wysokość opadania, do której wolno się pilotowi zniżać i jeżeli po osiągnięciu niej coś jest sygnalizowane albo przez automat głosowy w kabinie, albo przez nawigatora, który monitoruje wysokościomierze. Okazuje się, że pilot obserwujący, monitorujący lot - ten, który wygląda przez okno - nie widzi ziemi, krzyczy <brak kontaktu, go around, przechodzimy na drugi krąg>, wszyscy się rzucają natychmiast do zwiększenia mocy i trzeba to zrobić bez względu na to, co się dalej wydarzy - nie szukać ziemi" - mówił Krzysztof Krawcewicz w RMF FM.