IZABELA MARCZAK: Cieszy panią decyzja sądu o umieszczeniu dwóch dziewczynek w domu dziecka?
MARIA GLEGOŁA-SZCZAP: Cóż... Uważam, że innej sąd podjąć nie mógł.
Hmm, a ja pytałam psychologów i trudno mi było znaleźć takiego, który by się z nią zgodził.
Niewątpliwie tu nie ma dobrych rozwiązań. Proszę zobaczyć, ile lat trwał między rodzicami bój o te dzieci.
W sumie siedem. Ale czy pani zdaniem wykorzystano wszystkie możliwości? Można było zalecić terapię stacjonarną i nie wyrywać dzieci z ich środowiska, z domu, szkoły...
Przecież sąd podejmował próby skierowania rodziców na leczenie stacjonarne, i to się nie powiodło. Sąd nie miał wyjścia. Podjął słuszną decyzję.
Była pani biegłą sądową, która rozpoznała u dzieci państwa Dobrzyńskich syndrom Gardnera. Wie pani, że mało który psycholog orientuje się, co to w ogóle jest? A mimo to sąd, opierając się na pani opinii, zalecił, by dzieci z syndromu leczyć.
To nie była tylko moja opinia. Inni psycholodzy też przed sądem wypowiadali się o syndromie. Mówi pani, że psycholodzy nie wiedzą, co to jest syndrom Gardnera? To do jakich psychologów pani trafia?
Dzwoniłam do Polskiego Towarzystwa Psychologicznego.
Nie wierzę. Przecież są nawet książki na ten temat.
Sądzi pani, że w domu dziecka dzieci zostaną wyleczone, że tam będzie im lepiej niż z matką?
Czy wyleczone - nie wiem. To nie jest choroba, którą się leczy tabletką i problem z głowy. Tu potrzeba pracy rozłożonej w czasie. Czasami dla dobra dzieci trzeba podejmować radykalne decyzje.
Maria Glegoła-Szczap, biegła sądowa, psycholog, mediator rodzinny ze Stowarzyszenia Mediatorów Rodzinnych