Już pierwszego dnia pobytu głowa rodziny pan Krzysztof łapał się za głowę i oznajmił dzieciom, że zamiast obiecanych dwóch tygodni, zostaną nad jeziorem Tauty tylko pięć dni... "Tutaj nawet nie jest bardzo drogo. Tutaj jest megadrogo! Przecież to nie są ceny dla normalnych ludzi, tylko dla jakichś zagranicznych bogaczy" - mówi "Faktowi" oburzony Krzyszof Kostyra.

Reklama

Krzysztof, jego żona Marta, syn Paweł i córka Kinga od dawna planowali wyprawę na Mazury. "Dzieci tak się cieszyły, że popływamy kajakami i rowerami wodnymi. A my z żoną marzyliśmy o wieczorach w mazurskich barach i delektowaniu się świeżą rybką" - opowiada pan Krzysztof.

Ale już zaraz po przyjeździe rodzina Kostyrów przecierała oczy ze zdumienia. Patrząc na ceny w miejscowych barach, szczypali się w ramię. Za byle jakie śniadanie musieli zapłacić po 20 złotych od osoby. Z trwogą myśleli już o obiedzie. Obawy okazały się słuszne. Za marną sielawę z frytkami, do tego sok i surówkę dostali rachunek opiewający na 40 zł od osoby - informuje "Fakt".

Pieniądze topniały w zastraszającym tempie. A dzieci już domagały się lodów i wycieczki statkiem po jeziorze. Znów trzeba było płacić niebotyczne sumy. W końcu rodzina Kostyrów usiadła pod koniec dnia na kolację. Kiełbaska, herbatka, sałatka warzywna i pan Krzysztof ujrzał już dno portfela... Tylko w ciągu pierwszego dnia pobytu na Mazurach wydał 420 złotych.

Reklama

"Zamiast na dwa tygodnie, pieniędzy starczy nam na pięć dni" - bezradnie rozkłada ręce Krzysztof Kostyra. Także dziennikarz "Faktu" sprawdził, czy w tym roku wyjeżdżając na wakacje, grozi nam drenaż kieszeni. Po przyjeździe do Mikołajek zamówił w jednym z barów bardziej wyszukaną potrawę, mozarellę na pomidorach. Zapłacił 20 złotych. Na talerzu ujrzał siedem plastrów pomidora, na których niedbale leżał pokrojony ser. Za taki sam posiłek przyrządzony w domu reporter zapłaciłby 4 złote.