Stołeczny sąd aresztował trzy osoby zatrzymane za czynną napaść na policjantów podczas niedzielnych zajść w stolicy. Czwartą osobę zwolniono po wpłaceniu 8 tys. zł kaucji, a piątą - bez stosowania żadnych środków zapobiegawczych. O takich decyzjach Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia poinformował we wtorek PAP rzecznik warszawskich sądów sędzia Igor Tuleya.
Kodeks karny stanowi: "Kto, działając wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami lub używając broni palnej, noża lub innego podobnie niebezpiecznego przedmiotu albo środka obezwładniającego, dopuszcza się czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".
W śródmiejskim sądzie trwa we wtorek kolejna sprawa o ukaranie w trybie przyspieszonym uczestników zajść. Na razie nie zapadł żaden wyrok. W poniedziałek sąd sprawy dwóch odroczył z powodu nieobecności świadka, a sprawę trzeciego przekazał do trybu zwykłego (trzeba wyjaśnić wątpliwości co do poczytalności podsądnego). Cała trójka wyszła na wolność; muszą jednak meldować się na policji.
W niedzielę Marsz Niepodległości - zorganizowany m.in. przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo-Radykalny - został na kilkadziesiąt minut wstrzymany po tym, jak krótko po rozpoczęciu marszu na ul. Marszałkowskiej przy Żurawiej, w stronę policji poleciały race, petardy, kamienie, kostki brukowe, kosze na śmieci i butelki. Policja była zmuszona do użycia broni gładkolufowej i miotaczy gazu pieprzowego. Rannych zostało 22 funkcjonariuszy, trzech trafiło do szpitala. Pogotowie udzieliło pomocy 16 innym osobom; sześć z nich trafiło do szpitali.
Komentarze(18)
Pokaż:
W niedzielę cywilnym funkcjonariuszom kazano założyć kominiarki, tak że nie można było rozpoznać, kto jest stróżem prawa i porządku, a kto łobuzem. Można było odnieść wrażenie, że nawet policjantom chwilami myliły się role.
Procedury pozwalają wtapiać się policjantom po cywilnemu w tłum. Nikt nie neguje faktu, że policjanci po cywilnemu są w tłumie, zabezpieczają, wyławiają ewentualnych prowokatorów, ale naprawdę policjanci nie muszą mieć do tego masek, zakrytych twarzy. Wprowadzenie policjantów w maskach w tłum spowodowało, że sami ludzie byli zdezorientowani, kto jest prowokatorem, a kto policjantem.
Były przypadki, że ludzie zatrzymywali jako prowokatorów osoby, które okazywały się policjantami. W przypadku, w którym osobiście uczestniczyłem, taki funkcjonariusz nie chciał się wylegitymować, pokazać odznaki, ale jego koledzy funkcjonariusze go odciągnęli w stronę policji.
Jednak były także przypadki, że policjanci już nie mieli wyjścia i musieli pokazać odznakę, żeby mogli zostać wypuszczeni przez ludzi, którzy myśleli, iż są to prowokatorzy. Poza tym mieli jednak pod dresami koszulki z napisem "policja". W związku z tym to zachowanie ze strony policji było ze wszech miar nieodpowiedzialne, bo właśnie prowokacyjne.
Widać było, że policja przygotowywała się do generalnego szturmu na tłum, są na to dowody.
Po pierwsze, w pewnym momencie kolumna uzbrojonych funkcjonariuszy ruszyła wraz z wozami z zamontowanymi na nich polewaczkami na uczestników marszu. W tym samym czasie były przez megafon podawane komunikaty nawołujące posłów i inne osoby do opuszczenia terenu, dlatego że policja nie będzie w stanie niebawem zagwarantować im bezpieczeństwa.
Posłowie starali się powstrzymać policję przed atakiem na ludzi. Rozmawiano z policjantami i tłumaczono im im otwarcie, że taki atak spowoduje ofiary. Tym bardziej że ci młodzi ludzie, którzy byli na początku demonstracji, po prostu siedli na ulicy i gotowi byli jedynie na bierny opór. Zatem nie był to jakiś rozwydrzony tłum, który gotowy był nie wiadomo co zrobić, ale jednak w ten tłum policja strzelała gumowymi kulami. Na szczęście poszła po rozum do głowy.
Najpierw uzbrojeni funkcjonariusze i wozy bojowe zaczęły się cofać, a wreszcie policjanci rozstąpili się, wozy bojowe zjechały w boczne uliczki i dano ludziom możliwość, żeby poszli dalej, aby obie części marszu się połączyły. Rodzi się tylko pytanie: Dlaczego ten marsz nie mógł iść od samego początku w spokoju, dlaczego policja nie ograniczyła się do wyłapywania łobuzów i chuliganów, tylko strzelała do ludzi z broni gładkolufowej?
Posłowie oczekują w Sejmie wyjaśnień od policji w tej sprawie, tym bardziej że w jednej wypowiedzi sam rzecznik policji nie był już pewien, czy osoby w kominiarkach to byli policjanci, czy zwyczajne łobuzy.
co pan chrabja na to???
Demonstrację siły stosuje się wobec gotowego do walki przeciwnika, a nie wobec zorganizowanego legalnie i bezbronnego tłumu.
Zadaniem służb organizatorów i wmieszanych w tłum policjantów po cywilnemu (bez bandyckich kominiarek na twarzach) powinno być szybkie uporanie się z prowokatorami - do ich zatrzymania włącznie. Jestem przekonany, że problem załatwiono by bardzo szybko i bezboleśnie zwłaszcza, że nielogiczne jest, aby uczestniczy, jednolitego z założenia marszu, zaczynaliby i prowadzili bijatykę pomiędzy sobą.
Prowokatorzy rozproszeni w tłumie muszą mieć zawsze widocznego dla siebie jednolitego przeciwnika i zawsze będzie to dla nich ZOPO, a nigdy nie nie może to być tłum w którym się znajdują. Sprowokują ZOPO i znikają, a rozgrzana policja robią masakrę ducha winnych uczestników zgromadzenia.
Jakby stało się inaczej i organizatorzy staliby się z różnych powodów bezradni wobec grupki prowokatorów na arenę wkraczałyby błyskawicznie oddziały zwarte, bez prowokującej demonstracji siły. Strzelanie nawet deficytowym mięsem i używanie pieprzu wobec niezidentyfikowanego tłumu w którym są kobiety, dzieci i starcy jest niedopuszczalne w demokratycznym państwie prawa, zwłaszcza, że zgromadzenie i Marsz były legalne!