Na każdego będzie przeznaczona z budżetu państwa określona kwota, którą wniesie do szkoły, wybierając w niej naukę. W powiecie świdnickim (dolnośląskie) ten system działa od 2003 r. Wszystkie szkoły są finansowane z bonów. Liceum Ogólnokształcące w Strzegomiu jest jedną z nich.

Reklama

KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Jak wygląda bon edukacyjny?
ZBIGNIEW SUCHYTA*: Bon nie wygląda. Bon to pieniądze, a właściwie symbol pieniędzy. Rodzice wspólnie z dziećmi decydują, którą szkołę dzieci wybiorą, a za tymi dziećmi idą pieniądze.

Co to znaczy?
Starostwo ma pulę do podziału między szkoły. Daje szkole konkretną sumę na jedno dziecko. Ta suma nie zawsze jest taka sama, bo na przykład w liceum dla dorosłych jest mniej godzin lekcyjnych, a w szkole zasadniczej więcej, więc ilość pieniędzy na ucznia też powinna być większa. Jednak zasada jest taka, że im więcej mam uczniów, tym więcej pieniędzy.

A jak było wcześniej?
Wcześniej też była pula pieniędzy do podziału. Jednak starostwo dzieliło ją tak: w tej szkole jest tylu nauczycieli kontraktowych, więc potrzeba tyle środków dla nich, następnie tylu mianowanych, którzy mają inne pensje, więc i to trzeba doliczyć. Do tego szkoła ma pięć budynków, więc trzeba dać też na te budynki. Teraz, jak dyrektor ma pięć budynków, to sam się martwi, co zrobić, kiedy dwa stoją puste - ogrzewać powietrze w salach, czy postarać się o więcej uczniów i urządzić tam więcej klas

Reklama

Korzysta pan na tym systemie?
Minimum 70 proc. pieniędzy, które dostaję z bonów, mam obowiązek przeznaczyć na kształcenie, a resztę na to, co uznam za potrzebne. Potrzebowałem sali gimnastycznej, miasto przekazało mi obiekt, a ja z bonów go utrzymuję. Stać mnie na zajęcia dodatkowe według życzeń. Przychodzi 10 uczniów i mówią, że chcą mieć taniec towarzyski. Proszę bardzo. Chcą koło filozoficzne - jest. Musieli tylko pokazać mi plan działania tego koła i powiedzieć, jakie chcą osiągnąć cele.

Bez bonów nie da się tego zrobić?
Na wszystko są potrzebne pieniądze. Zanim przeszliśmy na system bonów, żyliśmy tak, jak większość szkół w Polsce. Dostawaliśmy pieniądze bez względu na to, czy się postaraliśmy, żeby szkoła była dobra, czy nie. Bon sprawia, że szkoła musi być aktywna. Musi mieć dobre wyniki matur i dobrą ofertę, bo jeśli nie, to niewielu uczniów tu przyjdzie, a więc będzie mało pieniędzy. A dzieci jest coraz mniej. Trzeba się o uczniów starać.

Jak jeszcze się pan o nich stara?
Niedługo wystawiamy "Chłopów". Wystąpią uczniowie, nauczyciele, a także zastępca burmistrza, swoją kwestię będzie miał nawet starosta. Przyjdzie mnóstwo ludzi. Podczas imprezy będziemy zbierać pieniądze na stypendia dla naszych najlepszych uczniów. Bo maturę zdadzą tu, w Strzegomiu, a na studia pojadą do Wrocławia. Uczniowie będą więc mieli jakieś pieniądze na start. A jeśli komuś na to pieniędzy nie brakuje, pojedzie sobie na piękne wakacje, żeby nabrać sił przed studiowaniem. I rodziców to przyciąga. Zatrudniłem na stałe doradcę zawodowego, który pomaga uczniom świadomie wybrać profil klasy, a więc wykształcenie pod kątem przyszłego zawodu. Nie każdą szkołę na to stać. Wysyłamy projekty ekologiczne do Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, na przykłada badania czystości wody w naszej Strzegomiance. Kupiłem mikroskop elektroniczny z kamerą i 50-calowy telewizor LCD. Młodzież zbadała wodę i zrobiła raport. Bez bonów nie bylibyśmy tacy kreatywni.

Reklama

Wielu uczniów pan przyciągnął dzięki tej kreatywności?
Robimy analizy, ilu uczniów nam ucieka do sąsiedniej Świdnicy. W tym roku niewielu, a kiedyś było kilka autobusów. System bonów mamy od 2003 r. W 2002 r. miałem w szkole dwie pierwsze klasy, a dziś mam cztery i tylu kandydatów, że mogę sobie ich wybierać. To prawo rynku. Ja mam prawo wyboru. Tu się nie mogą uczyć wszyscy, którzy chcą. Tu trzeba i móc, i chcieć.

Zbigniew Suchyta, dyrektor LO im. Stefana Żeromskiego w Strzegomiu