Jak tłumaczy nam nieoficjalnie osoba z resortu edukacji, wprowadzane od września 2023 r. wcześniejsze emerytury są po to, aby "zrobić miejsce przy tablicach" pozostałym pedagogom. Pensum miałoby urosnąć o cztery godziny: z 18 do 22 tygodniowo. W takiej sytuacji, kiedy będzie mniej osób uczących, ich zarobki poszybują nawet do 10 tys. zł brutto - słyszymy.
Nie bez powodu resort daje przed wyborami marchewkę w postaci wcześniejszych emerytur, aby później doprowadzić do zmniejszenia liczby nauczycieli o jedną czwartą. To będzie mocny argument, by przekonywać, że receptą na wakaty w szkołach jest nic innego jak dołożenie pozostałym nauczycielom pracy. Zmiany miały być wprowadzone już na początku 2022 r., ale jak przekonują źródła "DGP", koalicjant PiS stchórzył. Projekt ustawy jest gotowy i w razie wygranych wyborów pod koniec roku pojawi się w Sejmie.
"Wzór na edukację z lat siedemdziesiątych"
To przypomina mi wzór na edukację z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy nauczyciele, którzy pracowali przy tablicy, mieli dużo godzin i nawet nieźle zarabiali, a ich rola sprowadzała się niemal wyłącznie do realizacji programu - mówi Marek Pleśniar, dyrektor Biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. - Ale dziś mamy inne czasy. Dzieci i młodzież potrzebują wsparcia. Nie można dążyć do zmniejszenia liczby nauczycieli za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie: nawet jeśli pojawiłaby się nadwyżka etatowa, trzeba ją wykorzystać na mniej liczne klasy i na wprowadzenie zasady, że w każdej z nich pracuje jednocześnie po dwóch nauczycieli, w tym jeden wspomagający - przekonuje.
Resort oficjalnie nie odkrywa kart. Zapewnia jedynie, że wcześniejsze emerytury są odpowiedzią na postulaty strony związkowej. Problem w tym, że związkowcy są rozczarowani rozwiązaniami, które według nich dla przyszłych emerytów wcale nie będą korzystne.