"Nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy trójwymiarowym dodatkiem do muzyki puszczanej z płyty. Poza tym szanujemy publiczność, która przychodzi do opolskiego amfiteatru po to, by posłuchać <żywej>, a nie <mechanicznej> muzyki" - uzasadniał wokalista zespołu Bracia, Piotr Cugowski. Co więcej, transmitowaną przez TVP imprezę zbojkotowali artyści, którzy głośno wypowiadają się przeciwko rządom Piotra Farfała - Kazik Staszewski czy Strachy na Lachy .

Reklama

A więc skandal. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni w dziejach festiwalu. W przeszłości wielokrotnie w opolskim amfiteatrze iskrzyło. Kiedy telewizja nadawała transmisje koncertów, pustoszały drogi i ulice. Festiwalowe piosenki błyskawicznie stawały się przebojami, a ich wykonawcy niemal z dnia na dzień zyskiwali status gwiazd. To w Opolu wypromowały się Maryla Rodowicz, Anna Jantar, Edyta Geppert i Tadeusz Woźniak. Wydarzenia w amfiteatrze autentycznie elektryzowały miliony Polaków. Nic więc dziwnego, że stawały się przedmiotem niekończących się dyskusji i plotek, które często żyły własnym życiem.

Można rzec, że historia FPP to dzieje skandali - rzeczywistych i domniemanych. Dlatego na okoliczność 46. edycji imprezy przygotowaliśmy ranking największych opolskich skandali, niekoniecznie w negatywnych sensie tego słowa. Okazja jest tym większa, że festiwal nigdy już nie będzie taki jak dawniej. Za kilka tygodni rozpocznie się przebudowa amfiteatru, którego widownia zostanie uszczuplona o około tysiąc miejsc. Wygospodarowana w ten sposób powierzchnia będzie przeznaczona na potrzeby ekip telewizyjnych. Co prawda w zamian powstanie nowy taras widokowy i Muzeum Polskiej Piosenki, ale tak naprawdę będzie to już inny festiwal. Dotychczas solą imprezy byli artyści i publiczność zgromadzeni w amfiteatrze. Teraz będą nią telewidzowie, abonenci telefonii komórkowych i wskaźniki oglądalności.

p

Skandaliczna lokalizacja
Reklama

Prawdopodobnie Opole nie miałoby ani amfiteatru, ani festiwalu, gdyby szef tamtejszej rady narodowej Karol "Papa" Musioł nie odwiedził... Budapesztu. Był rok 1957. "Papa" pojechał z wizytą do bratanków, podpatrzył amfiteatr na budapeszteńskiej wyspie św. Małgorzaty i postanowił go skopiować. Sześć lat później gotowy obiekt odwiedzili literat i radiowiec Jerzy Grygolunas oraz muzykolog Mateusz Święcicki. Zafascynowani monumentalną jak na owe czasy architekturą opolskiego "pięciotysięcznika" (tyle miejsc siedzących liczyła widownia) zaproponowali rajcom organizację festiwalu piosenki. "Papa" podchwycił pomysł i jeszcze w tym samym roku wystartowała pierwsza edycja, która przeszła do legendy m.in. za sprawą porywającego występu Ewy Demarczyk i jej legendarnej interpretacji "Karuzeli z Madonnami".

Na organizatorów zaś spadły gromy z... Radia Wolna Europa oraz środowisk emigracyjnych. Polonusi sugerowali, że festiwal wpisuje się w nacjonalistyczną politykę i antyniemiecką fobię ekipy Władysława Gomułki, która wszelkimi sposobami manifestuje polskość Opolszczyzny. W kraju wybrzydzano, że impreza odbywa się na głuchej prowincji. Sława Przybylska odmówiła przyjazdu do Opola, zaś Irena Dziedzic nie chciała pojawić się na estradzie w charakterze konferansjerki.

Reklama

p

Skandaliczny wiatr i deszcz

Pogoda od zawsze była wrogiem opolskich artystów. Boleśnie przekonała się o tym Urszula Dudziak, która zaprezentowała się już podczas pierwszej edycji. Dwudziestoletnia wokalistka wykonywała piosenkę Jana Ptaszyna Wróblewskiego przy akompaniamencie zespołu, w którego składzie oprócz kompozytora był m.in. Michał Urbaniak.

"Piosenka była trudna do zaśpiewania" - wspomina w rozmowie z DZIENNIKIEM artystka. "W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muzycy przestali grać. Byłam przekonana, że odłożyli instrumenty, bo uznali, że fałszowałam. Dośpiewałam piosenkę a capella i przerażona uciekłam za kulisy. Wtedy okazało się, że to nie była moja wina. Po prostu wiatr zwiał im nuty. To było straszne. Przez całe lata wspomnienie tego występu było dla mnie koszmarem".

Regularnie od pogody obrywała publiczność, bo amfiteatr nie miał zadaszenia. Podczas drugiej edycji nad Opolem oberwała się chmura. Prowadzący koncert Jacek Fedorowicz chodził za artystami parasolem. Grający na fortepianie

Robert Filiński rozbryzgiwał strugi wody. Organizatorzy zachowali się jak szwoleżerowie pod Somosierrą. Nie przerwano ani koncertu, ani transmisji telewizyjnej.

p

Skandaliczne pieniądze

W czasach PRL obowiązywały ustalone odgórnie stawki za występ. Nie liczyła się popularność wykonawcy, lecz kategoria, do jakiej został on komisyjnie zakwalifikowany i od tego zależała wysokość honorarium. "Niezależnie od tego czy śpiewało się dla czterech, czy dla czterech tysięcy widzów, stawka była ta sama. Dlatego nie mogę pana zaprosić na wywiad do willi z basenem" - śmieje się, rozmawiając z DZIENNIKIEM, Jerzy Połomski.

Także na opolskim festiwalu gaże były niskie albo... nie było ich wcale. No, może prawie wcale. Podczas pierwsze edycji artyści dostali wynagrodzenie z ręki do ręki. Po roku system zmieniono. Zdenerwowani opóźniającymi się wypłatami wykonawcy trzeciego dnia nie przyszli na koncert. Konferansjerzy Jacek Fedorowicz i Piotr Skrzynecki dokonywali cudów, żeby zatrzymać zniecierpliwioną widownię w amfiteatrze. Jerzy Grygolunas i Mateusz Święcicki jeździli po mieście, wyciągali maruderów z hoteli oraz knajp i partiami dowozili na koncert. Czwartego dnia pieniądze się znalazły.

p

Skandaliczne kudły

- Z takimi włosami pan nie wystąpi - usłyszał szykujący się do wyjścia na scenę rockman na festiwalu w 1969 roku.

- OK. W takim razie wyjeżdżam. Zabieram swoją aparaturę.

- Czy pan zwariował?!

Długowłosym muzykiem był Tadeusz Nalepa, wokalista, gitarzysta i lider Breakoutu. Po negocjacjach zespół jednak w Opolu wystąpił. Organizatorzy zrobili dla Nalepy wyjątek, bo nie mieli wyjścia. Z aparatury, przywiezionej przez grupę z Holandii, mieli także skorzystać inni wykonawcy.

Stanęło na tym, że Nalepa upiął i zaczesał włosy do tyłu, zaś kamerzysta TVP stawał na głowie, żeby nie pokazać go w kadrze. W efekcie telewidzowie oglądali głównie Mirę Kubasińską. Podobnych zabiegów fryzjerskich musieli dokonywać także Skaldowie. "Nie po to Polska Ludowa wydaje pieniądze na festiwal, żeby pokazywać na nim kudłatych szarpidrutów" - grzmiał w liście do opolskiej rozgłośni Polskiego Radia lokalny działacz PZPR. Festiwalowa cenzura fryzjerska zelżała dopiero w latach 80. Na scenie bez przeszkód zaprezentowali się m.in. tak niepoprawni kudłacze jak heavymetalowe TSA.

p

Skandaliczny "Pająk"

Artyści szybko przekonali się do Opola. Festiwal, jak byśmy dziś powiedzieli, wyrobił sobie markę - stał się mekką wszystkich tych, którzy chcieli w polskiej piosence cokolwiek znaczyć."Opole poprzedzone wielomiesięcznymi eliminacjami było autentycznym świętem branży, nie tylko zawodowym, ale towarzyskim" - wspomina w rozmowie z DZIENNIKIEM Krzysztof Materna.

Nieoficjalna, towarzyska część festiwalu była źródłem niekończących się domysłów. W czasach PRL nie było tabloidów i paparazzich, więc publiczność łaknęła plotek o zakulisowym życiu gwiazd jak kania dżdżu i powielała prawdziwe lub wyimaginowane plotki. Część z nich dotyczyła restauracji Pod Pająkiem, która po koncertach przeradzała się w nieformalnym klub festiwalowy. Można tam było spotkać relaksujące się po koncercie tuzy piosenki, debiutantów z aspiracjami, dziennikarzy i jurorów. Indagowani przez DZIENNIK artyści nie przypominają sobie jednak ekscesów.

"Panował ponadpokoleniowy i ponadgatunkowy duch równości. Wszyscy się bratali ze wszystkimi, nie było podziału na bigbitowców, aktorów, kabareciarzy czy wykonawców poezji śpiewanej" - wspomina Jerzy Połomski, a Krzysztof Materna dodaje: "To była czysta radość z tego, że można być razem. Pewien podział wychodził na jaw, kiedy nadchodziła godzina powrotu. Największe gwiazdy kwaterowano w Hotelu Opole, mieć tam wtedy dwójkę, to było coś. Inni musieli zadowolić się miejscami w motelach albo akademikach".

Relaksującym się w restauracji artystom sekundowali jednak nie tylko kelnerzy, ale też agenci SB. "Znalazłem w IPN raport na temat tego, co nagadałem w Pająku po pijaku. Panowie z SB mieli też osobny stolik na widowni w amfiteatrze" - mówi Jan Pietrzak.

p

Skandaliczna skandalistka

Miało Opole notoryczną skandalistkę. Była nią Maryla Rodowicz, która na tytuł carycy polskiej piosenki i "madonny PRL" zapracowała właśnie w opolskim amfiteatrze. Jej występ w 1970 r. był jednym z najbardziej kuriozalnych epizodów w historii festiwalu. Najpierw ktoś (zazdrosna koleżanka z branży?) zatelefonował z fałszywą informacją o śmierci matki artystki. Potem zepsuł się mikrofon, zaś orkiestra zgubiła nuty, więc Maryla śpiewała bez akompaniamentu. Jednak największy skandal wywołał sceniczny image ubranej na hipisowską modłę artystki, która wyszła na scenę boso. Mimo tych przeciwności za piosenkę "Jadą wozy kolorowe" dostała nagrodę. Stała się pierwszą kontrowersyjną gwiazdą rodzimej piosenki, odsądzaną od czci i wiary zwłaszcza przez seniorki zdegustowane jej wyzywającymi strojami i dynamicznym show, który robiła na scenie."Byłam przeciwieństwem zastanej estrady, tych piosenkarek w złotych sukniach, na szpilkach. Ubierałam się jak dziecko kwiat" - wspomina wokalistka.

p

Skandaliczna zbroja

Jedno z najlepszych festiwalowych wejść miała Halina Frąckowiak. W 1970 roku młodziutka wokalistka wystąpiła w Opolu w stroju z pozłacanej blachy, zaprojektowanym przez Barbarę Hoff. Kiedy odziana w połyskującą minispódnicę i skąpy stanik, obwieszona łańcuszkami piosenkarka pojawiła się na estradzie, widownia zamarła z wrażenia. - Ta kreacja miała piorunujące działanie. Spod kosmicznej sukienki prześwitywała bowiem sama Halina - rozmarza się Krzysztof Materna.

Fotoreporterzy rzucili się na artystkę jak wyposzczeni żołnierze. Niestety telewidzowie musieli się obejść smakiem, bo operatorzy TVP, żeby nie gorszyć obywateli, nie pokazali wokalistki w zbliżeniach.

p

Skandaliczny Muniek

Rok 1985, konkurs debiutów. W jury Kora i inne tuzy polskiego rocka. Nagroda jest niebagatelna - zwycięzca dostanie kontrakt na nagranie płyty w wytwórni Tonpress. W szranki stajeT.Love. Na każdego wykonawcę przeznaczonych jest dwadzieścia minut, ale Muniek Staszczyk i koledzy przeciągają występ, ani myśląc zejść ze sceny. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że rockmani znajdują się w stanie wskazującym na spożycie. Wreszcie po czterdziestu minutach Muniek odwraca się tyłem do publiczności. Okazuje się, że na jego koszulce widnieje napis "T.Love to ch...e". Dopiero potem kończą grać i schodzą z estrady.

Za kulisami awantura, ludzie z branży prorokują, że T.Love są skończeni, nigdzie już nie zagrają. Załoga Muńka nic sobie z tego nie robi. "Rzeczywiście byliśmy wtedy nawaleni. To był szczeniacki i głupi wybryk" - deklaruje w rozmowie z DZIENNIKIEM Muniek. "Byliśmy zespołem undergroundowym, działaliśmy w innym obiegu i chcieliśmy podkreślić, że takie wyścigi i festiwale to nie jest nasz świat". Konkurs i kontrakt płytowy wygrały zespoły Siekiera i Rendez Vous.

p

Skandaliczny werdykt

Niczym tren ciągnęły się za kolejnymi edycjami Opola plotki o pomyłkach jury i niezasłużonych laurach. Chyba najbardziej spektakularna wpadka zdarzyła się rok temu. Okazało się, że organizatorzy nie potrafią policzyć głosów oddanych na artystów. Podczas transmitowanej przez TVP gali prezydent Opola wręczył nagrodę Kasi Cerekwickiej. Artystka była zaskoczona tą nieoczekiwaną promocją nie mniej niż widzowie, bo z głosowania wynikało, że zwycięzcą został zespół Zakopower, nie zaś Cerekwicka, która zajęła odległą pozycję. Po przerwie naprawiono sytuację i uhonorowano rockmanów z Podhala. Sebastian Karpiel Bułecka, lider grupy, zadeklarował, że zrzeka się nagrody na rzecz poszkodowanej wokalistki. Upokorzona i zapłakana Kasia Cerekwicka nagrody jednak nie przyjęła. "Mam nadzieję, że ktoś mnie przeprosi za tę sytuację, bo to jest totalne dno. Uważam, że mój występ był świetny, żałuję, że się nie spodobał. Spróbuje za rok" - deklarowała.