Magdalena Rigamonti: Widział pan "Smoleńsk"?
Jan Pietrzak: Widziałem.
I co?
Dobrze. Cieszę się, że powstał. Wokół tego filmu toczy się polityczna bitwa, dlatego nie ma co dyskutować o jego walorach artystycznych, o tym, kto dobrze zagrał, a kto źle. To jest walka o prawdę i o Polskę. To nie jest problem artystyczny, to jest problem społeczny i polityczny.
Wajda robił filmy polityczne, który były też na wysokim poziomie artystycznym.
A co mnie obchodzi Wajda. Nie mieszajmy wszystkiego w jednym zdaniu. Mówimy o filmie „Smoleńsk”, który powstał po to, żeby zademonstrować, że prawda istnieje i wymaga ujawnienia. Ten film po prostu służy prawdzie. I jest nadzieja, że część Polaków, która słucha Putina i Tuska, otworzy po tym filmie oczy.
Myśli pan, że teraz jakaś część Polaków słucha Putina?
Przecież wersja Putina dotycząca tragedii smoleńskiej stała się oficjalną, polską wersją. Tydzień po tragedii ludzie na Krakowskim Przedmieściu słuchali mojej piosenki „Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż”. To był szok, że pieśń napisana w stanie wojennym stała się aktualna w wolnej Polsce. Choć tak naprawdę Polska pod rządami Tuska i Komorowskiego wcale wolna nie była, tylko tłamszona i przyduszana przez Ruskich. Z jakiego powodu premier Tusk oddał całe śledztwo Putinowi? Otóż nie zdarzył się taki wypadek w historii lotnictwa, żeby jakiś rząd oddał całe śledztwo innemu państwu. Ten film powstał po to, żeby odkłamać historię.
I dlatego wziął pan w nim udział?
Ekipa filmowa pana Krauzego nagrała mnie, kiedy śpiewałem „Balladę smoleńską”, którą napisałem dwa, trzy miesiące po tragedii, kiedy to na Krakowskim Przedmieściu toczyły się walki o krzyż. Co to było? Grupa jakichś degeneratów. Celowe prowokacje. Dlaczego trzeba było kopać te świece, sikać na znicze? Po co to było? Kto to zarządził? Teraz śpiewam tę uliczną balladę podczas uroczystości rocznicowych. Uważam to za swój obowiązek, bo polskiemu narodowi stała się wielka krzywda, wielka zbrodnia. Jestem przekonany, że to, co się stało 10 kwietnia w Smoleńsku, było zbrodnią.