Szokująca historia psa zamęczonego przez Guillermo Habacuca Vargasa z Kostaryki dotarła do milionów ludzi. Jej opis można znaleźć na setkach blogów w kilkunastu językach. W internecie krążą linki do międzynarodowej petycji z żądaniem, żeby dzieła artysty nie pokazywać na biennale w Hondurasie. Podpisało się pod nią niemal 260 tys. osób z całego świata, w tym dwa tysiące Polaków.
"Ten człowiek zagłodził psa i sprawiło mu to wielką przyjemność, bo chce być pseudoartystą" - mówi oburzony Filip Barche, obrońca zwierząt, na którego blog powołał się portal Onet.pl. "To absolutna dewiacja!" - dodaje Maciej Nabrdalik, właściciel 3-letniej suki labradora o imieniu Cyfra, który chce się podpisać pod petycją. "Nie wiem, co gorsze. Czy to, co zrobił Vargas, czy to, że ludzie odwiedzający wystawę nie reagowali?"
Sprawa rzeczywiście bulwersuje. Na zdjęciach widać wychudzone stworzenie z pętlą na szyi, z apatycznym spojrzeniem wbitym w kąt. A w tle nogi zwiedzających, którzy sączą drinki. Dlaczego nikt nie przeciął sznurka? Nie podał zwierzęciu wody i jedzenia? Jak to możliwe, że świadkowie agonii psa byli tak obojętni? Za to późniejsza reakcja internautów to gniew i rozpacz. "Tego artystę należałoby tak samo potraktować" - mówi Maciej Nabrdalik. Internet grzmi: "Teraz my przywiążmy tego debila do sznurka!"
Rodzi się pytanie: jakie są granice sztuki? "Nie chcę tego powierzchownie oceniać, bo nie słyszałem o tej wystawie" - mówi dla DZIENNIKA Stach Szabłowski, krytyk sztuki. "Mogę sobie tylko wyobrazić, o co mogłoby tu chodzić artyście. Pewnie o skontrastowanie tych setek tysięcy podpisów pod petycją w sprawie zagłodzonego psa i bierności wobec milionów głodzonych na świecie ludzi.
Pytani o ocenę tej wystawy artyści też wstrzymują się od komentarzy, bo... nigdy nie słyszeli ani o Guillermo Habacucu Vargasie, ani o planowanym na 2008 r. Biennale Ameryki Centralnej w Hondurasie. "To jakaś podrzędna impreza, a ta wystawa to jakieś dno" - ucina Andrzej Przywara z Fundacji Galerii Foksal. Czy jest w ogóle osoba, która zna sprawę z pierwszej ręki? Odpowiedź przynosi internet i znowu szokuje: "Nie zagłodziłem psa, był przywiązany do ściany tylko 30 minut. Jesteś tym, co widzisz, jesteś tym, w co wierzysz" - pisze internauta podpisany Guillermo Habacuc Vargas w blogu na portalu MySpace.
O co tu chodzi? Z bloga wynika, że o wstrząśnięcie tymi, którzy przejmują się psem, a nie aborcją i głodującymi dziećmi. I o to, żeby uświadomić ludziom, że wierzą w zdjęcie i relację z wystawy, karmią się emocjami, które wywołuje, choć nie ma na jej temat żadnych wiarygodnych informacji. Czy ta wstrząsająca akcja ma artystyczną wartość? "Rodzaj emocji, który jej towarzyszy, podobny jest do tego, jaki budziła <Piramida zwierząt> Katarzyny Kozyry" - mówi DZIENNIKOWI Adam Mazur, kurator z Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. "Jednak gest artysty z Kostaryki jest pusty i mocno spóźniony" - dodaje. "Praca pewnie miała zwrócić uwagę na sprawę głodu w kraju tego artysty" - zastanawia się Paweł Althamer, znany performer. "Mentalnie zagłodzony koleś głodzi psa."
A czy gest artysty z Kostaryki ma szanse obudzić sumienia ludzi, którzy ujrzeli na ekranie swojego komputera zagłodzonego psa? "Zrobi pani po tym przelew na biedne dzieci z Afryki?" - pyta retorycznie Stach Szabłowski. "To kolejny dowód na to, że sztuka staje się publicystyką, informacje o wojnach i głodzie w telewizyjnych wiadomościach już nas nie ruszają, więc starają się nami potrząsnąć artyści" - mówi Urszula Jarecka, psycholog społeczny i socjolog kultury. "Tylko czy to jest skuteczne?" - zastanawia się. "Gdyby zaraz po tej wystawie można robić przelewy, pewnie by było. Jednak temu przekazowi towarzyszą bardzo silne emocje, za silne, żeby człowiek mógł na nich zbyt długo jechać. Dlatego opadną i z całego przedsięwzięcia niewiele zostanie" - wyjaśnia.
Vargas żeruje na emocjach a jednocześnie prowokuje do pytań
Czy to jest właśnie sztuka? Artysta żeruje na emocjach, jak najlepszy tabloid sięga do dna naszej empatii. Jednocześnie prowokuje do pytań, zagnieżdża swoją ideę w głowach ludzi na całym świecie. Pan, który podpisuje się jako Guillermo Habacuc Vargas, wstrząsnął mną w ciągu jednego dnia kilka razy. I wiem, że nie mną jedną.
Spróbujmy przeanalizować, co tak naprawdę zrobił. Pierwsza wiadomość - zadręczył bezbronne zwierzę dla sztuki. Zwierzę, które nic z tej jego sztuki nie ma, nie rozumie, dla którego liczy się tylko przetrwanie, zostało złapane i zagłodzone, żeby spełnić czyjeś potrzeby duchowe. Kiedy się jeszcze widzi wzrok tego psa, emocje aż bolą. A artysta zamiast zgnić w więzieniu, został nagrodzony. Kolejna silna emocja - trzeba walczyć, wydrukować petycję, krzyczeć.
Następny krok - wątpliwości. Skąd właściwie wiadomo, że to prawda? Sprawa już tak nie boli. Kiedy w internecie odnajduje się blog artysty, który pisze, że nie zagłodził psa, ulga aż uskrzydla.
A dlaczego? Ten pies naprawdę był głodny, wystarczy zobaczyć, jaki jest chudy. Takich psów na ulicach Kostaryki są miliony, nie potrzebują pana Vargasa, żeby się zagłodzić. A na polskich ulicach są dzieci z Ukrainy nafaszerowane przez mafię środkami uspokajającymi, żeby ich opiekunkom lepiej się żebrało. A ja nic z tym nie robię. Nie ratuję krzywdzonych dzieci, nie dokarmiam psów. Banalne? Banalne. Ale siedzi w głowie.