Ministerstwa kierowane przez Tomasza Siemoniaka i Mateusza Szczurka kończą pracę nad projektem nowelizacji ustawy o modernizacji sił zbrojnych. Przy okazji MON walczy o wyjątek pozwalający inaczej niż inne resorty wydatkować budżet. Niewydane pieniądze na unowocześnienie armii przechodziłyby na kolejne lata. Wyjątek Siemoniaka ma się znaleźć w noweli.
Punktem spornym okazał się sposób wyliczania wydatków na modernizację armii. Po agresji Rosji na Ukrainę zwiększenie wydatków na wojsko stało się priorytetem. Jest zgoda prezydenta i rządu na zmianę ustawy, tak by od 2016 r. wydatki na MON wynosiły co najmniej 2 proc. PKB. Ale resort finansów zaproponował, by takie wydatki były elastyczne: w jednym roku można byłoby wydać więcej, w innym mniej. W zależności od potrzeb. Przy czym wieloletnia średnia wynosiła 2 proc. PKB.
Zgodnie z tą propozycją wahania w jedną czy drugą stronę nie powinny przekraczać 0,5 proc. PKB, czyli łącznie ok. 1,6 mld złotych. Suma byłaby rozliczana za pomocą specjalnego konta kontrolnego, na którym znalazłyby się odkładane nadwyżki lub niedopłaty z kolejnych lat.
Spór dotyczy właśnie tego, jak te niedopłaty obliczać. Ministerstwo Finansów chce liczyć na podstawie budżetu, czyli planu wydatków na dany rok. Jeśli w danym roku zaplanowano wydatki na poziomie 1,95 proc. PKB, to na koncie odkładana jest niedopłata dla MON w wysokości 0,05 proc. PKB, wówczas w kolejnym roku wydatki wyniosłyby już 2,05 proc. PKB. Resort obrony chce, by nadwyżki czy niedopłaty wyliczać nie na podstawie planu, lecz wykonania budżetu. Wówczas nie musiałby się martwić o niewykorzystane wydatki, bo z reguły są one i tak wyższe niż 0,05 proc. PKB, czyli przechodziłby na kolejny rok. Takie rozwiązanie to z kolei ból głowy dla resortu Szczurka. Bo realnie podwyższałoby budżet MON, który byłby stale na poziomie 2 lub więcej procent PKB. W konsekwencji Ministerstwo Finansów musiałoby zmniejszać inne wydatki o ok. 800 mln zł rocznie, wywołując niezadowolenie innych ministrów.
Reklama
Innym rozwiązaniem jest zwiększanie deficytu. Na to jednak nie może sobie pozwolić z uwagi na działającą regułę wydatkową (jej efektem ma być zmniejszenie deficytu do 1 proc. PKB).
Każdy z resortów ma swoje argumenty. MON, który ma budżet sięgający jednej dziesiątej wydatków wszystkich resortów, jest w trakcie największego w historii programu modernizacji armii. Ma na niego wydać do początku przyszłej dekady niemal 100 mld zł. – Wiemy, że to wyjątek, ale mamy do rozliczenia duże projekty. Tu zawsze możliwe są opóźnienia i trudno je rozliczyć co do złotówki – argumentuje urzędnik MON.
Z drugiej strony resort finansów boi się osłabienia dyscypliny w wydatkach MON. – Nie będzie presji, by zdążyć z nimi na koniec roku, skoro ich część będzie przechodziła na kolejny – zauważa osoba z resortu finansów.
Urzędnicy Szczurka chcą utrzymać obecny model. Boją się precedensu, roszczeń innych ministerstw i tego, by wyjątek Siemoniaka nie stał się regułą. Spór ma być rozstrzygnięty w najbliższym czasie. Po swojej stronie MON ma prezydenta, który forsuje zwiększenie wydatków na armię.
Obecnie wydatki na armię – tak jak inne resortowe – planowane są w budżecie. Na podstawie ustawy o modernizacji armii jest to minimum 1,95 proc. PKB. Ale tak samo jak w przypadku innych resortów, jeśli MON nie wyda na koniec roku jakichś pieniędzy – nie przechodzą one na kolejny rok, lecz przepadają. Taki wydatek trzeba zaplanować od nowa w kolejnym budżecie. Dzięki temu mechanizmowi resort finansów ma pewność, że deficyt budżetu będzie zawsze niższy od założonego. Z drugiej strony, choć co roku w budżecie jest zaplanowane 1,95 proc. PKB na wojsko, faktycznie wydajemy na obronę mniej (najwyżej w okolicach 1,80 proc. PKB.). Różnica jest rzędu 1–2 mld zł rocznie.
W przyszłym roku tego zmartwienia nie będzie. Nawet bez zmiany ustawy budżet przeznaczony na wojsko i tak przekroczy 2 proc. PKB z powodu spłaty ostatniej raty należności za F-16. Ma ona wynieść ponad 5 mld zł, czyli blisko jedną trzecią z procenta PKB.

Doktryna odstraszania zacznie działać za dwa lata

W marcu 2017 r. pociski JASSM w polskich F-16 będą gotowe do użycia – powiedział na wczorajszej konferencji prasowej szef Inspektoratu Uzbrojenia gen. Sławomir Szczepaniak. Choć podpisanie umowy planowane jest na połowę grudnia tego roku, proces aktualizacji oprogramowania i faktycznego przystosowania „jastrzębi” do przenoszenia tego typu pocisków rakietowych dalekiego zasięgu zajmie ponad dwa lata. Pierwsze myśliwce mają być unowocześniane w USA, kolejne już w Polsce. Ministerstwo Obrony Narodowej nie podaje dokładnej ceny, ale można szacować, że za 40 tego typu pocisków zapłacimy 200–250 mln dol.
Ten zakup to tylko część planowanego na kolejne osiem lat wielkiego programu unowocześnienia polskiego wojska. Na 14 głównych programów modernizacyjnych mamy wydać ponad 91 mld zł. Najdroższy będzie kompleksowy system obrony powietrznej, którego koszt eksperci MON szacują na ok. 26 mld zł. Do 15 grudnia MON czeka na zgłoszenia firm zbrojeniowych, które są w stanie wyprodukować odpowiednie rozwiązania mogące zwalczać samoloty, śmigłowce i rakiety wroga na dystansie do 25 km. W przyszłym roku rozstrzygnięty powinien zostać także przetarg na 70 śmigłowców wielozadaniowych (11,5 mld zł) oraz na trzy okręty podwodne uzbrojone w pociski manewrujące mogące razić m.in. cele na lądzie w odległości blisko 800 km. Cały program zwalczania zagrożeń na morzu wart jest prawie 14 mld zł.
Z mniej kosztownych projektów warto jeszcze wspomnieć o bezzałogowych statkach powietrznych (wartość kontraktów to ponad 2,5 mld zł). Według Czesława Mroczka, wiceministra obrony narodowej odpowiedzialnego za modernizację, w pierwszym kwartale 2015 r. poznamy dostawcę bezzałogowych statków powietrznych (uzbrojonych). Na razie polska armia korzysta z dronów tylko w celach obserwacyjno-rozpoznawczych.