Doszukiwanie się obcości i zupełny brak zaufania. Tak w krótkich słowach można podsumować medialne reakcje wobec mieszkańców Górnego Śląska po tym, jak o niepodległość zaczęła się upominać... Katalonia. Wystarczyło, że o swym istnieniu przypomniał RAŚ. W oświadczeniu Ruchu Autonomii Śląska, popierającym katalońskich separatystów, postuluje on, by Unia Europejska wypracowała: "zasady i procedury rozwiązywania podobnych konfliktów", a polski rząd: "twardo stanął w obronie zasad demokracji". Aktywność RAŚ wzbudziła taki niepokój, jakby Ślązacy gremialnie domagali się niepodległości. A przecież w ostatnich wyborach samorządowych organizacja otrzymała tylko 97 tys. głosów i w swym mateczniku została wyprzedzona nawet przez SLD. Marginalność RAŚ oraz jego postulatów wcale nie umniejsza współczesnych lęków. Budują je media oraz powszechna świadomość kulturowej, a także językowej odrębności rdzennych Górnoślązaków. Przez to zatarciu ulegała pamięć o rzeczach najistotniejszych. Przecież są to ziemie, które nie zostały siłą przyłączone do Rzeczpospolitej. Wręcz przeciwnie, u progu niepodległości ich mieszkańcy wykazali się ogromną determinacją, by wbrew państwu niemieckiemu, wspieranemu przez Wielką Brytanię, zostać obywatelami II RP. Autonomia stanowiła jedynie narzędzie służące mobilizowaniu ich do oporu, dając nadzieję na dużo lepszą przyszłość. Dziś, jeśli państwowe władze serio zajmą się zwalczaniem urojonego śląskiego separatyzmu, mogą w końcu go wykreować, wraz z wiarygodnymi liderami. Inicjując samosprawdzającą się przepowiednię, na którą najlepszą receptą jest szacunek i zaufanie.

W Ślązakach nadzieja

"Dać Polsce Śląsk to jak podarować małpie zegarek" – oświadczył brytyjski premier Lloyd George, gdy w Wersalu polska delegacja przedstawiła swoje postulaty. Dla Londynu roszczenia Warszawy wobec drugiego co do ważności po Zagłębiu Ruhry ośrodka przemysłowego Niemiec były zupełnie nie do przyjęcia. Wielka Brytania robiła wszystko, by zapobiec zdominowaniu Starego Kontynentu przez Francję. Tymczasem wszystko wskazywało, że odrodzona Rzeczpospolita oraz V Republika zostaną bliskimi sojusznikami. -Polska ma być silną, katolicką, militarystyczną, wierną małżonką, a co najmniej faworytą zwycięskiej Francji – ostrzegał zaufany doradca brytyjskiego premiera, ekonomista John M. Keynes.
Reklama
W tej układance im II RP stawała się potężniejsza kosztem Niemiec, tym silniejszą pozycję zyskiwała na Starym Kontynencie Francja. Oczywiste było, że pokonane Niemcy stawią zaciekły opór i dobrowolnie nie oddadzą swej przemysłowej perły, lecz jeśli zwycięskie mocarstwa zagrożą interwencją, to Berlin skapituluje. Jednak rozbieżne cele polityczne Londynu i Paryża sprawiały, iż oddanie "zegarka małpie" szybko stało się rzeczą mocno wątpliwą. Choć przecież przyłączenie Górnego Śląska stanowiło dla Polski wręcz nieodzowny warunek przetrwania. Po tym, jak podczas I wojny światowej przez Galicję i ziemie zaboru rosyjskiego przetoczył się front, większość rejonów przemysłowych została do cna zdewastowana. Wycofujący się Rosjanie wywieźli fabryki z Warszawy, Łodzi, Żyrardowa, Pabianic etc. Przestały istnieć lokalne okręgi przemysłowe w okolicach Lublina oraz Białegostoku. Odstające od Zachodu pod względem rozwoju ziemie stały się przez to jeszcze bardziej biedne, zacofane, pozbawione kapitału. Tymczasem zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Krakowa znajdował się, nietknięty przez wojnę, największy ośrodek przemysłowy w tej części Starego Kontynentu. Bliska odległość od historycznej stolicy Polski nie mogła przesłonić kluczowych trudności. W przypadku Wielkopolski czy Pomorza Gdańskiego Warszawa miała niepodważalny argument, iż prowincje te wchodziły w skład Rzeczpospolitej przed rozbiorami. Natomiast Śląsk odpadł od Polski jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego. W grę nie wchodził też argument siły. Przebieg granic na Kresach można było wywalczyć, bo zachodnie mocarstwa uznawały tę kwestię za trzeciorzędną. Ale nie było mowy o otwartej wojnie, nawet z osłabionymi Niemcami. Warszawa miała więc zupełnie związane ręce. Jedyne, na co mogła liczyć, to sami Ślązacy. Tylko ich masowy opór mógł zmusić brytyjski rząd do pójścia na rękę Francji w kwestii przynależności państwowej Górnego Śląska.
Szczęściem dla Polski ów skrawek ziemi o powierzchni niecałych 11 tys. km2 przeszedł w drugiej połowie XIX w. niezwykłą rewolucję cywilizacyjną. Przeskakując, za życia jednego pokolenia, z epoki feudalnej do zaawansowanego kapitalizmu. Skutkiem ubocznym tej rewolucji stało się zachowanie feudalnych podziałów w nowoczesnej formie. Fabryki, huty i kopalnie stawiali przedstawiciele wielkich rodów książęcych: von Pless, Schaffgotschów, Hohenlohe. Baron Guido Henckel von Donnersmarck, przyjaciel kanclerza Bismarcka i kolejnych cesarzy, dorobił się największej fortuny w II Rzeszy. Bajecznie bogaci pruscy junkrowie trzęśli prowincją, mając dla robotników oraz ich spraw bytowych tyle empatii, ile wcześniej okazywali swym pańszczyźnianym chłopom. Taki stan rzeczy przyniósł skutek uboczny. Potomkowie tychże chłopów, którzy zostali górnikami, hutnikami czy metalowcami, zaczęli sobie przypominać o polskich korzeniach. Oprócz podziału na bogatych Niemców oraz biednych Polaków równie ważną różnicę czyniła religia. Posiadający kapitał protestanci pomnażali go dzięki pracy ubogich katolików. Polscy księża odegrali więc ogromną rolę w iście ekspresowej repolonizacji Górnego Śląska, jaka nastąpiła na przełomie stuleci. Całkowicie zaskoczyło to Niemców, zwłaszcza że miejscowa ludność zaczęła skupiać się w rozlicznych stowarzyszeniach, organizacjach modlitewnych, związkach zawodowych, wreszcie partiach politycznych. Ich wspólnym celem stało się promowanie polskości ojczystych ziem. Pojawili się wybitni przywódcy, tacy jak Wojciech Korfanty. Widzieli oni przyszłość Górnego Śląska w granicach niepodległej Rzeczpospolitej, choć ona sama jeszcze nawet nie zdążyła się odrodzić.

Początek licytacji

To, że Górny Śląsk może sprawiać kłopoty, dostrzeżono w Berlinie pod koniec I wojny światowej. Choć większą uwagę zwrócono na pruskich separatystów z Partii Centrum, którzy wspólnie z wielkimi przemysłowcami roili sobie o Freistaat Schlesien (Wolnym Państwie Śląskim). Siły polskiego żywiołu zdecydowanie nie doceniano, nawet wówczas gdy II Rzeczpospolita przetrwała pierwsze trudne miesiące od swych narodzin. Choć powstanie wielkopolskie powinno stanowić bardzo wyraźne ostrzeżenie. Zwłaszcza że po jego sukcesie od początku 1919 r. zaczęły tworzyć się na Górnym Śląsku konspiracyjne struktury wzorowane na piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej. Tymczasem 28 czerwca 1919 r. zapadła w Wersalu ostateczna decyzja, iż o przynależności prowincji zdecydują jej wszyscy dorośli mieszkańcy w powszechnym, tajnym głosowaniu. Dopiero wówczas Niemcy zaczęli pospiesznie ściągać na Śląsk siły Grenzschutzu. Wraz z policją miały one rozbić polskie organizacje oraz aresztować ich przywódców. Tak w sierpniu sprowokowano wybuch zupełnie nieprzygotowanego powstania. Trwało ono zaledwie tydzień, a ponad 9 tys. jego uczestników musiało schronić się w Polsce, żeby uniknąć drakońskich kar.
W Berlinie wydawało się, że sytuacja została opanowana, lecz jesienią znów niepokój wzrósł. Pierwszy dzwonek alarmowy rozległ się, gdy 10 października 1919 r. minister przemysłu i handlu Ignacy Szczeniawski podczas wizyty w Cieszynie obiecał przywódcom lokalnych organizacji, że przyszłe województwo śląskie otrzyma szeroką autonomię. To wymuszało reakcję, jeśli nawet chodziło o niespecjalnie ważnego przedstawiciela polskiego rządu, zaś o autonomii wspominał on ogólnikowo. Już 14 października 1919 r. Pruskie Zgromadzenie Krajowe zaprezentowało konkrety. Uchwalono wówczas ustawę dającą Górnemu Śląskowi ograniczoną samodzielność. Jej kształt skrojono zgodnie z interesem przemysłowców. Wybory do sejmiku krajowego miały być przeprowadzane wedle dziewiętnastowiecznych reguł. Grupy społeczne dzielono na kurie i każdej przydzielano odpowiednią liczę miejsc do obsadzenia w lokalnym zgromadzeniu. Dzięki temu najbogatsi zachowywali gwarancję, iż nie utracą decydującego głosu. Jak bardzo pomylono się w odczytywaniu oczekiwań społecznych, pokazały przeprowadzone w listopadzie 1919 r. wybory komunalne. Do rad miejskich wybrano ok. 6,8 tys. polskich radnych i ledwie 4,4 tys. niemieckich. Co pokazywało, że oderwanie Górnego Śląska od Niemiec jest możliwe.

Statut Organiczny

Wojska francuskie, brytyjskie i włoskie wkroczyły na Górny Śląsk z początkiem lutego 1920 r. Dowodzący nimi Francuz, generał Henri Le Rond, swoją kwaterę główną ulokował w Opolu. Jego podkomendni, działający pod szyldem Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, otrzymali zadanie utrzymania spokoju na terenach przyszłego plebiscytu. Ale i tak nikt nie miał wątpliwości, że Anglicy będą wspierać Niemców, a Francuzi Polaków. W tym samym czasie w Warszawie rząd mianował polskim komisarzem plebiscytowym Wojciecha Korfantego. Nikt od Ślązaka, który szlify polityczne zdobywał jako działacz Ligi Narodowej i poseł do Reichstagu, nie nadawał się lepiej do tej roli. Cała działalność publiczna Korfantego od lat zmierzała do związania Śląska z niepodległą Polską. Potrafił też skupić wokół siebie grono utalentowanych współpracowników, wśród których wyróżniali się Józef Rymer i Kazimierz Wolny. Polski Komisariat Plebiscytowy ulokował się w hotelu "Lomnitz" w Bytomiu, wówczas drugim pod względem populacji mieście Górnego Śląska po Królewskiej Hucie. Zamieszkane przez niewiele ponad 40 tys. ludzi Katowice były dwukrotnie mniejsze i prawie w całości zgermanizowane (ok. 85 proc. mieszkańców deklarowało się jako Niemcy). Tam też urzędował niemiecki komisariat plebiscytowy, kierowany przez dr. Kurta Urbanka. Jego aktywność nie mogła się jednak równać z polskim.
Olbrzymią energiczność Korfantego dobrze uzupełniały umiar i zdolność do strategicznego myślenia Kazimierza Wolnego. Ów prawnik z Gliwic wysunął koncepcję, że Rzeczpospolita musi dać Ślązakom nadzieję na lepszą przyszłość. Na tyle dużą, by chcieli w plebiscycie zagłosować za przyłączeniem do Polski. Ideę zagwarantowania im wolności, samorządności i sprawiedliwości Kazimierz Wolny zawarł w koncepcji aktu prawnego dającego Górnemu Śląskowi szeroką autonomię. Z projektem Statutu Organicznego Województwa Śląskiego pojechał do Warszawy Korfanty. Zarówno Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, jak i premier Leopold Skulski nie czynili idei autonomii żadnych oporów. W tym czasie trwała ofensywa na Kijów, decydująca o losach federalistycznych planów Marszałka. Przez to Warszawa nie miała właściwie żadnych środków, by wesprzeć polskich Ślązaków. Jedyne, co pozostawało, to jak najdalej idące obietnice. Wiedząc o tym, Korfanty postarał się, by ustawa przeszła przez parlament jak tylko można najszybciej. Oficjalnie przygotowanie projektu ram śląskiej autonomii wzięła na siebie Komisja Konstytucyjna. Jej pracami kierował pochodzący z Cieszyna były dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Lwowskiego prof. Józef Buzek (brat dziadka premiera Jerzego Buzka). Poseł PSL „Piast” cieszył się w Sejmie sporym autorytetem, jednak pod złożonym w Sejmie 21 czerwca 1920 r. projektem Statutu Organicznego Województwa Śląskiego jedynie się podpisał. Cały dokument, do najdrobniejszego szczegółu, dopracowano bowiem w hotelu „Lomnitz”. Od polskich posłów bardziej zorientowani w tym niuansie okazali się Niemcy. Tydzień później na hotel szturm przypuściła uzbrojona bojówka. Tego dnia rezydował tam Kazimierz Wolny wraz z ośmioma ochroniarzami i taką samą liczbą współpracowników. Wszyscy natychmiast chwycili za broń. - To było jak obrona Verdun– opowiadał potem gliwicki prawnik znajomym. Strzelanina trwała kilka godzin, nim z odsieczą nadciągnął oddział francuskich żołnierzy. Hotelu Niemcom nie oddano.

Ostatni atut

Ofensywa wojsk generała Tuchaczewskiego trwała drugi tydzień, gdy 15 lipca padło Wilno. Tego samego dnia w Warszawie Sejm zajął się Statutem Organicznym Województwa Śląskiego. Wprawdzie Rzeczpospolita lada dzień mogła zakończyć swe istnienie, ale z Górnego Śląska nie zamierzano rezygnować. Referujący treść Statutu prof. Józef Buzek podkreślił na wstępie, że rząd pruski "chciał poprawić swoje szanse" i zaoferował Górnemu Śląskowi ograniczoną samodzielność. - Otóż nasza ustawa jest odpowiedzią na tamtą ustawę: daje jednak ludowi śląskiemu nieskończenie więcej niż ustawa pruska– twierdził Buzek. - Lud śląski jest krwią z naszej krwi, kością z naszej kości, toteż mógł Sejm nasz bez obaw o całość Rzeczpospolitej zgodzić się na dalej idące prawa samorządowe Śląska, niż to mógł ofiarować sejm pruski– dodawał. Polacy oferowali mieszkańcom Górnego Śląska wolne wybory do Sejmu Śląskiego bez żadnych ograniczeń. Ponadto cedowali na lokalny parlament prawo ustalania zasad funkcjonowania administracji prowincji, obsadzania jej i nadzorowania. To samo tyczyło się górnośląskiego budżetu i utrzymywanych z niego instytucji, jak np. szpitale, szkoły, straż pożarna. Również inwestycje publiczne: linie kolejowe, drogi, trakcje energetyczne itp. pozostawały w gestii władz lokalnych.
Rząd centralny zachowywał dla siebie wyłączność na decydowanie o sprawach polityki zagranicznej i obronnej. Także wymiar sprawiedliwości miał działać na takich samych zasadach jak w II RP. W kwestii podatków sporządzono specjalny matematyczny algorytm określający, jaka część publicznych danin płaconych przez mieszkańców Górnego Śląska zostanie przekazana do budżetu Rzeczpospolitej. Jego podstawy przeliczeniowe stanowiła liczba mieszkańców prowincji oraz siła podatkowa regionu. Na uwagi posłów, że algorytm jest nazbyt skomplikowany i ci go nie rozumieją, wiceminister skarbu Roman Rybarski odparł krótko: "Proszę panów, formułka wygląda trochę skomplikowanie, jednak nie ulega ona żadnym wątpliwościo". Całemu Statutowi nadawano rangę ustawy konstytucyjnej, a jego artykuł 44. mówił, że: „ustawa zmieniająca niniejszą ustawę konstytucyjną, a ograniczająca prawa ustawodawstwa lub samorządu śląskiego (...) wymagać będzie zgody Sejmu Śląskiego". Tak Kazimierz Wolny zapisał w akcie prawnym "bezpiecznik", poważnie utrudniający w przyszłości polskim władzom wycofanie się z przyjętych zobowiązań. Na koniec kierujący obradami wicemarszałek Jakub Bojko zaapelował: "Prosiłbym Wysoki Sejm o zatwierdzenie tej jednomyślnej uchwały Komisji Konstytucyjnej, także jednomyślną uchwałą Wysokiego Sejmu. W ten sposób lud górnośląski otrzyma w sposób jak najdobitniejszy gwarancję, iż niezłomną wolą Sejmu i narodu polskiego jest dokonanie połączenia Śląska z macierzą polską w sposób odpowiadający w zupełności także woli ludności śląskiej". O to samo apelował rząd. A wszyscy połowie spełnili wspomniane życzenie.

Bój plebiscytowy

Kampania propagandowa na Górnym Śląsku zaczęła się rozkręcać, gdy Armia Czerwona dotarła na przedpola Warszawy. W tej sytuacji Polacy prawie nie mieli argumentów, by przekonywać Ślązaków do głosowania za przyłączeniem ich ziem do Rzeczpospolitej. Jedyne, co pozostało, to Statut Organiczny. „Nie było wiecu ani zebrania, abyśmy się na ten akt nie powoływali” – wspominał bliski współpracownik Korfantego prawnik Władysław Borth. Statut wydano w formie małej broszury, w językach polskim i niemieckim. Stała się ona najszerzej kolportowanym materiałem propagandowym podczas kolejnych miesięcy. Niemcy odpowiedzieli terrorem wobec polskich aktywistów. W napadach na nich i morderstwach wyspecjalizowała się lokalna policja Sicherheits-polizei. Nasiliły się one zaraz po Bitwie Warszawskiej, gdy okazało się, że Rzeczpospolita nie tylko przetrwa, lecz ma szanse w spektakularnym stylu pokonać bolszewicką Rosję. W odpowiedzi Korfanty i jego współpracownicy przygotowali powstanie, które rozpoczęło się 20 sierpnia 1920 r. Tym razem walki potrwały pięć dni i zostały przerwane, gdy Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa zgodziła się rozwiązać Sicherheits-polizei. W jej miejsce utworzono policję plebiscytową Abstimmungspolizei „Apo”, do której weszli również Polacy. Ten sukces pozwolił na rozwinięcie akcji agitacyjnej stronie polskiej. Wówczas kwestia autonomii Górnego Śląska stanęła na forum Reichstagu. Niemiecki parlament postanowił przelicytować Statut Organiczny. Uchwalona w listopadzie 1920 r. ustawa zapowiadała, iż cała prowincja zostanie wyłączona z Prus i stanie się nowym krajem związkowym Rzeszy. Nawet to nie mogło przebić oferty Warszawy, dającej Ślązakom możność posiadania wyjątkowych przywilejów w ramach Rzeczpospolitej. Berlin usiłował polskie obietnice równoważyć eksponowaniem atrakcyjności, bogactwa i siły niemieckiego państwa.
Miał też jeszcze jeden atut, jaki bezmyślnie ofiarowali sami Polacy. Podczas konferencji pokojowej w Wersalu to właśnie polska delegacja zaciekle walczyła o to, by wziąć udział w plebiscycie mogły również osoby urodzone na Górnym Śląsku, które potem wyemigrowały. Tak chciano umożliwić głosowanie przede wszystkim weteranom walki o polskość tych ziem, muszących uchodzić przed niemieckimi represjami. Niemcy podczas konferencji niespecjalnie oponowali. Po czym zorganizowali darmowy transport dla ok. 200 tys. Ślązaków, jacy osiedli w Zagłębiu Ruhry. Oczywiście wszyscy głosowali za pozostaniem ich dawnej ojczyzny w granicach Republiki Weimarskiej. Tymczasem II RP nie potrafiła zorganizować analogicznej akcji i polscy Ślązacy, jeśli chcieli wziąć udział w plebiscycie, odwiedzili rodzinne strony na własny koszt. Uczynili tak nieliczni. W efekcie na 1,19 mln głosujących 20 marca 1921 r. aż 59,4 proc. opowiedziało się za pozostawieniem Górnego Śląska w granicach Rzeszy. Przyłączenie do Polski wybrało 40,3 proc. Sprawne przewiezienie przez Deutsche Reichsbahn pasażerów z Zagłębia Ruhry zrobiło wielką różnicę.
Wynik plebiscytu natychmiast postanowił zdyskontować brytyjski rząd. Wniesiona przez niego, z poparciem Włochów, propozycja przyznawała Polsce wschodni skrawek Górnego Śląska, bez kluczowych zakładów przemysłowych i kopalń. Wprawdzie zaoponowali przeciwko temu Francuzi, lecz na forum Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej w Wersalu to Londyn zyskiwał przewagę. Korfantemu nie pozostało nic innego, jak tylko rozpocząć przygotowania do trzeciego powstania. Wybuchło ono w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. i tym razem otrzymało znaczące wsparcie z Polski. Jednak dostawy broni i napływ ok. 10 tys. ochotników nie mogły zniwelować niemieckiej przewagi, rosnącej z każdym tygodniem walk. Sukces okazał się możliwy jedynie za sprawą determinacji Ślązaków. Ich waleczność zmusiła aliancką Radę Najwyższą do zrewidowania swego stanowiska. Wyłoniła ona komisję rozjemczą, do której weszli też przedstawiciele neutralnych państw. Przewodniczył jej były prezydent Szwajcarii (czyli przewodniczący Rady Federacji) Felix Colonder. Acz kwestiami praktycznymi zajmował się na co dzień młody francuski urzędnik Jean Monnet. Ów przyszły "ojciec założyciel" Unii Europejskiej stał się gorącym zwolennikiem Statutu Organicznego i śląskiej autonomii. Jego życzliwość, zgodna z interesem Francji, pozwoliła zniwelować skutki przegranego plebiscytu. Ostatecznie Górny Śląsk został podzielony tak, że 70 proc. spornego terytorium przypadło Republice Weimarskiej, lecz to na pozostałej części znajdowały się najważniejsze zakłady przemysłowe oraz bogactwa naturalne. Polsce przypadły 53 z ogólnej liczby 67 kopalń węgla i srebra, 9 z 14 stalowni oraz dwie trzecie kopalń cynku i ołowiu. Do tego dochodziły 22 wielkie piece hutnicze, 5 walcowni blachy i wiele pomniejszych zakładów przemysłowych. Dla wyniszczonej wojnami Rzeczpospolitej był Górny Śląsk bezcenną „perłą w koronie”.
Gdy 20 czerwca 1922 r. polskie oddziały pod dowództwem gen. Stanisława Szeptyckiego przekroczyły starą granicę, by oficjalnie obsadzić śląskie garnizony, zorganizowano im huczne, starannie wyreżyserowane powitanie. Na krótkim odcinku drogi do Katowic powstało aż 30 bram powitalnych, pomiędzy którymi tłoczyły się wiwatujące tłumy. - Dzień dzisiejszy po wsze wieki pamiętany będzie dla narodu polskiego jako święto odzyskania przez Polskę dzielnicy prastarej, ukochanej, cennej nie tylko bogactwami, lecz więcej jeszcze cnotami ludności. Witajcie! – pisał w specjalnej depeszy do pierwszego wojewody śląskiego Józefa Rymera premier Antoni Ponikowski. Dwa miesiące później odbyły się wybory 48 posłów do Sejmu Śląskiego. Wygrał je Blok Narodowy Wojciecha Korfantego. Dzięki temu pierwszym marszałkiem województwa został jego najbliższy współpracownik Kazimierz Wolny. Początki śląskiej autonomii zapowiadały się bardzo obiecująco. Potem bywało różnie, lecz nawet centralistyczne zapędy sanacji jej nie ograniczyły. Zresztą nie zaistniała taka potrzeba, bo doświadczenia międzywojennego dwudziestolecia jasno pokazywały, że nic tak nie procentowało politycznie, jak zaufanie okazane mieszkańcom Górnego Śląska przez polskie państwo.