Dla niewtajemniczonych - IP to taki “IPN-light”, czyli kolejna instytucja finansowana bezpośrednio z polskiego budżetu, której misją stało się umacnianie obowiązującej państwowej narracji w dziedzinie historii. W zakresie historii Holokaustu IP pracuje w myśl dość prostego schematu: podczas wojny Polacy ofiarnie pomagali Żydom, a jak ktoś im szkodził, to był elementem marginalnym. Co złego to nie my. Jest tego więcej, ale zainteresowanych odsyłam do stron internetowych IP - choć równie dobrze można sobie o tym poczytać na stronach MSZ lub IPN gdyż w dziedzinie historii wszystkie te instytucje idą karnie, w jednym szeregu, wypełniając zadania nakreślane w centrali.
Jednym z tych zadań jest atakowanie “Dalej jest noc”, dwutomowego studium (którego jestem współautorem) poświęconego losom Żydów podczas okupacji, w wybranych dziewięciu powiatach okupowanej Polski, które ukazało się dwa i pół roku temu. Dwa tomy operujące dość hermetycznym, naukowym, językiem , tysiąc sześćset stron, trzy tysiące kilkaset przypisów, dziewięciu autorów. Rozprawę z “Dalej jest noc” prowadzi już od ponad półtora roku IPN - spod piór IPN-owskich urzędników od historii wyszło już szesnaście (dalej nie liczę) raportów na ten temat. Wszystkie , oczywiście, bardzo negatywne. I bardzo niemądre. Teraz do IPN-owskich urzędników doszlusowali, jak widzę urzędnicy od historii zatrudnieni w Instytucie Pileckiego. Mogę jedynie podziwiać spokój polskiego podatnika!
Na samym początku swojego “raportu z lektury” p. Radziejowska zarzuca mi nieuwzględnienie zasadniczo ważnych źródeł, które - jak pisze - stawiają zagadnienie , o którym piszę w zupełnie innym świetle. Jest to zarzut podstawowy. Tutaj zacytuję p. Radziejowską: “Berliński zespół Instytutu Pileckiego odnalazł w landowych archiwach kolejną partię oryginalnych dokumentów z przesłuchań przekazanych w latach 60., 70. i 80. stronie niemieckiej przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce” - i dalej: “ Żadne z tych zeznań, które trafiły do RFN i tam „ugrzęzły”, nie zostało ujęte w pracy Grabowskiego poświęconej powiatowi węgrowskiemu. A musiałyby one wpłynąć na poczynioną przez niego konkluzję, że „wynika niezbicie i ponad wszelką wątpliwość, że część ludności Węgrowa (i innych miasteczek i wiosek powiatu węgrowskiego) włączyła się w niemieckie działania eksterminacyjne. Polacy z Węgrowa wydawali Żydów w ręce Ordnungspolizei (żandarmerii) oraz polskiej policji granatowej” .
Otóż śpieszę wyjaśnić, że nie, nie musiałyby wpłynąć na moją konkluzję, z tego prostego powodu , że źródła te są mi, oraz innym historykom Zagłady, świetnie znane. Urzędnicy Pileckiego niczego nie “odkryli”, co najwyżej wyważyli otwarte drzwi. Materiały te są dostępne w niemieckich archiwach krajowych, w Zentrale Stelle w Ludwigsburgu, a ich kopie - od wielu lat - są dostępne dla badaczy Zagłady w archiwum USHMM w Waszyngtonie. Używam ich często, choć z wielką ostrożnością. Mówienie z dumą o tym, że materiały te “odkryli” urzędnicy z Instytutu Pileckiego świadczyć może wyłącznie o ignorancji autorki. Rzecz w tym, że wartość poznawcza tych źródeł jest, mówiąc oględnie, niewielka.
Tytułem wyjaśnienia pozwolę sobie odesłać panią Radziejowską (oraz czytelników GP, których kierowniczka berlińskiej delegatury IP wprowadziła w błąd) do następującego akapitu z mojej wydanej dziesięć lat temu (!) książki. Nawiązując do źródeł, które “odkryła” pani Radziejowska i jej team, pisałem wówczas: “ Zeznania Żydów (prawie wszyscy wyjechali z Polski w latach 1946–1948) zasadniczo pokrywają się wiernie z tym, co zeznali oni zaraz po wojnie w żydowskich komisjach historycznych. Inaczej ma się sprawa z zeznaniami polskich świadków. Jeżeli porównamy zeznania z lat 1945–1950 złożone w Polsce z zeznaniami z lat 1960–1975, to widać znaczne przesunięcie akcentów i daleko idącą „korektę” narracji. Materiały zbierała w Polsce (na prośbę strony niemieckiej) Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich, a przesłuchania świadków odbywały się w asyście prokuratorów komisji. Możemy przyjąć za pewnik, że ostatnią rzeczą, jaką polscy prokuratorzy z Głównej Komisji przekazaliby w ręce Niemców prowadzących dochodzenia przeciwko innym Niemcom podejrzanym o wymordowanie Żydów, byłyby zeznania w jakikolwiek sposób obciążające obywateli polskich bądź też sugerujące ich współudział w popełnieniu tych zbrodni” (Judenjagd, s. 19, Warszawa 2011). A dalej podaję przykłady dlaczego tym materiałom nie warto ufać.
Kończąc - tekst pani Radziejowskiej wpisuje się w falę ataków na niezależnych badaczy historii Zagłady (w tym wypadku na mnie oraz na innych współautorów “Dalej jest noc”) inicjowany i prowadzony przez instytucje państwowe na rozkaz centrali. Uczestniczenie w tym ataku nie przynosi p. Radziejowskiej chwały. Nie udało mi się z indeksie “google scholar” oraz “historical abstracts” odnaleźć żadnych śladów naukowej działalności autorki tego krytycznego raportu. Gdyby jednak jej świeżo rozbudzona pasja do badań nad Zagładą miała trwać dalej, to polecałbym wpierw solidną lekturę podstawowych monografii z mojej dziedziny. Oszczędzi to autorce oraz instytucji, którą reprezentuje, ośmieszania się na forum krajowym i międzynarodowym.