Czesława Bojarskiego, polskiego inżyniera budowlanego przedstawiać nie trzeba - zasłynął m.in. tym, że przez 15 lat podrobił blisko milion francuskich franków! Pieniądze zaczął fałszować już po tym jak uciekł z niemieckiego transportu robotników, jadącego do Francji. A, że nie mógł potem znaleźć jakiejkolwiek pracy i do tego nie znał języka, to zdecydował, że wejdzie na drogę przestępstwa. Skrupulatnie się przy tym do tego przygotowywał. Przez pierwsze dwa lata skupił się jedynie na analizowaniu francuskich banknotów i udoskonalaniu własnych metod ich produkcji – potem okazało się, że wytworzone przez niego banknoty były tak dobre, że przez pierwsze trzy lata mógł działać bezkarnie, niezauważony przez nikogo. Wszystko między innymi dlatego, że od prawdziwych banknotów te fałszywe miały się różnić jedynie brakiem jednego włosa na podobiźnie Napoleona. Ba, bank, nie będąc w stanie wycofać wszystkich podrobionych przez Bojarskiego pieniędzy, ostatecznie zdecydował się wyprodukować banknoty z… innym wizerunkiem.

Reklama

Głośno swego czasu było także o Zdzisławie N., który działał pod pseudonimem "Matejko" – głównie dlatego, że w Krakowie zdobył wykształcenie plastyczne i tam też chciał żyć ze sprzedaży obrazów. "Szybciej i prościej było po prostu malować banknoty", będzie potem mówił o powodach swojej decyzji, by zająć się fałszowaniem pieniędzy. On także długo analizował wygląd banknotów – i tak np. ten o nominale 1 dolara studiował aż półtora roku. Potem dołączył kolejne waluty i już w wolnej Polsce zaczął podrabiać m.in. 100 zł. Zawsze wyposażony w skaner, drukarkę, a także szło powiększające, bo zabezpieczenia nanosił ręcznie. I to na każdy banknot. Jego fałszywki w latach 2006-2008 zaczęły iść w tysiące.

Wbrew pozorom fałszowano jednak nie tylko banknoty, ale także monety – przy czym istnieli specjaliści od poszczególnych nominałów. Przykłady można mnożyć. I tak np. Krzysztof W., wyspecjalizował się w produkcji 5 zł, z kolei Józek Majnert – w produkcji model kolekcjonerskich, w tym. in. talara Zygmunta Starego.

Ten pierwszy przez osiem lat w przydomowym warsztacie w Krakowie wyprodukował łącznie 85 tys. sztuk pięciozłotówek. Jak w przypadku innych najsłynniejszych polskich fałszerzy także był samoukiem – technologii produkcji uczył się bezpośrednio z książek; sam także zbudował maszyny do ich wytwarzania. Od oryginałów jego monety różniły się jedynie wagą – a dokładnie jedną setną grama.

Majnert z kolei, którego technika i pomysłowość sięgała dużo dalej, większość swoich monet bił używając do tego stempli ciętych od ręki. Do dziś do końca nie sposób oszacować, ile sfałszowanych monet wprowadził na rynek antykwaryczny.

Reklama