Kazimierz Bartel zapisał się w historii nie tylko jako sprawny polityk, był równie genialnym profesorem matematyki. Tak zwaną lwowską szkołę matematyczną tworzyli wraz z nim między innymi Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam, Stanisław Mazur, Antoni Łomnicki. O takim środowisku naukowym, jakim mogły poszczycić się polskie przedwojenne ośrodki akademickie, dziś możemy tyko pomarzyć. Lwów nie odbiegał poziomem od Warszawy i Krakowa. Można nawet powiedzieć, że na tym tle się wyróżniał. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy Lwów w 1941 roku zajęli Niemcy.
Prof. Bartel został zamknięty w niesławnym więzieniu przy ulicy Pełczyńskiej. W jednej celi siedział z nim Antoni Stefanowicz. Tylko dzięki jego relacji wiadomo, co za kratami działo się z byłym premierem. Stefanowicz zapamiętał, że na początku Niemcy traktowali Bartla bardzo dobrze. Zgodzili się na przynoszone z domu posiłki, grzecznie wysłuchiwali próśb. W liście do żony Bartel pisał, że to pewnie z powodu stanowiska, które zajmował przed wojną. Przesłuchujący go oficerowie słyszeli nawet, że umawiał się w Moskwie ze Stalinem, „tak mi wprost mówili” – cytuje słowa Stefanowicza w książce „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna” dziennikarz Mariusz Urbanek.
Przyjazny stosunek Niemców do Kazimierza Bartla miał swoje przyczyny, których Niemcy nie od razu wyjawili. Adolf Hitler planował utworzenie polskiego marionetkowego rządu. Przypuszczał, że uda mu się powtórzyć polityczny manewr z Francji, gdzie powstało pronazistowskie państewko z rządem Vichy na czele. Ukoronowaniem marzeń wodza III Rzeszy byłoby powołanie polskich oddziałów, które wraz z Niemcami ruszyłyby na Moskwę. Ale plan ten spalił na panewce już na samym początku rozpętanej w czerwcu 1941 roku wojny z ZSRR.
Gdy we Lwowie i jego okolicach grasowały niemieckie oddziały likwidacyjne, gdy na przedmieściach Lwowa, na tak zwanych Piaskach Janowskich, rozstrzeliwano setki osób dziennie, prof. Kazimierz Bartel usłyszał dość niecodzienną propozycję. Miał zostać premierem nowego polskiego rządu.
Niemcy dobrze wiedzieli, kogo trzymali w celi. Kazimierz Bartel nie był typowym profesorem, który nosa nie wystawia poza mury uczelni. Choć w 1914 roku obronił pracę doktorską, to pięć lat później dyplom nie przeszkodził mu we wzięciu udziału w walkach z Ukraińcami o Lwów. Dowodził wówczas obroną dworca. W wolnej Polsce ciągnęło go do polityki tak silnie jak do nauki. Znajomi żartowali, że Bartel bywa profesorem w przerwach między byciem premierem. Na czele rządu polskiego stawał pięciokrotnie, w rządzie Piłsudskiego był wicepremierem oraz ministrem wyznań i oświecenia publicznego. Uważano go za polityka kompromisu, oddanego Piłsudskiemu, choć prywatnie często krytykował marszałka. Stanął nawet przeciwko niemu, podpisując się pod listem protestacyjnym, gdy w 1930 roku marszałek nakazał zamknąć w twierdzy brzeskiej liderów opozycji.
Od jego nazwiska utworzono termin „bartlowanie”, oznaczający politykę łagodzenia napięć między Sejmem i Senatem a Józefem Piłsudskim, który dość często nie szczędził ostrych słów krytyki pod adresem parlamentu. „Kury wam szczać prowadzić, a nie politykę robić” – to chyba najsławniejszy z cytatów, jakim marszałek uraczył członków rządu Ignacego Daszyńskiego. Kazimierz Bartel w czasie swojej politycznej kariery nasłuchał się podobnych stwierdzeń i wielokrotnie ratował marszałka przed wybuchem politycznej awantury. Kiedy w latach 30. porzucił politykę i został rektorem Politechniki Lwowskiej, próbował również łagodzić polityczne napięcia na uczelni. Bronił studentów Żydów przed antysemickimi ekscesami, za co Wszechpolacy wypuścili na terenie politechniki świnię z namalowanym napisem „Bartel”.
Kiedy 2 lipca niemiecki oficer przyszedł aresztować Bartla, zadał mu pytanie: dlaczego nie uciekał pan ze Lwowa? – Bo nie jest w moim zwyczaju uciekać – usłyszał w odpowiedzi.
Czy były premier i minister rządu Piłsudskiego mógł liczyć na to, że jeśli przystanie na propozycję i stanie na czele marionetkowego rządu, to ocali akademików? Niemcy w nocy z 3 na 4 lipca aresztowali 23 profesorów uniwersytetu (w większości z wydziału lekarskiego) i politechniki. Wśród nich także przyjaciół Bartla, członków lwowskiej szkoły matematycznej. Wraz z rodzinami do aresztu trafiło ponad 40 osób. Bartel w listach do żony pytał o los swoich przyjaciół. Uspokajał, że w porównaniu do cierpień, jakie muszą znosić inni, „posiedzenie w ciupie to drobiazg”. Prosił, by przyniosła mu do więzienia szklankę, koszulę, skarpety, wysuszony chleb, herbatę i sześć kostek cukru.
Środowisko akademickie Lwowa przestało istnieć nad ranem 4 lipca.
Mordowani stawali czwórkami nad wykopaną prostokątną jamą, potem żołnierze z plutonu egzekucyjnego strzelali im w plecy. Śmierć męża widziała żona Antoniego Łomnickiego. Z okna kamienicy, w której mieszkali, można było zobaczyć Wzgórza Wuleckie. Nie spała, czekała na poranek, by wyjaśnić powody aresztowania męża. O świcie usłyszała jakiś ruch. Przez okno zobaczyła mężczyzn w cywilnych ubraniach, prowadzonych przez niemieckich żołnierzy. „Widziałam postać w popielatym ubraniu. Zupełnie odcień mężowskiego, ale nie chciałam nawet dopuszczać tej myśli do siebie” – wspominała. Stała w oknie z dwom sąsiadkami i patrzyła na kolejne grupy mężczyzn padających po karabinowych salwach: „Stałam przykuta do miejsca, nieprzytomnie patrząc na to katowskie widowisko”.
Mariusz Urbanek, „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”
Maria Bartlowa nie miała żadnego sygnału o tym, co działo się w tym czasie z jej mężem. 21 lipca Niemcy przewieźli go do więzienia przy ulicy Łąckiej. Tam warunki gwałtownie się zmieniły. „Pamiętam, jak pewnego razu gestapowiec z Ukraińcem z Hilfsgestapo kazał Profesorowi czyścić buty (...) parobkowi od koni ukraińskiemu” – wspominał Antoni Stefanowicz, współwięzień byłego premiera w liście cytowanym przez autora książki „Genialni”.
Gestapowcy próbowali zmiękczyć Bartla, zanim przedstawili mu swoją ofertę. Sądzili, że profesor matematyki nie wytrzyma tortur. Omylili się.
Kiedy Maria Bartlowa pod koniec lipca przyniosła do więzienia obiad dla swojego męża, strażnik odmówił przyjęcia naczyń. Kierownik aresztu, do którego poszła z żądaniem wyjaśnień, pokazał jej depeszę. Kazimierz Bartel został rozstrzelany 26 lipca o świcie na osobisty rozkaz ministra spraw wewnętrznych III Rzeszy, Heinricha Himmlera.
Prawdopodobnie jego zwłoki zostały spalone przez żydowskie komando więźniów dwa lata później, jesienią 1943 roku, w czasie akcji zacierania śladów przed nadejściem Armii Czerwonej. Jeden z członków tej brygady śmierci, Leon Weliczker, cytował w wydanym po wojnie pamiętniku podsłuchaną rozmowę więźniów, którzy brali udział w ekshumacji ofiar z masowych grobów na Wzgórzach Wuleckich. „Wyciągnęli im z ubrań dokumenty, które wykazały, że był to prof. Bartel, dr Ostrowski, prof. Stożek i inni”. Popiół ze spalonych na stosach zwłok przesiano i rozrzucono po okolicznych polach.
Do dziś nie wiadomo, gdzie należy szukać szczątków polskiego premiera, ostatniego zamordowanego w kaźni profesorów lwowskich, który za cenę życia nie zgodził się przystać na zdradę.