Stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego może okazać się czynnikiem kształtującym bieg wydarzeń w Polsce przez najbliższe lata. Rzecz nie tylko w tym, że w szeregach Prawa i Sprawiedliwości nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić prezesa. Niewielkie są więc szanse, by partia zachowała spoistość po ewentualnym przejściu swojego twórcy na emeryturę. Tajemnicza niedyspozycja stawu kolanowego będzie równie istotnym niuansem nawet wtedy, gdy lider obozu rządzącego wróci do pełni formy. Skoro działanie państwa oparte jest na decyzjach jednej osoby, która ma zawsze prawo do ostatniego słowa, to każda zmiana w codziennym jej funkcjonowaniu musi przynieść długofalowe skutki. Początkowo bywają one niezauważalne, bo pierwsi na swej skórze odczuwają je ci, którym dany jest przywilej dostępu do ucha wodza.
Obolała ręka Marszałka
W nocy z wtorku na środę 18 kwietnia 1928 r. Józef Piłsudski doznał lekkiego udaru mózgu. Najbliższe otoczenie polityka zareagowało panicznie. Niedyspozycję Marszałka objęto ścisłą tajemnicą państwową. „Ogłoszony 20 kwietnia komunikat (...) mówi, że Piłsudski znajduje się na parodniowej kuracji w szpitalu Ujazdowskim i cierpi na bóle w ręce, która ma być naświetlana” – opisują w „Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego 1867–1935” Wacław Jędrzejewicz i Janusz Cisek. Chorym cały czas zajmował się jego osobisty lekarz, a zarazem zaufany przyjaciel z czasów legionowych, pułkownik Marcin Woyczyński. Pięć dni później 25 kwietnia przekazano prasie komunikat mówiący, iż Marszałek opuścił szpital, ponieważ „bóle reumatyczne ustąpiły po naświetlaniu”.
Nie udawało się jednak ukryć, że Piłsudski się przygarbił i zaczął mieć kłopoty z prawą ręką. Szczególnie było to widoczne podczas podpisywania dokumentów. Nadal też nie czuł się najlepiej. Wreszcie 14 maja 1928 r. prasa opublikowała obwieszczenie, że „lekarze zalecili Piłsudskiemu częściowy odpoczynek w okresie rekonwalescencji. Proponowano wyjazd nad Morze Śródziemne. Na razie postanowiono, że Marszałek wyjedzie do Sulejówka, a następnie Druskiennik” – opisują Jędrzejewicz i Cisek. Ku uldze całego obozu sanacyjnego po wakacjach Piłsudski stopniowo odzyskiwał wigor i wszystko zdawało się wracać na stare tory. „Technika rządzenia pozostaje niezmieniona. Piłsudski stanowił ostatnią instancję, »czynnik decydujący«, rozstrzygający o najważniejszych problemach. Należały do nich polityka personalna, kierowanie wojskiem, zwłaszcza sprawy awansów i szkoleniowe, ustalenie zasad polityki zagranicznej” – opisuje w monografii „Polska po przewrocie majowym” Andrzej Ajnenkiel.
Jednak za kulisami władzy zaczynały się pierwsze przetasowania. Po zamachu majowym rządy sprawowało liberalne skrzydło sanacji. Jego uosobieniem był premier Kazimierz Bartel, który brał na siebie zadanie przepychania przez parlament kolejnych reform tak, aby obywało się to bez otwartego łamania konstytucji. Zręczny i uroczy naukowiec potrafił zjednywać sobie posłów opozycji, co nazwano potocznie bartlowaniem. Jednocześnie pod egidą Walerego Sławka powstał Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem. Skupił on działaczy politycznych wyłuskiwanych z niemal wszystkich stronnictw, poczynając od socjalistów z Narodowej Partii Robotniczej na konserwatystach kończąc. Umiejętności negocjacyjne prof. Bartla, które Piłsudski bardzo wysoko cenił, pozwalały budować szeroki obóz polityczny. Jednak w jego łonie tylko jedna frakcja nieustannie rosła w siłę. Ze względu na to, jakie stopnie wojskowe nosiła spora część jej przedstawicieli, nazywano ich pułkownikami.
Pretorianie wodza
„Nie stanowili żadnej organizacji, a byli tylko dobrymi znajomymi, zgranymi między sobą, koneksje i kontakty każdego członka tej grupy szły w różnych kierunkach. Każdy z «pułkowników» miał swoją osobistą grupę, która z nim współpracowała” – zanotował w „Historii Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939” Stanisław Cat-Mackiewicz, który wielu „pułkowników” poznał osobiście. „Ten krąg, czy raczej kręgi oddziaływania były najczęściej pochodną osobistych koneksji najwyżej umocowanych piłsudczyków, pozostających w bezpośrednim kontakcie z Marszałkiem. Wynikająca stąd hierarchia władzy sprzyjała tworzeniu różnorodnych nieformalnych koterii” – opisuje Jacek Piotrowski w opracowaniu „Grupa pułkowników jako zaplecze polityczne rządów autorytarnych w Polsce 1926–1939”. Wprawdzie w skład frakcji wchodzili także generałowie, jak np. gen Stefan Hubicki, jednak najistotniejszy był nie stopień, lecz powiązania oraz styl działania. Wszystkich pułkowników łączyła skłonność do spiskowych metod, jakich nauczyli się w konspiracji przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Doskonalili je podczas służby wojskowej. Poza tym chcieli uchodzić za najbardziej zaufanych pretorianów Piłsudskiego. Najstarsi z nich, Walery Sławek i Aleksander Prystor, takowymi rzeczywiście byli. Towarzyszyli Komendantowi od samych początków działania w Organizacji Bojowej PPS. Poza tym łączyło ich wiele: od wielkiego oddania idei niepodległej Polski, po codzienny styl życia. „Piłsudski, Sławek i Prystor mieli wspólną cechę bezinteresowności, pogardy dla pieniądza. Piastując najwyższe stanowiska państwowe nigdy nie myśleli o zabezpieczeniu bytu sobie, czy też swojej rodzinie” – opisuje Cat-Mackiewicz. W otoczeniu najstarszych pretorianów tworzyły się kolejne grupy pułkowników z młodszego pokolenia. Ich liderami byli m.in.: Kazimierz Świtalski, Bogusław Miedziński, Wacław Jędrzejewicz, Adam Koc, Ignacy Matuszewski, Józef Beck. „Byliśmy ludźmi młodymi – przeciętnie 30–40 lat. W bardzo małym procencie byliśmy ludźmi słowa czy pióra. Za to w większość ludźmi czynu i karnymi żołnierzami Komendanta” – wspominał po latach gen. Stanisław Skwarczyński. Dodając przy tej okazji bardzo istotną uwagę: „Przytłoczeni jego autorytetem i naszą lojalnością wykazywaliśmy mało własnej inicjatywy”. Natomiast gdy padał rozkaz Komendanta, nie było lepszych wykonawców.