Mariusz Nowik: Udało się ustalić tożsamość czterech kolejnych ofiar reżimu komunistycznego, żołnierzy podziemia rozstrzelanych i pochowanych na powązkowskiej "Łączce". To Tadeusz Pelak, Stanisław Kasznica, Bolesław Budelewski i Stanisław Abramowski. W sumie w toku prac ekshumacyjnych zidentyfikowaliście już siedem osób. W jakim stanie znajdujecie szczątki?
Dr Krzysztof Szwagrzyk: W różnym. "Łączka" to teren piaszczysty, gdzie teoretycznie szczątki powinny się dobrze zachować. Jednak tak nie jest. W niektórych przypadkach kości są w bardzo złym stanie, a poza tym w niektórych grobach stwierdziliśmy użycie środków chemicznych, prawdopodobnie wapna gaszonego. Te środki poczyniły dodatkowe zniszczenia. Za każdym razem do potrzeb identyfikacji szczątków pobieramy materiał genetyczny z dwóch miejsc - z zęba oraz kości długiej. I o ile z zęba raczej udaje nam się go pozyskać, o tyle czasem przy pobieraniu DNA z kości długich występuje spory problem. Od egzekucji i pochówków minęło już w wielu przypadkach ponad 60 lat i stan zachowania tych szczątków nie jest najlepszy.
Wspominał Pan, że część ofiar pochowano w niemieckich mundurach? Czemu to miało służyć? Zacieraniu śladów? Czy może upokorzeniu skazanych?
Jednym z powodów, dla którego tak postępowano, był czynnik ekonomiczny, który pozwalał na powtórne wykorzystanie więziennego drelichu. Jednak tym najważniejszym powodem była chęć pohańbienia ofiar. Proszę zwrócić uwagę, że ludzi z partyzanckiego oddziału majora Hieronima Dekutowskiego "Zapory", których stracono razem z dowódcą, przebierano na czas procesu w mundury Wehrmachtu. Oni odpowiadali przed sądem, stojąc właśnie w tych mundurach. Następnie kazano im przebierać się w więzienne ubrania, a przed egzekucją ponownie założyć mundury Wehrmachtu. Mamy tu do czynienia z jaskrawym przypadkiem chęci odarcia tych ludzi z resztek godności. Trzeba wpaść na iście szatański pomysł, by żołnierzy, którzy przez lata walczyli z okupantem hitlerowskim, przebrać przed śmiercią w mundury znienawidzonej armii.
Major Dekutowski "Zapora", który dowodził całą antykomunistyczną partyzantką na Lubelszczyźnie, został stracony razem z porucznikiem Pelakiem, swoim żołnierzem. Skoro zidentyfikowaliście szczątki Tadeusza Pelaka, czy to znaczy, że znaleźliście również szczątki Hieronima Dekutowskiego?
Pewność będziemy mieli tylko w jednym przypadku - tylko wtedy, kiedy nasze naukowe przypuszczenia zostaną potwierdzone wynikami badań genetycznych. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że w jednej jamie grobowej pochowano ośmiu mężczyzn - siedmiu ludzi prawdopodobnie wraz z Hieronimem Dekutowskim "Zaporą" i jednego więźnia, który zmarł dwa dni wcześniej. Ale to tylko nasze założenie badawcze. Na ile jest ono wiarygodne, o tym oczywiście przesądzą badania DNA. Można jednak powiedzieć, że jesteśmy blisko momentu, kiedy wszystkich ludzi z tej ośmioosobowej jamy grobowej uda nam się zidentyfikować. Potrzeba jednak na to czasu.
Z kolei podpułkownik Stanisław Kasznica, ostatni dowódca Narodowych Sił Zbrojnych, został stracony dwa tygodnie przez rotmistrzem Witoldem Pileckim. Czy to oznacza, że rotmistrz jest również pochowany na "Łączce"?
To bardzo silna przesłanka do wysnucia takiego wniosku. Skoro udało nam się tu odnaleźć i zidentyfikować szczątki pułkownika Kasznicy, to wierzę, że w nieodległym czasie uda się odnaleźć i zidentyfikować szczątki rotmistrza Pileckiego. Nie widzę powodu, aby w tamtych realiach 1948 roku komuniści zastosowali wobec rotmistrza jakąś specjalną procedurę. Dla nich osobą znacznie ważniejszą był wówczas Stanisław Kasznica, ostatni komendant główny Narodowych Sił Zbrojnych, Witold Pilecki w tamtejszych realiach był jednym z wielu skazanych przez władzę ludową. I to takich, którzy dla komunistów nie stanowili pierwszego szeregu. Dopiero nasza dzisiejsza wiedza sprawia, że wielkość rotmistrza pojmujemy inaczej niż pojmowali ją jego oprawcy.
117 ciał znaleziono do tej pory na "Łączce". Jak długo potrwają ekshumacje?
Drugi etap prac rusza w kwietniu. Chcemy pracować intensywnie cały miesiąc, mam nadzieję, że uda nam się zrealizować nasze zamierzenia. Jednocześnie cały czas trwają i trwać będą badania genetyczne i identyfikacja szczątków. Nie jestem w stanie określić, kiedy nadejdzie taki moment, że będziemy mogli powiedzieć, iż wszystkie ofiary komunizmu z Powązek zostały wydobyte i zidentyfikowane. W niektórych przypadkach - trzeba to sobie powiedzieć wprost - będziemy bezradni. Jeżeli ktoś nie miał rodzeństwa, nie zdążył założyć rodziny, to nie będziemy dysponować porównawczym materiałem genetycznym niezbędnym do jego identyfikacji.
Kolejny etap prac ekshumacyjnych to cmentarz na warszawskim Służewie, przy ulicy Wałbrzyskiej. Tam również chowano zamordowanych więźniów z Rakowieckiej i prawdopodobnie - jak wskazują relacje świadków - również niszczono zwłoki chemikaliami. Ile osób tam spodziewacie się znaleźć?
Służew to kolejne ogromne wyzwanie badawcze. Mamy świadomość, że po pierwsze - spoczywa tam kilkaset ofiar komunistów, a po drugie, że to "więzienne" pole cmentarne zostało w całości przykryte przez pochówki z lat 60. i 70. Odległości między tymi nagrobkami są czasem wręcz minimalne, często między dwa stojące obok siebie pomniki nie można nawet włożyć stopy. To wszystko sprawia, że do zadania, jakie stoi przed nami, podchodzimy z dużą pokorą. Wychodzimy jednak z założenia, że nie można prowadzić działań poszukiwawczych na Łączce, nie prowadząc jednocześnie poszukiwań na nekropoliach, gdzie wcześniej chowano więźniów, do wiosny 1948 roku - na cmentarzu przy Wałbrzyskiej czy na cmentarzu na Bródnie. Podejmiemy te działania, choć nie potrafię nawet w przybliżeniu określić, jakie będą efekty. Wiem jedno - że musimy je podjąć.
Dr Krzysztof Szwagrzyk - historyk, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu, pełnomocnik prezesa IPN do spraw poszukiwania miejsc pochówku ofiar reżimu komunistycznego. Prace ekshumacyjne, którymi kieruje, realizują wspólnie IPN, Rada Ochrony Miejsc Pamięci i Męczeństwa oraz Ministerstwo Sprawiedliwości.
Przekleci niechaj będą po wsze czasy ich kaci i całe potomstwo jakie wydali na świat!!!
Kaci odchodzili z tego świata w spokoju, niektórzy nawet doczekali nagród. Prezydent Aleksander Kwaśniewski musiał znać historię Stanisława Supruniuka, kiedy odznaczał byłego szefa Urzędów Bezpieczeństwa w Nisku, Krośnie i Gdyni w 1999 r. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Supruniuk nieludzko znęcał się nad przesłuchiwanymi; w 1944 r. aresztował i wydał NKWD zamordowanego później przez Sowietów szefa Kedywu Okręgu AK Nisko-Stalowa Wola Tadeusza Sochę. Gdy kilkanaście miesięcy później z jego rozkazu ubecy zamordowali ciężarną Janinę Oleszkiewicz, żonę dowódcy zgrupowania NZW Franciszka Przysiężniaka, podziemie niepodległościowe wydało na niego wyrok śmierci - dwa razy uszedł z życiem. Wprost z resortu trafił do komunistycznej dyplomacji: przez 32 lata pracował na placówkach PRL w Berlinie, Pradze oraz Sztokholmie. Proces przeciwko niemu został umorzony w 2011 r., z chwilą śmierci zbrodniarza, który zdążył jeszcze odebrać od Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej izraelski Honorowy Medal Pamiątkowy.
Szczególnie bulwersowały opinię publiczną dwie sprawy - obie ze względu na rodzinne powiązania zbrodniarzy oraz ochronę, jaką uzyskali od władz brytyjskich i szwedzkich. Wokół Heleny Wolińskiej-Brus i Stefana Michnika rozpętały się skandale.
Europejczycy pod ochroną
Wolińska, żona ekonomisty Włodzimierza Brusa, w latach 40. i 50. chwalcy Bieruta i Minca, po 1956 r. rewizjonisty, a wreszcie profesora Oxfordu, należała jako prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej w latach 1945-1955 do komunistycznej elity. Podpisała nakaz aresztowania "Nila" i nadzorowała całe śledztwo, fabrykując dowody, które posłużyły do wydania wyroku śmierci. Na początku lat 70. wyjechała z mężem do Anglii. Wniosek polskich władz o jej ekstradycję został przez Brytyjczyków odrzucony w 2006 r., ponieważ w Polsce - jak stwierdzono w uzasadnieniu - padła ofiarą prześladowań antysemickich, a w chwili wyjazdu władze PRL wydały jej tzw. dokument podróżny, stwierdzający, że nie jest obywatelką polską. Sama Wolińska oskarżona stwierdziła, że przedstawione jej zarzuty mają charakter polityczny i antysemicki, zaś w Polsce nie może oczekiwać sprawiedliwego sądu. Zmarła w 2008 r. w Oxfordzie.
Historia Stefana Michnika, jednego z najbardziej znanych żyjących zbrodniarzy stalinowskich i tajnego współpracownika Informacji Wojskowej, stała się głośna także i z tego powodu, że jest przyrodnim bratem Adama Michnika. W latach 1951-1953 jako sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie wydawał wyroki w procesach oficerów Wojska Polskiego i skazywał na śmierć żołnierzy podziemia: m.in. majorów Zefiryna Machallę oraz Karola Sęka, oficera Narodowych Sił Zbrojnych, a także cichociemnego rotmistrza Andrzeja Czaykowskiego, w którego egzekucji uczestniczył.
W 1969 r. wyjechał do Szwecji, gdzie mieszka do dziś. Prawie trzy lata temu Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie wydał na wniosek pionu śledczego IPN nakaz aresztowania, na podstawie którego w październiku wystawiono europejski nakaz aresztowania. 18 listopada 2010 r. sąd w Uppsali odmówił wydania Stefana Michnika do Polski, bo czyny umieszczone w ENA uległy, w świetle szwedzkiego prawa, przedawnieniu. Najdotkliwszą przykrością, jaka go spotkała, była głośna pikieta polonijnych demonstrantów pod domem. Michnik nie boi się kary. "Jestem Szwedem" - powiada.
--
Nietykalni, bo współwinni
--
Kto gwarantował katom bezpieczeństwo i dostatnią starość? Z wielu opublikowanych w ostatnich latach dokumentów wynika, że "okrągłe stoły´´, do których komuniści bloku wschodniego zaprosili na przełomie lat 80. i 90. starannie wybranych przedstawicieli "konstruktywnej" opozycji, zwołano na polecenie Sowietów - tych bardziej "liberalnych", bo rozumiejących, że system nie wytrzyma kolejnego kryzysu. W rozmowach rządzący oddali niektóre sfery życia pod kontrolę swoich niedawnych przeciwników, otrzymując w zamian wszystko, czego chcieli, w tym również gwarancje nietykalności. Nie tylko dla siebie, ale i dla bardzo szerokiego kręgu ludzi współtworzących w Polsce komunizm od 1944 roku. Nie postawiono przecież przed sądem ani Kiszczaka, ani Jaruzelskiego, chociaż obaj byli agentami Moskwy w PRL i obaj mieli swój udział w zbrodniach komunistycznych - dlaczego zatem sprawiedliwość miałaby dosięgnąć ludzi niższej rangi? Prezydentem III RP został agent Informacji Wojskowej "Wolski", a ministrem spraw wewnętrznych funkcjonariusz tej samej formacji, będącej peerelowską kontynuacją sowieckiego wywiadu wojskowego Smiersz. Kiszczak tuż po wojnie zajmował się na placówce w Londynie rozpracowywaniem polskich oficerów, którzy walczyli w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Podpisał m.in. w 1950 r. dokument zawierający opis przygotowań do akcji
antysystemowych, zaplanowanych przez grupę 220 oficerów, którzy zamierzali wrócić po wojnie z zagranicy. "Szkolono ich w akcji sabotażowej, minerstwie, pirotechnice i niszczeniu urządzeń kolejowych" - napisał. Dla przyjeżdżających z Zachodu oficerów zarzut szpiegostwa oznaczał w komunistycznej Polsce lata więzienia, a bardzo często karę śmierci.
U władzy w resortach spraw wewnętrznych i obrony narodowej pozostali po 1989 r. ludzie z bardzo długą przeszłością. Dogadujący się z opozycją komuniści zadbali o bezpieczeństwo wciąż żyjących, chociaż odsuniętych od władzy czerwonych zbrodniarzy - posłużono się starą zasadą: współwinni stają się nietykalni. Rosyjska "krugowaja poruka" (system nieformalnych powiązań) zapewniła cichą amnestię mordercom sądowym.
Na ekshumację ofiar komunistycznego terroru na powązkowskiej Łączce musieliśmy czekać prawie ćwierć wieku w rzekomo wolnej i niepodległej Polsce, jasne bowiem było, że wydobyte tam szczątki wołać będą o nazwiska swoich katów - ludzi, których III Rzeczpospolita w założycielskim prezencie obdarzyła nietykalnością.
Ojciec Kaczynskich tez bral w tym udzial.
to jest POtwarz - "Pomyliles" sie czerwony lajdaku - to ojciec Kwasniewskiego , Stolzmann MORDOWAL AK-wcow.
To jest prawda. Tyle ze niwygodna. Znow buduje sie jakies mity i zaklamuje historie.
I wbrew temu, co stoi w poscie ponizej: w Polsce toczyla sie wojna domowa!!! po 1944.
Czy na słynnych warszawskich cmentarzach nadal funkcjonują "Aleje Zasłużonych" ? kto tam jest pochowany?
- wiekszosc to "zasluzeni" dla KOMUNY, Cala ta warsiawka to jeden czerwony BAJZEL
Komuniści nie prowadzili dokładnej ewidencji, w dodatku starannie zacierali ślady po swych zbrodniach. Po 1989 r. zabrakło woli rozliczenia minionego okresu. III RP bardzo długo była prostą kontynuacją Polski Ludowej, nie tylko politycznie, ale też instytucjonalnie i personalnie. Trudno było zrobić to natychmiast po zmianach, zwyciężyła bowiem koncepcja „grubej kreski”, także w tym zakresie.
Po dziś dzień nieznane są rozmiary represji sowieckich ze strony NKWD i innych jednostek stacjonujących w pierwszych latach powojennych na terenach Polski Ludowej. Na Kresach tylko one są odpowiedzialne za popełniane tam masowe zbrodnie.
--
Skala zbrodni
--
Dziś wiemy, że w komunistycznych więzieniach stracono na mocy „wyroków sądowych” około 5 tys. osób. Wiemy jednak również, że nawet w świetle komunistycznego prawa owe wyroki były od początku nieważne, albowiem wydawały je głównie wojskowe sądy rejonowe powołane aktem zbyt niskiej rangi. Mimo to rodziny ofiar do dziś muszą przechodzić poniżającą procedurę udowadniania niewinności swych najbliższych.
Ale to przecież wierzchołek olbrzymiej góry lodowej! W komunistycznych więzieniach i obozach zamordowano w aresztach, śledztwach lub już po wydanych wyrokach wieloletniego więzienia około 20 tys. ludzi. Łącznie daje to liczbę 25 tys. ofiar, z czego zaledwie co piąta zginęła w wyniku zbrodni sądowej, jaką była ówczesna kara śmierci. Reszta zginęła w wyniku zbrodni pozasądowych, choć znajdowała się w gestii komunistycznego wymiaru (nie)sprawiedliwości. A to w dalszym ciągu mniejsza część zamordowanych w ogóle w tamtym czasie. Musimy bowiem pamiętać, że wielokrotnie więcej zabitych zostało w terenie, w wyniku walk (szacuje się, że było ich ok. 8 tys.), ale przede wszystkim obław, pacyfikacji i następujących po nich masowych represji. Łącznie w okresie Powstania Antykomunistycznego zginęło od 50 tys. do nawet 100 tys. ludzi! To jest prawdziwa skala komunistycznych zbrodni, tym bardziej że większość z nich to ofiary cywilne, w tym także kobiety i dzieci. Obowiązywała bowiem zasada odpowiedzialności zbiorowej, sankcjonowana rozkazami najwyższych dowódców. Michał Żymierski – naczelny dowódca „ludowego” WP, w rozkazie z 14 czerwca 1945 r. nakazywał: „w toku walk do niewoli nie brać: przywódców i oficerów dowództwa dywersyjnego”; odnośnie do ludności cywilnej na terenach toczonych walk nakazywał surowo karać „nie tylko podejrzanych, ale i wszystkie osoby, u których się oni ukrywali i które im okazywały jakąkolwiek pomoc, nie wyłączając najbliższych członków rodzin”, w tym niepełnoletnich dzieci!
Bandyckie rozkazy były skrzętnie wykonywane. Na przykład lokalny dowódca KBW meldował po jednej z akcji w powiatach Koło i Nieszawa, że „w toku walk zabito dwóch ludzi z bandy ’Szarego’, a trzeci został wzięty do niewoli, ale na rozkaz obecnego tam z-cy kierownika WUBP por. Szwagierczaka został rozstrzelany”.
czy zabijali rodaków?
Dlaczego rodziny tych zbrodniarzy dostały teraz odszkodowania?
Czy rodziny przez nich pomordowanych dostały takowe?
To mają być patrioci?
W żołnierzach wyklętych rzeczywiście znajdujemy to wszystko, co cechowało powstańców styczniowych, to samo umiłowanie wolności, tę samą wolę walki i poświęcenie. Ich życiorysy, przedstawione w nowej pracy Bogusława Szwedy „Powstańcy styczniowi odznaczeni Orderem Wojennym Virtuti Militari”, są bardzo podobne do życiorysów żołnierzy wyklętych. Często też, bo i nieprzypadkowo, nosili te same nazwiska.
To, co wydarzyło się po 1944 r. i trwało nawet do 1963 roku (ostatni żołnierz Powstania Antykomunistycznego Józef Franczak ps. „Lalek” został zamordowany w 1963 roku), rzeczywiście było autentycznym powstaniem, nawet większym od tego sprzed 150 lat, szczególnie gdy porównamy liczbę ofiar.
Historyk Leszek Żebrowski pisze, że w walce z komunistami po wojnie zginęło od 50 do 100 tysięcy ludzi. Powstanie Styczniowe pochłonęło 30 tysięcy ofiar, nie licząc 40 tysięcy zesłanych na Sybir, z których większość już nie wróciła. Co charakterystyczne, żołnierze wyklęci największe sukcesy odnosili na tych samych terenach (Podlasie, województwa wschodnie i południowe), na których zwyciężali ci z 1863 roku. Oni z kolei inspirację do zbrojnego zrywu czerpali z Insurekcji Kościuszkowskiej czy z nie tak jeszcze odległego Powstania Listopadowego 1830 roku. Często nosili nawet mundury z tamtej epoki i śpiewali te same pieśni, tak jak żołnierze wyklęci nucili pieśni z Powstania Styczniowego. Ten fenomen ludzkiego losu, szczególnie charakterystyczny dla narodów miłujących wolność i manifestujących wolę jej utrzymania, pięknie ujął George Byron: „Walka o wolność, gdy się raz zaczyna,/ Z ojca krwią spada dziedzictwem na syna”.
150 lat temu Polska chciała odzyskać, zbrojnie wywalczyć własne państwo. Po II wojnie światowej chciała utrzymać odzyskane w 1918 roku państwo. W zimową noc 22 stycznia 1863 roku postanowiono, z zaskoczenia, zbrojnie odtworzyć własne państwo w historycznych granicach I Rzeczypospolitej, a po 1944 roku żołnierze II Rzeczypospolitej sprzeciwili się zbrojnie dawnemu-nowemu zaborcy odbierającemu nam suwerenność, wschodnie tereny i budującemu wasalne, podporządkowane sobie państwo komunistyczne, czyli PRL.
W 150. rocznicę Powstania Styczniowego ukazał się reprint słynnego dzieła Józefa Piłsudskiego „22 stycznia 1863”. Autor wnikliwie analizujący przebieg nieudanego powstania zauważył, że była to jednak bardzo udana „demonstracya wojenna”, czyli chęć wywarcia wpływu na wolę i wyobraźnię przeciwnika i wymuszenia na nim niewygodnych dla niego zmian. Żołnierze wyklęci ulegli zbrojnie nowemu okupantowi, ale odnieśli podobne moralne zwycięstwo. Zwyciężyła idea wolności, przywiązania do patriotycznych tradycji, gotowości ponoszenia ofiar dla niepodległej Ojczyzny.
Uchwała Sejmu w 2001 r. rozpoczęła długą i żmudną, często specjalnie utrudnianą procedurę ustanowienia Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który od dwóch lat przypada 1 marca. Święto to w dużej mierze zawdzięczamy śp. Lechowi Kaczyńskiemu, który wniósł do Sejmu projekt ustawy na miesiąc przed tragicznym lotem do Katynia. Ustawy tej nie dało się już zatrzymać, choć trzeba pamiętać, że ośmiu posłów głosowało przeciwko ustanowieniu tego dnia. Pięciu z Platformy Obywatelskiej, jeden z SLD i dwóch tzw. niezależnych, których nazwiska warto tu przypominać: Andrzej Celiński i Kazimierz Kutz.
Wolności nie można posiadać, trzeba ją stale zdobywać – nauczał nas bł. Jan Paweł II. Tak też jest z walką narodu o posiadanie własnego wolnego państwa. Dziś szczególnie intensywnie próbuje się wykreślić z naszej zbiorowej pamięci tę ponadczasową potrzebę.
„Po zgromadzeniu w tym domu mieszkańców wywołano na zewnątrz Piotra Demianiuka – 16-letniego syna sołtysa Łukasza Demianiuka oraz mieszkańca sąsiedniej wsi Suchowolce – Aleksandra Zielinko. Na podwórku obaj zostali zastrzeleni. Do domu, gdzie zgromadzono mieszkańców, wszedł »oficer – dowódca«, którym najpewniej był R. Rajs »Bury«. Po oddaniu strzału z pistoletu do góry, co uciszyło zebranych, oznajmił im, że przestaną istnieć, a wieś zostanie spalona. Po opuszczeniu pomieszczenia przez dowódcę drzwi zostały zamknięte. Następnie podpalono słomianą strzechę. Płonący budynek obstawiła część uzbrojonych członków oddziału. Mieszkańcy podjęli próbę ucieczki z domu przez drzwi i okna znajdujące się z jego drugiej strony, »od podwórza«. Pilnujący tego wyjścia żołnierze nie strzelali bezpośrednio do uciekających, oddając strzały ponad nimi. W tym czasie inni członkowie oddziału przystąpili do podpalania pozostałych zabudowań we wsi.
Nie wszyscy mieszkańcy udali się na zebranie. Do osób, które pozostały i dopiero wskutek rozprzestrzenienia się ognia usiłowały uciekać z domów, strzelano. Osoby, które zginęły w Zaleszanach, byli to wyłącznie ci, którzy nie poszli na zebranie. Gdy został podpalony dom Niczyporuków,
to zginęła cała ich rodzina:
Jan, jego żona Natalia i dwoje ich dzieci. Według świadka Aleksandra D. »Rodzina ta nie poszła na zebranie, bo nie mieli w czym, byli biedni, nie mieli nawet butów«. Z rodziny Nikity Niczyporuka zginęła jego żona Maria i troje dzieci: Piotr, Michał, Aleksy. Wymieniona Maria Niczyporuk zmarła w następstwie postrzału lub poparzeń w szpitalu. Córka Marii Niczyporuk zeznała, że »matka nie poszła na zebranie, bo nie chciała zostawić samych dzieci, a ponadto obawiała się, że na zebraniu będą wywozić na roboty«. Spaleniu uległa córka Bazyla i Tatiany Leończuków – nieochrzczone, 7-dniowe dziecko, gdyż matka zostawiła je w domu, będąc przekonana, iż niezwłocznie wróci z zebrania (zeznanie Piotra L.). Podczas ucieczki ze swojego płonącego domu został zastrzelony Grzegorz Leończuk wraz z dwójką małych dzieci: Konstantym w wieku 3 lat i 6-miesięcznym Sergiuszem). Jeszcze przed podpaleniem wsi zastrzelono Fiodora Sacharczuka za odmowę wydania owsa dla koni. Zginął też 41-letni Stefan Weremczuk”.
To był dopiero początek zbrodniczego rajdu. 31 stycznia w lesie koło wsi Puchały Stare oddział „Burego” rozstrzelał 30 furmanów – wyłącznie prawosławnych (Polaków katolików egzekucja ominęła). Najmłodszy miał
17 lat, najstarszy – 56. Ciała zamordowanych złożono do dołów po ziemiankach, przysypano ziemią, na którą położono gałęzie."