Po godzinie 9:00 polskiego czasu statek Sojuz TMA-13 opuścił kosmodrom Bajkonur. Na pokładzie, oprócz Garriotta, są również Amerykanin Michael Fincke oraz Rosjanin Jurij Łonczakow.

W przeciwieństwie do swoich poprzedników ten syn astronauty, milioner, twórca kultowej gry komputerowej "Ultima Online" nie odrywa się od Ziemi wyłącznie dla rozrywki. Przyświeca mu też cel biznesowy. "Większość życia pracowałem nad tym, aby loty w kosmos były dostępne dla zwykłych ludzi" - opowiada DZIENNIKOWI Garriott. "Teraz jestem jednym z największych udziałowców firmy Space Adventures, która zdołała tego dokonać".

Reklama

Nie dodaje, że wymaga to wyłożenia 35 milionów dolarów. Tyle bowiem kosztuje komercyjny lot na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Chętnych nie brakuje. Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, istnieje już kilka firm, które wystrzeliwanie ludzi z Ziemi uczyniło swoim głównym przedmiotem działalności. I nie wydaje się, by miał im zagrozić obecny finansowy kryzys.

Przecieranie szlaków

Choć kosmiczna podróż Dennisa Tito uważana jest za początek ery kosmicznej turystyki, historia cywilów w kosmosie zaczęła się wcześniej. W 1984 r. prezydent Reagan ogłosił z pompą początek nowej misji NASA nazwanej "Nauczyciel w kosmosie". Amerykańska agencja kosmiczna wraz z rządem zainicjowała ten program, bo doszła do interesującego wniosku, że wysyłanie belfrów w kosmos zwiększy zainteresowanie uczniów nauką.

Reklama

W ramach programu spośród ponad 11 tys. kandydatów wybrano Christę McAuliffe, nauczycielkę historii w jednym z liceów w New Hampshire. McAuliffe miała przeprowadzić w kosmosie dwie lekcje, które byłyby transmitowane na Ziemię z pokładu wahadłowca Challenger. Dalszy ciąg tej historii jest znany: 28 stycznia 1986 r. kilkadziesiąt sekund po starcie prom eksplodował. Zginęli wszyscy pasażerowie. Tragedia rozegrała się na oczach milionów dzieci i ich rodziców, którzy zasiedli przed telewizorami, by oglądać transmisję z początku podróży pierwszej nauczycielki w kosmos.

Koncepcję wysyłania cywilów w kosmos ożywił na nowo dopiero upadek ZSRR. W ciężkich realiach gospodarczych po pierestrojce rosyjski program kosmiczny, by w ogóle przetrwać, potrzebował zastrzyku gotówki. Dlatego już w 1990 r. roku japoński dziennikarz Toyohiro Akiyama odbył tygodniową misję na radzieckiej stacji kosmicznej Mir. Koszty szacowane na 25 mln dol. pokryła firma Tokyo Broadcasting System - z tego powodu Japończyka nie uznaje się za pierwszego kosmicznego turystę czystej krwi.

Reklama

Tytuł ten przypadł ostatecznie inwestorowi z Los Angeles Dennisowi Tito. Nie było jednak łatwo - Tito miał polecieć w kosmos rosyjską rakietą Sojuz, przeciw czemu gwałtownie protestowała NASA. Dopiero gdy uparty przedsiębiorca zgodził się podpisać oświadczenie, że leci w kosmos na własną odpowiedzialność oraz pokryje wszelkie wyrządzone przez siebie szkody na ISS, uzyskał zgodę na start. Kosmiczny lot zorganizowała amerykańska firma Space Adventures we współpracy z Rosyjską Agencją Kosmiczną.

Mimo to ataki NASA na pierwszego kosmicznego podróżnika nie ustały. - Gdy Tito w końcu dotrze na orbitę, będzie wymiotował przez pierwsze trzy dni, kolejne trzy spędzi na wyglądaniu przez okno, a resztę życia na zanudzaniu ludzi swoimi opowieściami - miał szydzić jeden z pracowników NASA. Teraz, wiele lat po powrocie z ISS, Tito wciąż apeluje do NASA, by wskrzesiła zarzucony program cywilnych lotów kosmicznych. "Zapytajcie się każdego z 400 ludzi, którzy mieli szansę polecieć w kosmos, czy było warto. Odpowiedzą wam, że widok naszej planety z przestrzeni kosmicznej to najbardziej satysfakcjonujące doświadczenie, jakie może przeżyć istota ludzka" - przekonuje Tito.

Na przetarty przez Tito szlak kosmicznych podróży szybko wskoczył miliarder Mark Shuttleworth z RPA, który dorobił się na tworzeniu oprogramowania dla Microsoftu. Shuttleworth przeprowadził przy pomocy specjalistycznego sprzętu znajdującego się na ISS serię badań nad ludzkim genomem oraz wirusem HIV (nie przyniosły one przełomu w nauce). Po nim w kosmos poleciał Amerykanin węgierskiego pochodzenia Charles Simonyi.

Astronomiczne zarobki

Kolejny kosmiczny turysta Richard Garriott ma nad swoimi poprzednikami sporą przewagę. Otóż jego ojciec Owen był profesjonalnym astronautą NASA i wziął udział w dwóch misjach kosmicznych. Osiedle w Teksasie, gdzie żyła rodzina Garriottów, zamieszkiwali głównie astronauci. "Tata i jego przyjaciele z pracy opowiadali mi o swoich kosmicznych doświadczeniach. Nic więc dziwnego, że już jako kilkulatek chciałem odwiedzić przestrzeń osobiście, oczywiście jako członek załogi NASA" - mówi Garriott w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Marzenia małego Garriotta przekreśliła diagnoza lekarzy. Dość wcześnie stwierdzili oni, że Richard ma zbyt słaby wzrok, by zostać astronautą NASA. Chociaż brzmiało to jak wyrok, Garriott się nie poddał. "Większość mojego życia poświęciłem, by spełnić marzenie o podróży kosmicznej" - deklaruje.

W jaki sposób realizuje się takie marzenie? Furtką do jego spełnienia okazały się gry komputerowe, które Richard zaczął projektować jeszcze w liceum. "Przyniosły mnie i moim szkolnym znajomym dużo frajdy" - przyznaje dziś Garriott. Poza frajdą przyniosły jednak także wielkie pieniądze. "Już w szkole zarabiałem więcej niż mój ojciec" - mówi Richard. Za publikację gry "Akalabeth" Garriott otrzymał sumę, którą przeznaczył na edukację na University of Texas w Austin. Ale studiów nigdy nie ukończył.

"Moje zarobki systematycznie rosły, wprost proporcjonalnie do pogarszania się wyników w nauce" - śmieje się. Po kilku latach postanowił więc rzucić uniwersytet i poświęcić się programowaniu gier. To wtedy stworzył kultowe gry "Ultima" i "Tabula Rasa", której akcja rozgrywa się oczywiście w kosmosie. "Pracowałem, aby doświadczyć przestrzeni kosmicznej i aby to przeżycie było dostępne dla zwykłych ludzi, nie tylko astronautów" - opowiada Garriott. Dlatego zainwestował w udziały firmy Space Adventures.

Niestety mimo starań Richardowi nie udało się zostać pierwszym kosmicznym turystą. "Miałem wystartować już w 2001 r." - wspomina. "Ale wówczas pękła tzw. bańka internetowa i rynek informatyczny się załamał. Ponieważ tworzę gry internetowe, wszystkie moje oszczędności były zainwestowane w biznesie high-tech. W efekcie straciłem prawie wszystko. Ponieważ nie mogłem opłacić misji kosmicznej, moje miejsce na statku zostało odsprzedane Dennisowi Tito. Był to chyba najtragiczniejszy moment w moim życiu".

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Garriott szybko odrobił finansowe straty i jego marzenie się spełniło. Co ciekawe, jego ojciec Owen Garriott pomagał synowi przygotować się do kosmicznej podróży. "Tata jest głównym naukowcem mojej ekipy, z którą wspólnie przygotowałem plan lotu. To świetna okazja, by porównać nasze doświadczenia" - mówi Richard.

W kosmosie Garriott nie zamierza oddawać się wyłącznie kontemplacji gwiazd. Chce połączyć turystykę z badaniami naukowymi. "Głównym celem misji jest uzyskanie dokładnego trójwymiarowego modelu atomu białka" - opowiada Garriot. Mike Griffin z NASA jest przekonany, że choć badania prowadzone przez poprzednich kosmicznych turystów nie zakończyły się sukcesem, projekt Garriotta może przynieść miliardy dolarów zysku. "Jeśli próba uzyskania trójwymiarowego modelu białka zakończy się powodzeniem, pomoże w opracowaniu nowych leków i sposobów leczenia różnych schorzeń" - przekonuje.

Specjaliści przewidują, że turystyka kosmiczna, nawet jeśli nie przysłuży się nauce, również zacznie wkrótce przynosić krociowe zyski. Dlatego w kolejce po pieniądze amatorów przestrzeni kosmicznej robi się tłoczno. W lipcu brytyjski miliarder Richard Branson, właściciel Virgin Galactic, zademonstrował na pustyni Mojave w Kalifornii samolot, który w przyszłości wyniesie statek kosmiczny przeznaczony do komercyjnych lotów suborbitalnych. Już ponad 250 ludzi zapłaciło po 200 tys. dol., aby znaleźć się w grupie pierwszych kosmicznych turystów.

Po ziemskiej orbicie krąży też prototyp hotelu kosmicznego sfinansowany przez Bigelow Aerospace. Nie wiadomo jeszcze, kiedy odwiedzą go pierwsi goście. Pewne jest natomiast, że już za kilka lat pierwsza dwójka szczęśliwców poleci w podróż wokół Księżyca. Przygoda ma kosztować każdego pasażera po 100 mln dol., ale cena ta nie odstrasza amatorów kosmicznych podróży. "Mamy już kilkudziesięciu chętnych" - mówi Eric Anderson, prezes Space Adventures.