Solidnie na to zapracował. Brutalnie atakował, opluwał aresztowanych działaczy opozycji. Jego rola nie ograniczała się do przekazywania stanowiska władz. Stał się głównym kreatorem polityki propagandowej. Po przegranej w 1989 w przeciwieństwie do wielu przedstawicieli peerelowskich władz potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
"W czasie kiedy Jerzy Urban był rzecznikiem rządu PRL, nie był on tubą, nie był wyłącznie interpretatorem polityki. Należał on do bardzo ścisłego grona osób wokół gen. Jaruzelskiego, którzy tę politykę kreowali" - tej treści informacja (zaczerpnięta z radia BBC) znalazła się na jednym z plakatów wyborczych Urbana przed wyborami czerwcowymi 1989 r. Startował jako kandydat bezpartyjny w dzielnicy Warszawa-Śródmieście. Było to sprytne posunięcie, gdyż mógł liczyć na głosy Polaków zatrudnionych za granicą (szczególnie w ambasadach), którzy zostali przypisani do tego okręgu wyborczego. W ulotce skierowanej do nich pisał m.in.: "Rząd, którego jestem członkiem, uchwalił, że pracujący za granicą całą płacę wraz z dodatkami znowu otrzymują w walucie obcej" (kto pamięta te czasy zdaje sobie sprawę, iż była to oferta nader hojna). Okazało się jednak, że kandydaci władz nie mogą liczyć nawet na głosy Polaków, którym "powiodło się", gdyż zostali wysłani na atrakcyjne placówki zagraniczne. Byłemu rzecznikowi nie pomogła dyskretna pomoc Służby Bezpieczeństwa - rezydentom polskiego wywiadu w Chicago, Nowym Jorku, Waszyngtonie i Ottawie zlecono prowadzenie działań wśród potencjalnych wyborców w celu wsparcia jego kandydatury. Urban mandatu nie zdobył.
Romans z władzą
Wróćmy jednak do lat 80. Urban należał niewątpliwie do najinteligentniejszych przedstawicieli władz ostatniej dekady PRL. Jego karierę rozpoczął bezprecedensowy list napisany przez niego (wówczas szeregowego dziennikarza) na początku 1981 r. do I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani. Proponował w nim strategię władz w nowej sytuacji. Już wówczas w jednym z wariantów przewidywał możliwość utworzenia rządu koalicyjnego z katolikami i umiarkowanymi działaczami "Solidarności"! Pod koniec lutego 1981 r. wicepremier Mieczysław Rakowski powołał go do zespołu społecznych doradców Komitetu Rady Ministrów ds. Związków Zawodowych. Co ważniejsze, w tym samym czasie wszedł w skład powołanego przez Biuro Polityczne KC PZPR "zespołu ds. bieżącej analizy i programowania działalności prasy, radia i telewizji" dbającego o większość skuteczność propagandy antysolidarnościowej. Właśnie on na początku sierpnia 1981 r. był inicjatorem poinformowania w mediach, że "Solidarność" zerwała negocjacje z rządem (choć te de facto zostały zawieszone). Był to moment przełomowy - partia znajdująca się dotychczas w defensywie (przynajmniej w sferze propagandy) przystąpiła do kontrofensywy.
"Goebbels stanu wojennego"
17 sierpnia 1981 r. ogłoszono nominację Urbana na stanowisko rzecznika prasowego rządu. Wzbudziła ona duże kontrowersje. Przeciwko nominacji protestował prymas Polski Józef Glemp. Bezskutecznie. Władze potrzebowały jednak dobrego fachowca od propagandy. Początkowo jego konferencje prasowe odbywały się nieregularnie. Jednak po 13 grudnia 1981 r. we wtorkowy wieczór (w najlepszym czasie antenowym) w TVP można było obejrzeć potyczki "samotnego" rzecznika z dziennikarzami zachodnimi (oglądalność dochodziła nawet do 60 proc.). Oczywiście były starannie wyreżyserowanym spektaklem propagandowym przeznaczonym głównie dla widza krajowego. Przed każdą z nich w Biurze Prasowym Rządu przygotowywano wykaz najbardziej prawdopodobnych pytań. Zbierano z resortów potrzebne dane i starannie redagowano odpowiedzi. Urban wykorzystywał też dyspozycyjnych dziennikarzy krajowych do zadawania pytań, na których mu szczególnie zależało.
W ciągu kilku miesięcy ten wcześniej ceniony publicysta "Polityki" i felietonista "Kulis" stał się jedną z najbardziej znienawidzonych osób w PRL. Solidnie na to zapracował. Brutalnie atakował, opluwał aresztowanych działaczy opozycji. Potrafił w odpowiedzi na pytanie dotyczące sankcji gospodarczych wobec PRL stwierdzić, że... rząd się wyżywi czy oferować bezdomnym w Nowym Jorku śpiwory w reakcji na akcję pomocy żywnościowej dla represjonowanych członków "Solidarności".
Jego rola nie ograniczała się do przekazywania stanowiska władz. Stał się głównym kreatorem polityki propagandowej władz, wyręczając w tym względzie Wydział Propagandy KC PZPR. Przy okazji każdego ważniejszego wydarzenia Urban przedstawiał propozycje działań propagandowych. W maju 1984 r. przed procesem po śmierci Grzegorza Przemyka proponował m.in. w pełni kontrolowany przez władze dostęp do rozprawy dziennikarzy zagranicznych: "Fragmenty procesu, którym nie chcemy nadawać rozgłosu obsadzone będą przez specyficznie dobranych dziennikarzy (np. Chińczyk, Hindus) albo w ogóle nie będzie na nie zaproszeń". To właśnie jego chwalił po pogrzebie ks. Jerzego Popiełuszki I sekretarz KC PZPR Wojciech Jaruzelski za ofensywę propagandową przeciwko zamordowanemu kapłanowi.
Pod szczególną ochroną
Podczas konferencji nie tylko unikał odpowiedzi na szczególnie drażliwe pytania, ale nie wahał się bez zmrużenia oka kłamać. Tym bardziej iż jako rzecznik prasowy rządu podlegał szczególnej ochronie. W jego obronie angażowało się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. 1 sierpnia 1988 w odpowiedzi na artykuł George’a Urbana, dyrektora programowego Radia Wolna Europa pt. "Mój imiennik, polski propagandysta" wystosowało ono demarche, w którym wyrażono protest z powodu "obraźliwej i uwłaczającej dla oficjalnego rzecznika PRL publikacji". Dobrego imienia rzecznika bronił też polski wymiar sprawiedliwości. Tak było w przypadku głośnej sprawy o ochronę dóbr osobistych wytoczonej mu przez profesorów Magdalenę Sokołowską, Klemensa Szaniawskiego, doc. Bronisława Geremka i dr Janusza Onyszkiewicza wymienionych przez niego podczas konferencji prasowej jako tych, którzy rzekomo utrzymywali kontakty z amerykańskimi szpiegami w Polsce. W grudniu 1987 sąd wydal kuriozalny wyrok. Uznał co prawda, że do naruszenia dóbr osobistych doszło, ale postanowił nie uwzględniać pozwu, gdyż Urban "nie działał jednak bezprawnie. Działał w oparciu o pisemną informację MSW i działał w dobrej wierze. Mieściło się to w ramach porządku prawnego".
Strateg
Jak dzisiaj przyznaje Jaruzelski, spod pióra Urbana wyszło wiele cennych propozycji: "Sugerował nieraz różne śmiałe inicjatywy. Część z nich znajdowała stopniowo realizacyjny bieg, część dojrzewała powoli". Kilka tygodni po wprowadzeniu stanu wojennego przestrzegał przed powtórzeniem "historycznego błędu z lat 40. i 50. popełnionego wobec AK". Proponował szereg działań mających na celu "niszczenie gruntu dla formowania się podziemia politycznego lub podskórnego życia społecznego". Były wśród nich m.in. pomysły na pozyskanie młodzieży, takie jak zaakceptowanie subkultur młodzieżowych czy masowa budowa domów. Przy czym jak stwierdzał z właściwym sobie cynizmem: "Niech będą tanie i byle jakie".
Na początku 1983 Urban znalazł się w gronie osób, które wypracowywały koncepcję postępowania ze zwolnionym kilka tygodni wcześniej przewodniczącym NSZZ "S" Lechem Wałęsą. On opracował plan, który zakładał zmianę strategii wobec przewodniczącego "S" "z przemilczania na zwalczanie i to takimi sposobami, aby zdepopularyzować go w opinii społecznej". Miało to zapobiec odbudowie popularności Wałęsy, zniweczyć jego obraz jako rozważnego lidera całej opozycji.
Od połowy lat 80. r. wraz ze Stanisławem Cioskiem (sekretarzem KC PZPR) oraz Władysławem Pożogą (wiceministrem spraw wewnętrznych nadzorującym wywiad) tworzył specjalny zespół analityczny. Opracowywał on analizy dot. sytuacji w kraju, prognozy rozwoju sytuacji i propozycje działań. Ściśle tajny raporty trafiały na biurko Jaruzelskiego poza jakimkolwiek obiegiem kancelaryjnych.
Weryfikator, prokurator i cenzor
Po wprowadzeniu stanu wojennego znalazł się w gronie osób, które miały wpływ na przebieg czystek w środowisku dziennikarskim. Dbał o to, by miały charakter polityczny, a nie merytoryczny. W liście do Lesława Tokarskiego, kierownika Wydziału Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR pisał: "Zdecydowaliście, że naczelny redaktor określa, z kim chce pracować i tylko ci podlegają procesowi weryfikacji, inni już są wyeliminowani. Zasada niby słuszna, bo naczelny winien określać, z kim chce pracować. Tyle że on pozbędzie się przecież tych, z którymi nie chce, stosując różne kryteria niekoniecznie polityczne i niekoniecznie sprawiedliwe".
Cztery lata później zwracał się do Czesława Kiszczaka z propozycją postawienia przed sądem dziennikarza "Le Matin" Krzysztofa Wolickiego. Zarzucał mu pisanie artykułów "szkalujących zjadliwie polskie władze, pełnych kłamstw i insynuacji". Proponował (jak twierdził z Rakowskim): "trafne byłoby pociągnięcie go do odpowiedzialności sądowej za szkalowanie, ale tak, aby to było wyraziście nie za poglądy (aby nie czynić zeń męczennika), tylko za kłamstwa ewidentne i możliwe do udowodnienia". Nie miał to być wyjątek, a raczej reguła - "Sądzimy też, że tę właśnie metodę warto stosować możliwie szeroko".
Jawny współpracownik MSW
Stosunki Urbana z resortem spraw wewnętrznych były szczególnie dobre. Już kilkanaście dni po mianowaniu na rzecznika prasowego rządu był w gronie osób, które otrzymywały esbeckie stenogramy z obrad I Krajowego Zjazdu NSZZ "S". W późniejszych latach z tego samego źródła na jego biurko trafiały inne, równie ciekawe materiały np. podsłuchy z mieszkania jego "ulubieńca" Wałęsy. Z Rakowieckiej przesłano mu nawet przemówienie księdza wygłoszone nad grobem Zbigniewa Szkarłata, jednej z ofiar "nieznanych sprawców". O tym, że rzecznik prasowy rządu miał doskonałe kontakty z SB wielokrotnie na łamach swych dzienników wspominał Rakowski. Twierdził, że to właśnie przez Urbana trafiały do niego nie tylko donosy na jego temat, ale nawet dane ich autorów.
Urban nie był jedynie biernym odbiorcą informacji z MSW. W lutym 1982 r. proponował nawet utworzenie w resorcie służby propagandowej zajmującej się m.in. czarną propagandą (posługującej się świadomym kłamstwem). I nie była to jedyna taka propozycja. Trzy lata wcześniej, gdy był publicystą "Polityki", kierownictwu resortu sugerował bliższą współpracę tego tygodnika z MSW (w tym publicystycznego wykorzystania materiałów zebranych przez resort).
W kwietniu 1989 r. powierzono mu funkcję prezesa Komitetu ds. Radia i Telewizji. Być może wierzono, iż przyczyni się na tym stanowisku do zwycięstwa obozu władzy w nadchodzących wyborach i własnego sukcesu wyborczego. Tak się jednak nie stało. PZPR przegrała wybory, a samemu Urbanowi udało się jedynie wygrać w ambasadzie w Ułan Bator. Po przegranej w przeciwieństwie do wielu innych przedstawicieli peerelowskich władz potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jego największym sukcesem okazał się przeżywający podobno ostatnio kłopoty tygodnik "NIE". A kiedyś zaczynano w ministerstwach od tego tytułu prasówkę, ale to już całkiem inna sprawa.