Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!? – mówi Czepiec do Dziennikarza w I akcie „Wesela” Wyspiańskiego. Odpowiedź brzmi: w polityce, owszem mocno, ale co do gospodarki, mnożą się wątpliwości. Spora grupa ekonomistów i inwestorów nie zastanawia się, czy chiński pociąg się wykolei, ale kiedy to nastąpi. Na samą myśl o kryzysie gospodarki Państwa Środka, na którą przypada 12 proc. globalnego PKB, cierpnie skóra.
Świat uległ urokowi Chin, które nic sobie nie robiąc z największego od 80 lat kryzysu, notowały 10-procentowy wzrost PKB i dalej powiększały olbrzymie rezerwy walutowe. Stały się motorem globalnej gospodarki, spychając w cień USA. Przedstawiciele chińskich władz jeżdżą teraz po świecie w roli wybawców i wykupują obligacje krajów, które wpadły w tarapaty. W tym czasie wielu ekonomistów zaczęło bezkrytycznie zachwycać się modelem gospodarczym Państwa Środka i jego, jak by się mogło wydawać, niewyczerpanymi możliwościami.
Ten powszechny zachwyt dotarł nad Wisłę. Dlatego tak zaskakujące było niedawne wstrzymanie prac na autostradzie A2 z Łodzi do Warszawy budowanej przez chiński państwowy koncern Covec. Przestał on płacić polskim podwykonawcom, a ci obawiają się bankructwa giganta. Może chodzić o zwykłe zatory płatnicze i trasa na Euro 2012 będzie gotowa na czas, ale Polacy mogli przekonać się na własnej skórze, że chiński smok nie jest wcale taki wszechmocny.
Negatywne informacje dotyczące chińskich firm i gospodarki są coraz pilniej śledzone i wywołują dużą nerwowość wśród inwestorów oraz ekonomistów. Pojawiają się szokujące opinie, jak Jima Chanosa, inwestora, który przewidział w 2001 r. upadek Enronu. W piątek ocenił, że Chiny stoją w obliczu katastrofy ekonomicznej. Co więcej, ten upadek, jak twierdzi, już się rozpoczął.
Reklama
Chanos nie jest jedyną Kasandrą. W chórze pesymistów nie brakuje znanych ekonomistów, jak Kenneth Rogoff z Uniwersytetu Harvarda, były główny ekonomista MFW. Spodziewa się, że wzrost gospodarczy w Chinach nagle zwolni do 2 proc. rocznie.



Sygnałów jest więcej. Amerykański ekonomista Mark Thornton stworzył Skyscraper index. Wynika z niego, że gdy w jakimś kraju zaczyna powstawać najwyższy budynek świata, niemal w ciemno można prognozować w nim załamanie gospodarcze. Sprawdziło się to w USA w latach 30. (Empire State Building) czy w Malezji (Petronas Towers) w 1998 r. W Szanghaju i Wuhanie prowadzi się kilka takich inwestycji.

Bańkę w nieruchomościach widać gołym okiem. Próby ostudzenia koniunktury na razie nie przyniosły efektów. W 20-milionowym Szanghaju ceny mieszkań skoczyły w ciągu roku o 70 proc. W tym czasie wybudowano w Chinach tysiące pustych bloków, a nawet całe miasta widma, gdzie się nie mieszka, a tylko kupuje lokum, licząc na dalszy wzrost cen. Według portalu Dateline.com aż 64 mln apartamentów stoją puste. W mieście widmie Ordos na północy kraju tylko co dziesiąty lokal jest zamieszkany, pozostałe kupiono w celach spekulacyjnych. Krach na tym rynku miałby katastrofalne skutki w kraju, gdzie aż 60 proc. PKB opiera się na budownictwie.
Co prawda, słychać też głosy odmienne, jak znanego inwestora Jima Rogersa, który zwraca uwagę, że wieszczący krach w Chinach jeszcze 10 lat temu nie potrafili poprawnie wymówić nazwy tego kraju, jednak nikt do końca nie wie, co kryje się za chińską fasadą.
Np. Chiny mogą uchodzić za wzór dla USA i wielu krajów europejskich z niewielkim długiem publicznym, sięgającym 22 proc. PKB. Tyle że nie uwzględnia on samorządów, które zadłużają się na potęgę. Gdyby to uwzględnić, dług byłby cztery razy większy i równy amerykańskiemu. Prawo zakazuje lokalnym władzom pożyczania w bankach, obchodzą to, tworząc skomplikowane wehikuły finansowe.
Pieniądze z pakietu stymulacyjnego nie są wydawane efektywnie. Liczne autostrady kończą się w polu, a przepustowość lotnisk wielokrotnie przewyższa zapotrzebowanie. Niektóre projekty trącą gigantomanią, jak najdłuższa na świecie sieć kolei wielkich prędkości czy przygotowania do załogowego lotu na Księżyc. Zanim Chińczycy tam dotrą, czego im szczerze życzę, czeka nas jeszcze wiele strachu o kondycję wschodniego kolosa. Potykając się, mógłby przygnieść pół świata.