Związki zawodowe chciałyby wiedzieć, jak działania MEN wpłyną na liczbę etatów nauczycielskich. Według wstępnych szacunków pracę może stracić nawet kilkanaście tysięcy osób; na ograniczenie zatrudnienia już w tym roku wpłynie zniesienie obowiązku szkolnego dla sześcioletnich dzieci. Są miasta, w których nie zostanie uruchomiona ponad połowa ubiegłorocznych klas pierwszych. A to dopiero początek – zgodnie z pomysłem MEN od roku 2017/2018 nie będzie już naboru do gimnazjów, a szóstoklasiści zamiast do pierwszej gimnazjalnej przejdą do siódmej klasy nowej szkoły powszechnej. Co odpowiada resort na pytanie, czy będą zwolnienia?
"Planowane zmiany w systemie oświaty zakładają stopniowe wygaszanie gimnazjów. Nowa struktura szkół będzie się składać z ośmioklasowej szkoły powszechnej oraz czteroletniego liceum i pięcioletniego technikum oraz branżowej szkoły. Podjęte działania nie spowodują zmniejszenia liczby uczniów, a zmianie ulegnie wyłącznie miejsce kontynuacji nauki, w związku z czym nauczyciele obecnie zatrudnieni w gimnazjach będą niezbędni do prowadzenia zajęć w szkołach nowego systemu" – piszą urzędnicy resortu, a w podobnym tonie odpowiada na poselskie interpelacje wiceminister Teresa Wargocka. "W Ministerstwie Edukacji Narodowej opracowane zostaną przepisy, które będą chroniły miejsca pracy nauczycieli" – czytamy.
Konia z rzędem temu, kto zgadnie, o co chodzi. Co prawda minister Anna Zalewska obiecuje, że nie zlikwiduje Karty nauczyciela, za to wprowadzi dodatkowy stopień awansu zawodowego. Argumentacja jest taka, że obecny system się wyczerpał. W ciągu sześciu lat można osiągnąć najwyższy stopień, a co za tym idzie także górny pułap wynagrodzenia. Jeśli jednak połączyć te dwa fakty, pojawia się następne pytanie: komu Karta nauczyciela będzie gwarantowała zatrudnienie? Jeśli takie uprawnienia, jakie dziś ma nauczyciel dyplomowany, dostanie wyłącznie nauczyciel, który wejdzie na kolejny stopień awansu, ścieżka do szybkich zwolnień pozostałych zostanie otwarta. Czy to pomysł na umożliwienie zwolnień tylnymi drzwiami ?
Reklama
Pytanie dotyczy też tego, po co MEN zmienia nazwę podstawówek na szkoły powszechne. Samorządowcy i dyrektorzy placówek boją się, że zmiany będą pretekstem do czystek kadry administracyjnej. – Naszym zdaniem reforma przygotowywana jest po to, by zyskać przychylnych PiS dyrektorów – mówi wprost Magdalena Kaszulanis ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na pytanie o to, czy należy spodziewać się wymiany kadr, resort nie odpowiada.
Inny przykład, także związany z ośmioklasową szkołą powszechną. Wedle pomysłów minister edukacji narodowej uczniowie mają przechodzić tam już od przyszłego roku. Gdzie będą te szkoły? Co z budynkami gimnazjów? Jak zmieniać rejony? Jak pisaliśmy w DGP, szefowa MEN na ostatnim spotkaniu ze związkami oświatowymi przyznała, że jest otwarta na dyskusje i propozycje przedstawione przez samorządowców. Ci nie wiedzą jednak, czy dostaną z MEN jakiekolwiek pieniądze na dostosowanie sieci szkolnej. A wyzwań dla samorządów będzie sporo – od powołania nowych typów szkół podstawowych, przez odprawy dla nauczycieli i pracowników obsługi, aż do likwidacji majątku.
Nie wiadomo też, co stanie się z programami nauczania. Powinny być gotowe do przyszłego półrocza. Tak, by wydawnictwa zdążyły z przygotowaniem książek, a eksperci oświatowi – planów nauczania. Co odpowiada MEN? "Zmiany będą wprowadzone w takim czasie, który pozwoli przygotować podręczniki, programy nauczania. Wprowadzenie zmian będzie wieloletnim procesem, który będzie przeprowadzany etapami w sposób najmniej obciążający uczniów, z jednoczesnym zapewnieniem im poczucia bezpieczeństwa. Przy opracowywaniu zmian struktury szkolnictwa zostanie również wzięta pod uwagę obecna infrastruktura szkół" – czytam w e-mailu.
Ze strony resortu trudno uzyskać jakiekolwiek konkrety dotyczące reformy. Minister Zalewska wyznaczyła na 16 września datę pokazania projektu. Każde pytanie o zmiany kończy się informacją o tym, że więcej danych będzie do uzyskania w połowie września (na niedawnym spotkaniu ze związkowcami minister miała już wycofać się z konkretnej daty). Zmęczona graniem w zgaduj-zgadulę, zapytałam MEN, czego się spodziewać po projekcie. Poprosiłam, by odpowiedziano mi "tak" lub „nie” na pytania o to, czy nowelizacja ustawy zdecyduje: 1. jaki będzie tryb powoływania szkół powszechnych; 2. czy powołanie szkół powszechnych będzie skutkowało wymianą kadry kierowniczej w szkołach – rozpisaniem nowych konkursów na te stanowiska; 3. kto i na jakich zasadach będzie mógł prowadzić osobny etap gimnazjalny dla szkoły powszechnej (klasy V–VIII); 4. w jakim trybie zostaną napisane nowe programy nauczania i kto to zrobi; 5. jak zmieni się sposób finansowania oświaty (podział subwencji oświatowej); 6. jak będą finansowane pensje nauczycieli; 7. w jaki sposób będzie przebiegać rekrutacja do liceum/technikum/szkoły branżowej pierwszego stopnia.
W odpowiedzi dostałam wymijające stwierdzenia dotyczące poszczególnych punktów. Kiedy po raz kolejny zapytałam, co konkretnie projekt wyreguluje, w odpowiedzi przesłano mi suchą wiadomość: "Obecnie pracujemy nad szczegółowymi rozwiązaniami zmian. Pokażemy je w połowie września". Gra, którą prowadzi MEN, podkopuje zaufanie interesariuszy reformy. Reforma jest tak tajna, że nie wiadomo nawet, czy ktoś w ministerstwie na serio pracuje nad nią zgodnie z wcześniej przemyślanym planem. Obawiam się, że ustawa pisana jest na szybko, a MEN pokaże we wrześniu tyle, ile zdąży do tego czasu wyprodukować. Zawsze przecież można dołożyć kolejne klocki do budowli. Ktoś tu jednak zapomina, że zmiany w edukacji nie są zabawą.