Dziennikarz ubrał tę refleksję w słowa i, opisując szczegółowo problemy z odlotem do kraju, podzielił się nią wczoraj z czytelnikami. Zanim to zrobił, zapytał innych uczestników podróży, czy i oni mają identyczny obraz wydarzeń przed oczami. Owszem, mają. Z faktami trudno dyskutować.
Niektórzy powiedzą, że autor jest nieco rozhisteryzowany. Przecież nic się nie stało. Nie było nawet przez chwilę realnego zagrożenia, inaczej np. niż wtedy, kiedy prezydent podróżował autem ze starą, nadającą się na śmietnik oponą. Samolot wystartował prawidłowo i wylądował jak trzeba – na dodatek bez awarii i kłopotów po drodze (więcej pecha miał kilka dni temu prezydent ze swoim embraerem).
Jednak informacje o tym, że w samolocie było za wiele – fizycznie rzecz biorąc – osób, że interweniować musiał pilot oraz że w jednej maszynie siedziała pani premier, jej zastępca i kilku kluczowych ministrów, brzmią jak żart. Niestety, ponury żart. Czy naprawdę trzeba kłopotów albo – nie daj Boże – nieszczęścia, by zrozumieć, że zdrowy rozsądek musi być „doktryną państwową”! Podobnie jak doskonała organizacja, a nie jakoś-to-będzie improwizacja.
Właśnie, jest jeszcze szerszy problem. Zapewne umknie w nasyconym polityką zgiełku, jaki wywołała nasza publikacja. Tupolewizm jest wprawdzie neologizmem, ale opisuje rzecz starą i dobrze znaną, zdaniem niektórych dla nas wręcz charakterystyczną. Chodzi o nadmierną skłonność do bałaganu i prowizorki, także w działaniach instytucji publicznych i w życiu społecznym w ogóle, niekiedy – jak już wiemy – brzemienną w dramatyczne skutki, a zawsze irytującą i szkodliwą. Oraz o niechęć do porządku, procedur, często też przepisów. Jedni powiedzą, że to tylko antypolska propaganda, inni, że to historyczne obciążenie, bo w czasie zaborów trzeba było sobie jakoś radzić z narzuconym prawem, obcymi władzami i dyskryminacją. Jeszcze inni orzekną, że ułańska fantazja jest w gruncie rzeczy atutem i nierzadko dobrą receptą na nieoczekiwane wyzwania lub niedorzeczne wymogi.
Reklama
Tak czy inaczej trudno zaprzeczyć, że nader często zamiast organizacji wybieramy jednak improwizację. Zastanawiające, że w wielu dziedzinach chcemy równać do lepszych; lubimy szukać wzorów w Niemczech, Japonii, Korei Płd., USA czy Skandynawii. W tej – niekoniecznie. Czy widział ktoś dobre, silne, prężne państwo bez doskonałej organizacji? A przecież takie państwo jest naszą ambicją.