Szkoda natomiast, że nawrócenie nie nastąpiło wcześniej, gdy sprawował jeszcze funkcję prezesa NBP. Wówczas jego opinia wywarłaby dużo większy wpływ na przebieg dyskusji, odegrałaby ważną rolę edukacyjną, a jego następcy dużo trudniej byłoby obrać kurs na wyraźne zerwanie ciągłości zainteresowania NBP problematyką członkostwa w strefie euro.

Reklama

Kluczowe nowe fakty dotyczące strefy euro i kierunki jej dalszej ewolucji były przecież znane prof. M. Belce już wtedy. Zdecydowanie ważniejsze jest jednak to, aby prof. M. Belka zechciał pozostać na dłużej w tej dyskusji, bo wtedy rośnie szansa, że inne wybitne postacie transformacji (prof. L. Balcerowicz czy prof. J. Hausner) również przemyślą swoje stanowisko w kwestii euro. Nie chodzi o to, by zmienili oni zdanie, ale żeby publicznie sprecyzowali i pogłębili swoją argumentację, tak jak zrobił to prof. G.W. Kołodko i w ten sposób pomogli rozwinąć się dyskusji.

Dyskusja o euro miała już kilka odsłon. Jej ogólną słabością było jednak to, że uczestniczący w niej autorzy w zasadzie nie odnosili się bezpośrednio do tekstów swoich koleżanek i kolegów. Każdy zamykał się w mikroświecie własnej argumentacji, a inni wydawali się to szanować i uznawać za właściwe. Istnieje niebezpieczeństwo, że podobnie stanie się i tym razem. Prof. D. Hübner („DGP” z 29.XI.2017) włączyła na przykład do rozpoczętej „eurodebaty” istotne, rzadko podejmowane u nas wątki, ale w ani jednym miejscu nie nawiązała do wywiadu z prof. M. Belką. Podobnie ma się rzecz z artykułem dr H. Bochniarz („DGP z 23.XI.2017).

Sądzę, że jest też drugi, ważniejszy i bardziej ogólny warunek, aby obecny etap dyskusji przyniósł lepiej uporządkowane stanowiska i wnioski. Warunek ten to odniesienie się przez każdego autora do następującej kwestii: czy w swojej analizie zakłada, że rzeczywistym celem obecnej władzy jest trwałe pozostanie poza strefą euro przy zachowaniu członkostwa w UE czy też że celem tym jest „Polexit”.

Od odpowiedzi na to podstawowe pytanie zależy kierunek, aczkolwiek nie sam sens, dalszej dyskusji. Moim zdaniem, z każdym tygodniem coraz więcej wskazuje na to, że obecne władze stopniowo przygotowują grunt do wyprowadzenia Polski z UE. Przygotowawszy grunt, będą jedynie czekać na stosowny zbieg okoliczności, który wyraźnie obniży wskaźniki poparcia społecznego dla członkostwa w UE, tak jak to wcześniej stało się z poparciem dla euro. Oczywiście jest to określone założenie, ale jak inaczej wyjaśnić działania władz polegające na destrukcji dotychczasowego systemu politycznego i gospodarczego.

Reklama

Znaczenie tego założenia dla „eurodebaty” staje się jasne, jeśli pod tym kątem spojrzymy na formułowane argumenty. Prof. D. Hübner wyraża mianowicie zaskoczenie tym, że „Polska nie wykazuje żadnego zainteresowania z trudem wywalczonego w Parlamencie Europejskim możliwościami udziału państw bez wspólnej waluty” (...) w niektórych nowo powstałych „skutecznych mechanizmach ochronnych i stabilizacyjnych”, takich jak Unia Bankowa. W podobny sposób dr H. Bochniarz dziwi się, dlaczego mimo „ponad 80 proc. poparcia polskiego społeczeństwa dla członkostwa w UE”, które „zapewniło Polsce skok cywilizacyjny” (...) „politycy nadal nie podejmują tematu silniejszego połączenia naszej gospodarki z Europą i związania polskiej waluty ze strefą euro”.

To zachowanie władz przestaje być zagadkowe, jeśli tylko przyjmie się założenie o przygotowaniach do Polexitu. Założenie to pozwala też wyjaśnić dwie inne zagadki: 1) aunijność a właściwie antyunijność Strategii odpowiedzialnego rozwoju wicepremiera M. Morawieckiego. Można by się spodziewać, że w tym kluczowym dla gospodarki i bardzo obszernym dokumencie rządu, członkostwo w UE będzie traktowane jako jeden z najważniejszych mechanizmów realizacji celów rozwojowych, szczególnie w obszarze zwiększania innowacyjności. Biorąc pod uwagę wielkie potencjalne znaczenie tego mechanizmu, należy uznać, że jest on w tym dokumencie prawie nieobecny; 2) brak zaangażowania władz w dyskusję nad przyszłością UE. Jeśli władzom zależałoby na pozostaniu w UE, to należałoby się spodziewać, że silnie zaangażują się w dyskusję nad przedstawionymi przez Komisję w Białej Księdze z 1 marca 2017 r. potencjalnymi kierunkami zmian w modelu integracji, a przede wszystkim w forsowanie preferowanego przez siebie scenariusza.

Muszę niestety przyznać, że nawet jeśli założenie o „skrywanej strategii Polexitu” wydaje się nieźle tłumaczyć zachowanie władz, to jest ono mało przydatne w wyjaśnieniu wskazywanego przez prof. D. Hübner „relatywnie małego zainteresowania mediów, a także środowisk opiniotwórczych, w tym naukowych, rozmiarem reform strefy euro od momentu wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r.” Trudno bowiem przyjąć, że środowiska te kierują się „skrywaną strategią Polexitu” lub że w przeważającej części ją popierają. Ten trafny komentarz prof. D. H chciałbym jednak uzupełnić o jedną uwagę. Brakuje mi mianowicie w naszej dyskusji silniejszego nagłośnienia pozytywnych doświadczeń nowych krajów członkowskich strefy euro (Słowacji, krajów bałtyckich), a także znaczących nareszcie postępów w przezwyciężaniu kryzysu przez tzw. kraje peryferyjne, w tym także przez Grecję. Szkoda, że ani prof. Belka, ani dr Bochniarz, ani też prof. Hübner w ogóle nie używają tego ważnego argumentu.

Oficjalna strategia władz jest z definicji inna niż ta skrywana. Zgodnie z tą pierwszą, najkrócej mówiąc, ewentualne członkostwo w strefie euro to kwestia odległej przyszłości, natomiast samo członkostwo w UE nie jest ogólnie kwestionowane, chociaż wiele energii wkłada się w krytykowanie konkretnych zasad jej funkcjonowania. Gdyby przyjąć, że władze faktycznie realizują strategię „nie wchodzimy do strefy euro, ale chcemy być w UE”, to powinny być widoczne starania, aby wykorzystać możliwości europejskiej „jazdy na gapę”. Polegałaby ona na tym, aby odnosić korzyści zarówno z nowych unijnych instytucjonalnych zabezpieczeń przed ryzykiem kryzysu finansowego, jak i z posiadania własnej waluty. Nasuwa się więc pytanie, czy nie rozsądniej byłoby w takiej sytuacji zaakceptować pewien gorset instytucjonalny strefy euro i częściową utratę autonomii niż oznaczające pełną jej utratę ryzyko bankructwa kraju i/lub hiperinflację? Ponieważ starań o wykorzystanie rozwiązań unijnych nie widać, nad czym słusznie ubolewa prof. Hübner, to jest to albo wyraz niekompetencji władz, albo silny, choć pośredni, dowód na „ukrytą strategię Polexitu”.

Wierząc w sens walki o euro jako sposobu obrony naszego członkostwa w UE, o czym pisałem kilka miesięcy temu („Rz” z 6.VI.2017 r.) i tym samym w sens kontynuowania dyskusji na ten temat, chciałbym teraz odnieść się do niektórych szczegółowych wątków podniesionych przez prof. M. Belkę. Cenna jest na pewno próba uwzględnienia w dyskusji wad i zalet modelu rozwoju poprzez realną aprecjację wywołaną szybszym wzrostem płac i cen. Dla dalszej dyskusji ważna jest też myśl, że bliższy jest nam model niemiecki niż francuski i że rzekoma „kolonizacja” była dla nas całkiem korzystna. Przekonująco poza tym wyjaśnia, że deprecjacji złotego przypisuje się zbyt duże znaczenie w wyjaśnieniu syndromu „zielonej wyspy”. Aby zachęcić prof. Belkę do drugiej rundy dyskusji, która pozwoli mu pełniej wyjaśnić swoje nowe poglądy, chciałbym przedstawić kilka niejasności i wątpliwości, jakie nasunęły mi się w trakcie lektury wywiadu:

- Po pierwsze, chybiona, mało fortunna, a właściwie kontrproduktywna z perspektywy budowania poparcia dla euro jest sama tytułowa metafora „skoku do basenu z zamkniętymi oczami”. Skok jest czymś natychmiastowym, natomiast proces przystępowania do strefy euro stosunkowo długi, chyba że chodzi o samą deklarację przystąpienia. Deklaracja musi być jednak wiarygodna, a trudno o to, jeśli rośnie ryzyko Polexitu. Poza tym, dlaczego mamy przy skoku „zamykać oczy”, jeśli na temat kosztów i korzyści przystąpienia oraz przygotowania naszej gospodarki wiemy już tak dużo? Bardziej trafne byłoby chyba przyjęcie, że już stoimy w rzece integracji i zastanawiamy się, czy jesteśmy wystarczająco silni, by walczyć płynąc po prąd, czyli pozostając poza strefą euro, czy raczej bezpiecznie z prądem głównego nurtu.

- Po drugie, bardzo ryzykowna, szczególnie przy obecnej władzy, jest teza, że „bez przyspieszenia dynamiki wzrostu wynagrodzeń i nacisku na pracodawców nasza gospodarka się nie zmodernizuje i nie będzie innowacyjna”. Prof. Belka ma przy tym nadzieję, że „wejście do strefy euro a nawet sama deklaracja takiego kroku” może taki mechanizm uruchomić. Podkreśla on dyscyplinujące znaczenie ograniczenia budżetowego wynikającego z realnej aprecjacji. Żeby lepiej zrozumieć korzyści przypisywane temu mechanizmowi, konieczne byłoby rozważenie skuteczności jego działania w warunkach płynnego kursu walutowego. Zarysowany przez autora mechanizm przejścia na wzrost oparty na innowacjach jest jednak ryzykowny przede wszystkim dlatego, że całkowicie pomija konieczność, aby wzrostowi płac realnych towarzyszył wzrost wydajności pracy. Opisywany przez autora powojenny sukces gospodarki niemieckiej staje się bardziej zrozumiały, gdy patrzymy na zachowanie jednostkowych kosztów pracy, a nie na szybszy wzrost płac i wyższą inflację. Należy pamiętać, że również w Niemczech nadmierny wzrost płac spowodował znaczące spowolnienie wzrostu i wzrost bezrobocia, które to zjawiska udało się przezwyciężyć ponownie dopiero po reformach rynku pracy z początku lat 2000.

- Po trzecie, prof. Belka jest mało konsekwentny w kwestii wysokości kursu walutowego, którą to kwestię, podobnie jak prof. G.W Kołodko, uważa za bardzo ważną. Naprawdę trudno się zorientować, jaki kurs uważa on za bliski optymalnemu. W jednym miejscu wywiadu wskazuje on, że przy wchodzeniu do strefy euro „najlepiej, aby on był taki, jak obecnie”, ale w innym zauważa, że „słaby złoty działa usypiająco” i że po deklaracji wejścia „wreszcie mielibyśmy realne umocnienie naszej waluty, którego nie możemy się od kilkunastu lat doczekać”. Tu ciekawa byłaby bliższa opinia, jak ten długi okres słabego złotego powiązać z zachowaniem cen i bilansu handlowego.

Na koniec chciałbym powrócić do kwestii dalszej debaty na temat euro w Polsce. Odpowiedź na najważniejsze pytanie, a mianowicie dlaczego obecne władze w ogóle dążą do Polexitu, jest w ogólnym zarysie znana. Chodzi o taki zakres zmian ustrojowych, które nie są do pogodzenia z członkostwem w UE. Zmiany te w wymiarze politycznym w dużej mierze już się dokonały i w ekspresowym tempie próbuje się je sfinalizować. Główny obowiązek nas ekonomistów polega na identyfikowaniu już teraz zagrożeń, jakie będą pojawiać się w trudnym procesie dostosowywania się systemu gospodarczego do rewolucyjnych zmian w systemie politycznym. Kontynuowanie dyskusji o euro jest potrzebne, bo może w jakimś stopniu pomóc odsunąć realizację scenariusza Polexitu. W tym momencie potrzebne jest przede wszystkim po to, aby zmusić władze do jak najszybszego ujawnienia prawdziwych intencji co do naszego członkostwa w UE.