Co stanie się, gdy czterdzieścioro dzieci w wieku od ośmiu do piętnastu lat zostawi się samym sobie na 40 dni w opuszczonej wiele lat temu osadzie górniczej na środku pustyni? Bez nadzoru dorosłych, szkoły, kontaktu z rodzicami, wygód cywilizacyjnych? To proste - powstanie świetny reality show!

Reklama

Tak przynajmniej uważała jedna z największych amerykańskich stacji telewizyjnych CBS, która właśnie wystartowała z programem "Kid Nation", czyli w wolnym tłumaczeniu: społeczeństwo dzieci.

Przez sześć tygodni młodzi "pionierzy", jak nazywa ich stacja, mają w bardzo prymitywnych warunkach doprowadzić zrujnowane budynki do stanu używalności, dbać o zwierzęta gospodarskie, nosić wodę, gotować, sprzątać, prać. I to całkiem sami, bez pomocy i nadzoru ze strony kogokolwiek starszego.

"To eksperyment społeczny. Dzieci mają spróbować naprawić błędy przodków i stworzyć w Bonanza City nowe, normalnie funkcjonujące miasto" - głosiła oficjalna informacja prasowa o projekcie.

Nie podoba się, zmień kanał
Na wieść o tym pomyśle nawet amerykańskie media, które widziały już chyba wszystko, uderzyły na alarm. "Kid Nation" to "Władca much" XXI wieku" - krzyczeli oburzeni komentatorzy. - To przypomina zimnowojenne eksperymenty na dzieciach.


Reklama

Obaw o dobro dzieci nie rozwiała bynajmniej 22-stronicowa umowa, którą dano do podpisania rodzicom małych uczestników. Producenci zastrzegają w niej, że show będzie kręcony w dziczy, więc dzieci "mogą zostać narażone na najróżniejsze nieznane i niekontrolowane niebezpieczeństwa", które mogą skutkować "poważnym uszkodzeniem ciała, chorobą lub śmiercią".

Co więcej, wypadki mogą zdarzyć się w trudno dostępnych miejscach, gdzie niemożliwe jest udzielenie szybkiej pomocy medycznej, panują ekstremalne temperatury i surowa pogoda. Rodzice nie mają jednak prawa domagać się żadnych odszkodowań, jeśli ich pociecha zrani się lub zachoruje, zajdzie w ciążę, zarazi się wirusem HIV lub umrze.

Na dodatek przez sześć tygodni dzieciom nie wolno ani bezpośrednio, ani pośrednio kontaktować się z rodzicami. Wolno im co prawda zrezygnować w trakcie zdjęć, ale wówczas tracą pięć tysięcy dolarów "stypendium" i wszystkie inne nagrody, a przez trzy lata po zakończeniu programu nie mogą udzielać jakichkolwiek wywiadów na temat tego, co działo się na planie. Kara za naruszenie zakazu - trzy miliony dolarów.

Reklama

"To niemoralne!" - brzmiała powszechna opinia, a dyskusja o najbardziej kontrowersyjnym programie jesieni rozgrzewała Amerykanów przez całe lato. "Mieliśmy już program, w którym rodzice wypożyczali swoją pociechę nastoletniej parze, by mogła sobie sprawdzić, jak to jest mieć dziecko. <Kid Nation> to tylko najnowsza propozycja z całej serii produkcji telewizyjnych, w których bez skrupułów wykorzystuje się dzieci dla zabawy i zysku" - pisze jeden z oburzonych komentatorów. "Co będzie dalej?" - zapytuje z goryczą.

Program dostarczył weny komentatorskiej także humorystom. Znany satyryk Andy Borowitz pisał w "Newsweeku", że "CBS przygotowuje się do kręcenia nowego show »dziecięce więzienie«. Hasło promocyjne brzmi - »Jedno więzienie. Czterdzieścioro dzieci. Żadnych prawników«. CBS oświadczyło, że rozpocznie zdjęcia, gdy tylko uda się im przyskrzynić czterdzieścioro smarkaczy. W ciągu zaledwie kilku godzin od podania tej informacji gromy na CBS spadły ze strony Amnesty International, która oskarżyła stację, że prawa człowieka małych więźniów mogą zostać naruszone, jeśli odeśle się je do Guantanamo."

Organizatorom całego przedsięwzięcia nie było jednak do śmiechu, bo wyszło na jaw, że dzieci pracowały na planie przez niemal 14 godzin dziennie, bez nadzoru nauczycieli, mimo że zdjęcia kręcono podczas roku szkolnego. Sprawą zainteresowały się władze stanu Nowy Meksyk, które wszczęły śledztwo, czy jakieś prawo nie zostało złamane.

Postało bowiem pytanie: kim są uczestnicy reality show? Płatnymi aktorami, jak twierdziły związki zawodowe, czy też po prostu filmowanymi osobami jak bohaterowie filmów dokumentalnych, którym nie należy się z prawnego punktu widzenia żadne wynagrodzenie - jak argumentowała stacja. Wyniku śledztwa na razie nie ma, ale Nowy Meksyk zdecydowanie zaostrzył prawo pracy w trakcie realizacji programu. Producent kontrowersyjnego show bronił się jednak: Ten biznes jest nakręcany przez oglądalność. Jeśli widzowie uważają, że posunęliśmy się za daleko, to niech wyłączą telewizor albo zmienią kanał.

Kapitalizm (nie) dla dzieci
Jesienią "Kid Nation" trafiło wreszcie na antenę i natychmiast podzieliło Amerykanów. "Wiele hałasu o nic", "O co to całe zamieszanie", "Nie było powstania nieletnich, dziecięcych ciąż ani głowy świni na kiju" - brzmiały nieco rozczarowane komentarze jednych. Wszycy uświadomili sobie nagle - o czym już wcześniej nieśmiało wzmiankowała sama stacja CBS - że dzieci nie były wcale na pustyni same.


Jak w każdym reality show, w kręceniu "Kid Nation" uczestniczyły dosłownie setki osób z obsługi technicznej: kamerzyści, dźwiękowcy, reżyserzy, producenci, pediatrzy, psycholog dziecięcy i opiekun zwierząt. Bonanza City nie było tak naprawdę wymarłym miastem pośrodku dzikiej pustyni, ale planem filmowym zbudowanym na potrzeby programu i w dodatku tylko 15 kilometrów od 70-tysięcznego Santa Fe.

Podczas kręcenia programu doszło co prawda do kilku wypadków: czworo uczestników wypiło wybielacz, jedna dziewczynka poważnie poparzyła twarz gorącym tłuszczem, ktoś skręcił rękę, ale takie same obrażenia zdarzają się na zwykłych letnich obozach. Stację CBS zwolniono więc z oskarżenia o torturowanie dzieci, zebrała natomiast cięgi za coś zupełnie innego.

Istotą "Kid Nation" w założeniu pomysłodawców miało być obserwowanie, jak dzieci budują nowe, lepsze społeczeństwo. Jedną z naczelnych zasad społecznych w Bonanza City jest istnienie czterech klas społecznych: arystokracji, kupców, kucharzy i robotników. Ci pierwsi nie muszą robić nic i dostają najwięcej pieniędzy, które mogą wydać na luksusy, takie jak coca-cola, cukierki i zabawki, ci ostatni wykonują wszystkie najcięższe prace, a ich zarobek jest najmniejszy.

Już pierwszego dnia wybuchła dzika awantura o niesprawiedliwość społeczną. "Nigdy nie widziałam lepszego argumentu przeciw kapitalizmowi" - pisze jedna z publicystek, krytykując program za to, że zamiast próbować nauczyć dzieci zasady, że ludzie najciężej pracujący zarabiają najwięcej, "producenci wykorzystują najgorsze aspekty amerykaskiego systemu". Dla wielu Amerykanów lekcja, jakiej ma udzielić młodemu pokoleniu ten show, jest jasna jak niebo nad Nowym Meksykiem: pieniądze zmieniają wszystko.

"Nie jestem pewien, czy chcemy, by to właśnie młodzi Amerykanie wynieśli z programu, który miał promować pozytywne wartości i pokazać, że dzieci mogą być równie produktywne jak dorośli" - brzmi jeden z oburzonych głosów.

Ekspresem w dorosłość
Nie wszyscy są jednak równie krytyczni. Wielu widzów entuzjazmowało się, gdy w pierwszym odcinku uczestnicy, mając do wyboru nagrodę: zainstalowanie w obozie telewizora albo sławojek (do tej pory mieli jedną na 40 osób), wybrali to drugie, co miało świadczyć o zdrowym rozsądku młodego pokolenia Amerykanów. Reporterka "Los Angeles Times" dotarła nawet do czwórki uczestników, którzy stwierdzili, że choć nigdy wcześniej nie pracowali ciężej, to wszyscy chętnie powtórzyliby to doświadczenie. Warto jednak podkreślić, że było to, zanim dzieci mogły zobaczyć, jak wypadły na ekranie.


Do tej pory pokazano trzy odcinki "Kid Nation". Choć uczestnicy nieraz płakali, a najmłodszy, 8-letni chłopiec zrezygnował po pierwszym odcinku, "młodzi pionierzy" mimo wszystko radzą sobie nieźle nawet przy trudnych zadaniach, takich jak zarżnięcie kury na obiad. Zapewniają też stacji CBS przyzwoitą, choć nie rekordową oglądalność.

Jak podsumowuje "The Slate", CBS bardzo zręcznie grało na nadziejach i lękach Amerykanów. Oskarżenia o wyzyskiwanie, a nawet wykorzystywanie dzieci trafiły były tematem wielu nagłówków.

"Czy dorosłym jednak naprawdę leży na sercu dobro dzieci? To pytanie nigdy nie przestaje nas zajmować i przerażać, nas - wyznających etos konsumencji, który sprawia, że rodzicie i stada marketingowców pochylają się nad dziećmi, by jak najszybciej dojrzały, czy też wiodły niepewne i oparte na nieustannym poszukiwaniu statusu życie?" - podsumowuje internetowa gazeta.