Czy finanse publiczne są gotowe na narodową kwarantannę? Jak bardzo może być ona kosztowna?
Od początku jesteśmy gotowi na drugą falę pandemii. W budżecie na ten rok i na przyszły mamy finansowe poduszki bezpieczeństwa. Teraz to zagrożenie staje się bardzo realne. A ile może kosztować? Tego nikt nie wie, bo sytuacja jest dynamiczna i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak długo będziemy mierzyć się z COVID-19. Czy dwa tygodnie, miesiąc, a może dłużej.
Inne kraje wprowadzają obostrzenia zwykle na miesiąc. Czy polska gospodarka wytrzymałaby miesiąc pełnego lockdownu?
To zależy, jakich instrumentów użyjemy, by podtrzymywać jej funkcjonowanie. Przy pierwszej wiosennej fali COVID-19 skupialiśmy się na dostarczeniu płynności firmom, która jest obecnie nadal wysoka. Dziś jesteśmy bogatsi o doświadczenia z wiosny i teraz priorytetem jest zapewnienie pieniędzy na funkcjonowanie służby zdrowia i ochronę miejsc pracy. Pomoc dla firm powinna mieć natomiast bardziej punktowy charakter. Musimy działać precyzyjnie. Przygotowaliśmy Tarczę Branżową, w piątek premier Morawiecki przedstawił pakiet 10 konkretnych działań antykryzysowych dla firm.
Narodowej kwarantanny jeszcze nie mamy, ale lockdown i tak ma już coraz szerszy zakres. Jaki to może mieć wpływ na tegoroczny budżet? Czy będą potrzebne jakieś korekty, czy jednak środki, które już zostały zebrane, wystarczą?
Jesteśmy gotowi na różne scenariusze. Uważnie przyglądamy się temu, co się dzieje, żeby jak najskuteczniej dobrać narzędzia i odpowiedzieć na potrzeby polskiej gospodarki, uwzględniając niepewną przyszłość. Na razie zamknięcie objęło część usług oraz handlu i dotyczy ono tylko działalności stacjonarnej. Tam, gdzie się da, można ją nadal prowadzić zdalnie, nie ma też na razie ograniczeń w przemieszczaniu się – transport może normalnie działać, choć powinniśmy ograniczać nasze wyjścia z domu zgodnie z zaleceniami premiera Morawieckiego. Co do budżetu to na koniec września deficyt wynosił 13,8 mld zł. Za wcześnie jeszcze na dokładne dane po październiku, ale według wstępnych informacji deficyt zmalał, a wpływy z podatków są zbliżone do ubiegłorocznych. Przypominam, że po nowelizacji limit deficytu na cały rok to ponad 109 mld zł. Co pokazuje, jak dużo mamy jeszcze przestrzeni. Sądzę, że na koniec roku deficyt może zbliżyć się do tego limitu, ale nie dlatego, że będzie brakowało pieniędzy na finansowanie bieżących wydatków. Chcemy też tworzyć rezerwy na potrzeby przyszłego roku. Chodzi o to, żeby mieć nie tylko czym ratować gospodarkę, ale również czym wspierać jej rozwój. Bo mam nadzieję, że szybko przejdziemy do fazy rozwoju.
Czy nie będzie jednak konieczności zmiany budżetowych priorytetów? Teraz trzeba będzie raczej gasić pożar, a nie myśleć o inwestowaniu.
Oczywiście im mniej pieniędzy wydamy na bieżącą walkę z kryzysem pandemicznym, tym więcej zostanie na inwestowanie. Każdy lockdown kosztuje. Ale i tak będziemy mieli środki na rozkręcenie gospodarki, gdy kryzys się skończy.
A jeśli chodzi o przyszłoroczny budżet – czy jest ryzyko, że trzeba go będzie napisać od nowa?
Myślę, że nie. Oczywiście nie mogę dać pełnej gwarancji. Dziś mówimy o drugiej fali pandemii, a przecież nikt nie wie, czy nie będzie kolejnych. Na dziś nie widzę potrzeby zmian w projekcie. Nasze założenia, na których oparliśmy plan dochodów i wydatków w przyszłym roku, od początku były konserwatywne.
Czy już wprowadzone obostrzenia, ryzyko narodowej kwarantanny i prawdopodobieństwo, że przebieg sezonu COVID-19 będzie podobny do sezonu grypowego – czyli skończy się dopiero w marcu–kwietniu – nie sprawią, że założenia budżetu okażą się zbyt optymistyczne?
Nikt z nas nie wie, jak sytuacja będzie się rozwijać, ale chciałbym zwrócić uwagę, że jesteśmy w nieco innym miejscu niż przy pierwszej fali. Wtedy mieliśmy poważne zaburzenia w handlu międzynarodowym m.in. z uwagi na problemy w Chinach i załamanie łańcuchów dostaw np. w branży motoryzacyjnej. Teraz tego nie ma, łańcuchy dostaw działają normalnie, co daje szanse na to, że teraz spadek koniunktury będzie mniejszy niż na wiosnę. Na razie nie widzimy też załamania w sprzedaży detalicznej. Dlatego nadal uważamy, że nasze założenia budżetowe są realne.
Skoro obecnie kryzys ma inny charakter, to czy formuła i cel pomocy dla przedsiębiorców też powinny być inne?
Rzeczywiście mamy inną perspektywę. Poprzednim razem liczyła się przede wszystkim szybkość działania. Dlatego zdecydowaliśmy się na zastosowanie wariantu „helicopter money” w możliwie szerokim zakresie. Dziś widzimy, że niektóre sektory radzą sobie dobrze. Gdyby teraz opisać, jak wygląda trend w gospodarce, to przypomina on literę „K” – co oznacza, że część gospodarki szybko rośnie, ale część, np. niektóre usługi, nadal ma poważne kłopoty. I dlatego mówimy o precyzji. Jesteśmy w stałym kontakcie z rynkiem, na bieżąco rozmawiamy na temat działań antykryzysowych. Trzeba być gotowym na to, że z pandemią będziemy się zmagać dłuższy czas. Być może pomoc nie powinna być nakierowana tylko na ratowanie, ale również na to, jak powiększyć kanały dystrybucji.
Ile branż może być objętych taką pomocą i ile może ona maksymalnie kosztować?
Koszt 10 najnowszych antykryzysowych działań to ok. 9–10 mld zł. To m.in. zwolnienie ze składek ZUS, dofinansowanie do zatrudnienia, przedłużenie postojowego, dofinansowanie kosztów stałych dla MSP z branż najbardziej dotkniętych restrykcjami. Mamy budżet z zaplanowanym dużym deficytem, mamy pieniądze z Unii Europejskiej. Stopień prefinansowania przyszłorocznych potrzeb pożyczkowych według projektu ustawy budżetowej na 2021 r. wynosi ok. 12 proc. Tegoroczne potrzeby pożyczkowe według znowelizowanej ustawy budżetowej na 2020 r. zostały w pełni sfinansowane już w październiku. Możliwości finansowania mamy więc jeszcze duże.
Jakimi kanałami pomoc będzie udzielana? Czy będą wykorzystywane narzędzia, które już są – czyli Tarcza Finansowa PFR i Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 – czy może rząd szykuje jakieś inne metody?
Wspomniałem już o zaprezentowanym pod koniec zeszłego tygodnia pakiecie 10 działań. Wśród nich jest też umorzenie subwencji z Tarczy Finansowej, wydłużenie Tarczy PFR dla dużych firm. Część z tych narzędzi to rozwiązania znane od wiosny. Musimy jednak pamiętać, że nie tylko wsparcie finansowe będzie potrzebne, ale też zmiana regulacji. Rozmawiamy np. z branżą HoReCa o certyfikacji, która pozwalałaby działać w ograniczonym zakresie w czasie lockdownu. Na przykład jeśli ktoś będzie w stanie wypełnić rygorystyczne warunki sanitarne, to mógłby obsługiwać ograniczoną liczbę klientów. Na razie stacjonarne restauracje są zamknięte, bo chodzi o ograniczenie mobilności społecznej. Ale gdy ta mobilność będzie mogła być nieco większa, to wtedy stopniowo działanie niektórych restauracji mogłoby być przywracane.
Kto miałby decydować o tym, która restauracja może już zacząć działać, a która nie? Sanepid?
Nie, sanepid mógłby określić warunki, jakie trzeba by było spełniać. Myślimy raczej o samocertyfikacji – w końcu w interesie wszystkich jest to, żeby klientów obsługiwać bezpiecznie. Rozmawiamy z branżą o szczegółach takiego rozwiązania i wypracowaniu szczegółowych procedur.
Czy Ministerstwo Finansów przewiduje jakieś zwolnienia z podatków lub ulgi, które też mogłyby wesprzeć przedsiębiorców?
Pracodawcy z branż najbardziej dotkniętych epidemią będą mieli odroczoną płatność zaliczek na PIT pobranych od ich pracowników. Wpłata zaliczek za październik, listopad i grudzień będzie przesunięta o pół roku. Rozwiązanie to wprowadzimy stosownym rozporządzeniem. Powrócą również korzystne rozwiązania ulgi na złe długi dla dłużników. Zachęcimy też firmy do solidarności, do darowania szpitalom i rządowym agencjom sprzętu leczniczego i ochronnego, a szkołom – sprzętu elektronicznego. Cały czas rozmawiamy z firmami o tym, jak wspierać ich płynność, zmniejszając obowiązki podatkowe.
Co ze zmianami w OFE? Rząd chce je wprowadzić w przyszłym roku, ale czy wobec sytuacji na rynkach finansowych nie lepiej ją jeszcze odłożyć?
Projekt został złożony do Rady Ministrów w zeszłym miesiącu i mam nadzieję, że zmiany zostaną wdrożone w przyszłym roku. To pomoże rynkom finansowym, pieniądze na IKE będą wspierały rozwój rynków kapitałowych, a to pomoże całej gospodarce.
A nie ma ryzyka, że ta reforma w warunkach obecnej niepewności spowoduje, że ludzie raczej wybiorą ZUS, a nie IKE?
Według naszych konserwatywnych szacunków mówimy o recesji w tym roku na poziomie 4,6 proc., ale w przyszłym roku liczymy na 4-proc. wzrost gospodarczy. Rynkowe prognozy są dla Polski łagodniejsze. Najnowsze Komisji Europejskiej mówią, że Polska będzie miała jedno z najłagodniejszych spowolnień w 2020 r. -3,6% PKB, czyli znacznie poniżej średniej dla całej UE oraz średniej dla państw o podobnej do Polski wielkości gospodarki. Mam nadzieję, że to zmieni perspektywę i zachęci do inwestycji na rynkach kapitałowych, a ludzie zrozumieją, że to dobre miejsce na lokowanie oszczędności.
Choć chce pan uruchomienia tych zmian w przyszłym roku, to jednak nie wpisano wpływów z opłaty przekształceniowej do przyszłorocznego budżetu.
Musimy zachować się konserwatywnie przy konstrukcji budżetu, ale mam nadzieję, że wejdą one w życie.
Kryzys sprowokował dyskusję w UE na temat reguł budżetowych i limitów. Czy pana zdaniem ma sens trzymanie się progu deficytu 3 proc. PKB?
Trzeba brać pod uwagę, skąd bierze się wzrost deficytu. Nasza pomoc była na poziomie bogatego Zachodu, bo nie chcieliśmy zostawić nikogo bez pomocy. Większy deficyt stanowi też kolejny instrument rządu wykorzystywany do nadania impulsu do rozwoju polskiej gospodarki. Minister finansów Francji apeluje, żeby pieniądze wydawane na walkę z pandemią nie były liczone do deficytu. Każdy kraj ma swoje pomysły. My także uważamy, że nie wszystkie wydatki powinny być wliczane do długu publicznego.
Ale państwowy dług publiczny to nasza wewnętrzna sprawa, czy mamy jakieś postulaty dla Brukseli w tej kwestii?
Ważne jest, by Komisja brała pod uwagę, że wydajemy pieniądze na ratowanie gospodarki przed skutkami COVID-19. To coś zupełnie innego niż zwiększanie zadłużenia w normalnych czasach. Ważny wydaje mi się postulat stworzenia dodatkowej przestrzeni na inwestycje w regułach.
Widać, jak rozjeżdża się dług liczony według metodologii unijnej z tym liczonym według krajowej. Nie pora na zakończenie tej fikcji? Może czas zmienić konstytucję i podwyższyć barierę długu do 70 czy 80 proc. w relacji do PKB?
Abstrahując od debaty ekonomistów na temat z jednej strony bezpiecznego poziomu długu publicznego i korzyści płynących z reguł fiskalnych ograniczających dług publiczny, a z drugiej strony elastyczności polityki fiskalnej w reakcji na zjawiska kryzysowe, jakiekolwiek zmiany w polskiej konstytucji, czego by nie dotyczyły, wymagają odpowiedniej liczby głosów. Tak duża różnica między krajową metodyką liczenia długu a unijną wynika przede wszystkim z finansowania działań antykryzysowych, które uratowały naszą gospodarkę. Nikt tutaj niczego nie ukrywa, nie ma żadnej fikcji. Komisja Europejska i agencje ratingowe patrzą na dług według kryteriów unijnych, którymi my również się posługujemy.
Cały wywiad na gazetaprawna.pl