Ci, którzy nigdy nie lubili anglosaskiego kapitalizmu, zadzierają nosa. Marksiści, zwolennicy kapitalizmu nadreńskiego i ludzie, którzy po prostu nie znoszą Ameryki, zacierają ręce. "Stany Zjednoczone stracą pozycję supermocarstwa w światowym systemie finansowym" - mówi niemiecki minister finansów Peer Steinbrueck. "Samoregulacja jest skończona, leseferyzm jest skończony, idea wszechmocnego rynku, który zawsze ma rację, jest skończona" - wtóruje mu prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Brytyjski akademik - i niegdysiejszy miłośnik Margaret Thatcher - John Gray ogłasza, że "runął cały system ustrojowo-gospodarczy, co pociągnie za sobą nie mniejsze konsekwencje niż upadek Związku Radzieckiego".

Reklama

Ta dramatyczna i oderwana od rzeczywistości retoryka przesłania prawdziwe zagrożenia dla gospodarki europejskiej. Rzekoma porażka pewnego modelu kapitalizmu w połączeniu z narastającą presją protekcjonistyczną na wszystkich kontynentach może skłonić unijne rządy do zakazania bądź likwidacji całego szeregu anglosaskich praktyk i instytucji. Międzynarodowe przejęcia, przepływ kapitału, fundusze private equity i hedgingowe, a nawet prywatyzacja - czyli mechanizmy zwiększające efektywność gospodarki - mogą znaleźć się na celowniku rządów. Ponadto niektóre z nich mogą sobie pomyśleć, że ponieważ za agendą lizbońską stoją Brytyjczycy, można zrezygnować z energicznego wdrażania jej bolesnych, lecz niezbędnych zaleceń.

Samobójcza Schadenfreude

Nie ulega wątpliwości, że kryzys kredytowy obnażył ogromne słabości amerykańskiego i brytyjskiego systemu finansowego. Kuglarski sektor instrumentów pochodnych oparty na skomplikowanych operacjach księgowych był słabo nadzorowany. Szefowie wielu czołowych banków najwyraźniej nie mieli pojęcia o skali ryzyka, jakie na siebie brali. Ich pakiety wynagrodzeń były niedorzecznie i niezasłużenie wysokie, zwłaszcza w sytuacji, kiedy osoba zwolniona z pracy za doprowadzenie firmy na skraj bankructwa otrzymywała dziesiątki milionów dolarów "odszkodowania". A brytyjska zgoda na to, by spółdzielcze kasy hipoteczne przekształciły się w banki - i wypłynęły na niebezpieczne wody skomplikowanych instrumentów i modeli finansowania - prawdopodobnie była błędem.

Ale politycy tacy jak Steinbrueck nie powinni pławić się w Schadenfreude. Przez najbliższych kilka lat niektóre spośród największych gospodarek eurolandu będą mogły mówić o szczęściu, jeśli uda im się uniknąć kłopotów trapiących obecnie Anglosasów. Przypadek holendersko-belgijskiego Fortis Banku pokazuje, że kontynentalne instytucje finansowe nie mogą spać spokojnie. Niektóre z nich mają mniejsze zabezpieczenie kapitałowe niż ich amerykańscy konkurenci. A gdyby jakiś duży europejski bank z udziałami rozłożonymi na kilka krajów znalazł się na krawędzi upadłości, to czy skomplikowany unijny system regulacyjny zareagowałby równie szybko jak sekretarz skarbu Henry Paulson, prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke i Kongres?

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Moda na Kasandry

Wiele spośród Kasandr dzisiejszej doby fałszywie zakłada, że kryzysy finansowe są zjawiskiem wyłącznie anglosaskim. Rządy musiały ratować również zupełnie inne rodzaje systemów finansowych - na przykład japoński i szwedzki na początku lat 90. Kryzysy finansowe są wpisane w naturę kapitalizmu jako takiego, a nie jednej jego odmiany.

Reklama

Niezależnie od tego, jak skończy się obecny kryzys, wiele europejskich rządów będzie musiało się zmierzyć z poważnymi strukturalnymi usterkami swoich gospodarek. Ich rozwój hamuje brak konkurencji i restrykcyjne przepisy w wielu sektorach, zwłaszcza usługowych. Ich uniwersytety nie mogą rywalizować z najlepszymi na świecie. W wielu z tych krajów staroświeckie związki zawodowe blokują reformy i modernizację (spójrzmy na smutną historię linii lotniczych Alitalia). Nadmierna pomoc publiczna utrudnia racjonalną alokację kapitału i zniechęca nowych graczy przed wchodzeniem na rynek. Od 20 lat Francja, Niemcy i Włochy notują słaby wzrost i tworzą mało miejsc pracy. Europa jako całość nie błyszczy w dziedzinie innowacji i wprowadzania nowych technologii.

Trzeba przyznać, że Zjednoczone Królestwo nie jest prymusem w tej 27-osobowej klasie. W ostatnich latach gospodarki skandynawskie i Holandia skutecznie łączą wysokie zatrudnienie i aktywną politykę na rynku pracy z hojnymi świadczeniami socjalnymi i wysokim poziomem usług publicznych.

Gospodarka brytyjska ma jednak wiele atutów (jak również słabych stron, takich jak infrastruktura). Dzięki liberalnemu prawu pracy ponad 70 proc. siły roboczej pracuje - z innych krajów unijnych tylko Danii, Szwecji i Holandii udało się przekroczyć ten pułap. Poza tym gospodarka brytyjska jest najbardziej otwarta na zagraniczne inwestycje, dzięki czemu przoduje we wdrażaniu nowych technologii.

Wielkim atutem - mimo kryzysu - pozostaje też londyńskie City, ważny element nie tylko brytyjskiego, ale również europejskiego i światowego systemu gospodarczego. Firmy konsultingowe, fundusze inwestycyjne, rynki pieniężne i kapitałowe, ubezpieczyciele i tak dalej - wszystkie te podmioty przyczyniają się do rozwoju gospodarki, jeśli są właściwie zarządzane. Londyńską dzielnicę finansową czekają chude lata, ale po niezbędnej konsolidacji i reformach City się odrodzi, ponieważ świat potrzebuje jego fachowości.

Siła anglosaskiego kapitalizmu

Nikt nie powinien przekreślać gospodarki amerykańskiej. W porównaniu do europejskich zawsze imponująco szybko wychodziła z recesji. Jej innowacyjność budzi zazdrość całego świata. Gdzie są europejskie Google, Microsofty, Ciscos i Intele? Stany Zjednoczone mają najlepsze uniwersytety na świecie. Wydajność pracy w USA zawsze była wyższa od unijnej. Mimo szalonego przyspieszenia grupy BRIC (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny) gospodarka amerykańska jeszcze przez wiele dziesięcioleci pozostanie największa na świecie (licząc według rynkowych kursów wymiany). Przywódcy chińscy dobrze o tym wiedzą i dlatego nie słyszymy od nich takich pyszałkowatych wypowiedzi, jakie padają z ust niektórych europejskich polityków.

Niektórzy z nich uważają lizboński program reform gospodarczych za anglosaski, ale mimo to nie powinni z niego rezygnować. Pewne elementy rzeczywiście są anglosaskie - na przykład liberalizacja prawa pracy i sektora usługowego czy nacisk na konkurencję - ale są też bardziej uniwersalne zalecenia: poprawa innowacyjności, zwiększenie wydatków na badania, reforma systemu emerytalnego czy ułatwienia dla nowych firm. Wszystkie gospodarki europejskie - anglosaskie, nadreńskie, skandynawskie, wschodnioeuropejskie i śródziemnomorskie - potrzebują agendy lizbońskiej. Potem przywódcy unijni będą musieli powrócić do dwóch podstawowych pytań: dlaczego długookresowy średni wzrost gospodarczy w UE jest o jeden punkt procentowy niższy niż w USA i co może zrobić Europa, żeby skrócić ten dystans.

*Charles Grant jest dyrektorem Centrum Reform Europejskich (CER), które działa na rzecz poprawy jakości debaty o UE. Więcej informacji na stronie www.cer.org.uk .