DGP: Po siedmiu latach nieustannych zmian postępowania sądowe toczą się coraz dłużej. Może wymiaru sprawiedliwości po prostu nie da się zreformować?
Jakub Michalski: Na pewno nie jedną wielką szarżą. Wymiar sprawiedliwości to taki analogowy smok w cyfrowym świecie. Żeby go okiełznać, trzeba go najpierw rozmontować na mniejsze części.
Co to znaczy?
Nie da się od razu zreformować całości. Zmiany są za to możliwe w poszczególnych sferach. Wymiar sprawiedliwości to ogromna organizacja, a mam wrażenie, że nawet ten jej analogowy potencjał nie jest wykorzystany. Wystarczy spojrzeć na liczbę sędziów. Na tle innych krajów jest ich w Polsce całkiem sporo. Myślę, że wystarczyłoby lepiej zarządzać tą organizacją, by z niej znacznie więcej wykrzesać.
Od czego trzeba by zacząć?
Od sposobu, w jaki wymyślamy to, co chcemy zmienić. Jak zwracali uwagę eksperci, wszystkie dotychczasowe reformy były oparte nie na danych, lecz na przekonaniach i intuicjach.
Chce pan powiedzieć, że problemy są u nas źle rozpoznane?
Problemy są zidentyfikowane dość dobrze, ale nie bada się, dlaczego one występują. Ostatnio wrócił pomysł ze spłaszczeniem struktury sądów - zamiast trzech szczebli byłyby dwa. W uzasadnieniu projektu jest napisane, że ma to rozwiązać problem niewspółmiernego obciążenia pracą poszczególnych jednostek. Tylko że ten problem nie jest pionowy, lecz poziomy. Dysproporcje między jednostkami pod względem kadry orzeczniczej są ogromne. Bywa, że do największych sądów rejonowych w jednej apelacji wpływa więcej spraw niż łącznie do wszystkich sądów z obszaru innej. Jechałem raz na sprawę apelacyjną w sądzie pracy, która miała w sygnaturze dopiero 49. numer, a wpłynęła w listopadzie.