Skala przemocy, która nastąpiła po zabójstwie nastoletniego Nahela M., była dla rządzących zaskoczeniem. Jak te wydarzenia mogą wpłynąć na pozycję prezydenta Emmanuela Macrona?

On stara się być ostrożny, ale stanowczy. Pokazuje, że panuje nad sytuacją. Unika jednocześnie różnych pułapek, w które mógłby wpaść, gdyby zbyt mocno potępił uczestników protestów i zamieszek albo nie dostrzegł, że pewien stopień frustracji społeczeństwa jest uzasadniony. Wciąż mamy jednak zbyt wiele znaków zapytania. Sama sprawa śmierci Nahela jest nadal wyjaśniana. Mimo to w przestrzeni publicznej pojawiło się już mnóstwo interpretacji. Dla niektórych ten przypadek uwypukla problem nadmiernej przemocy policji i przywołuje wspomnienia z protestów „żółtych kamizelek” czy tych związanych z reformą emerytalną. Inni dostrzegli kwestię dyskryminacji na tle rasowym panującej we francuskim społeczeństwie, wskazując, że gdyby kierowca nie miał korzeni imigranckich, to może by nie zginął. Prasa zagraniczna wskazuje na porażkę francuskiej polityki integracji. We wszystkich tych teoriach jest ziarno prawdy, ale jest stanowczo za wcześnie, żebyśmy mogli uznać, że któraś z nich najtrafniej tłumaczy, dlaczego Nahel zginął i czemu doprowadziło to do wybuchu niepokojów. W każdym razie w tej chwili można odnieść wrażenie, że zamieszki wygasają. Ja też nie spodziewam się, by trwały długo. Ale to nie znaczy, że źródło niepokoju zniknie. Francuzi liczą się jednak z tym, że może to być chwilowy zastój, bo za niecałe dwa tygodnie będą obchodzić święto Bastylii. W Paryżu jest planowana duża parada wojskowa. Nie ulega wątpliwości, że policja i rządzący byli zaskoczeni dotychczasowym przebiegiem protestów. W tym sensie, że dużą rolę odegrali w nich bardzo młodzi uczestnicy. Niektórzy mieli nawet 12–13 lat. Organizowali się za pośrednictwem Snapchata, sieci społecznościowej, którą policja nie do końca rozumie. Nietypowe było też to, że do zamieszek – plądrowania sklepów czy podpalania budynków – dochodziło nie tylko na przedmieściach Paryża czy w dużych miastach, jak Marsylia. Na ulice wychodzili też mieszkańcy mniejszych miejscowości. Niektórzy socjologowie pokusili się o interpretację, że młodzi ludzie z rodzin imigranckich – niekoniecznie biali i żyjący w podmiejskich gettach – buntują się, bo czują się wykluczeni. Atakują sklepy, bo są wykluczeni z konsupcji, i szkoły, bo czują się przegranymi systemu edukacji. Można oczywiście już teraz górnolotnie analizować te wydarzenia. Moim zdaniem trzeba najpierw wyjaśnić samo zabójstwo, które było iskrą zapalną, a także dokładnie zrozumieć, dlaczego protestują akurat bardzo młodzi ludzie, a niekoniecznie pokolenie 30-40-latków, oraz jaką rolę w tym wszystkim odgrywają sieci społecznościowe.

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W ŚRODOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>